Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ale wiocha! To znaczy ładna jest

Wojciech Koerber, Londyn
fot. Paweł Relikowski
W czwartek przed godz. 12 usłyszeliśmy w Londynie, po raz pierwszy, Mazurka Dąbrowskiego. Medali nikt jeszcze nie rozdawał, to biało-czerwona flaga poszła w górę we wiosce olimpijskiej. Nasz wysłannik zwiedzał wioskę olimpijską, w której zamieszka 15 tys. sportowców.

- Zwyczaj jest taki, że szef misji olimpijskiej przekazuje merowi wioski podziękowania i drobne prezenty od reprezentacji, natomiast mer oficjalnie delegację przyjmuje. No i nasza flaga powiewa już w górze - wyjaśnia sekretarz generalny PKOl.u Adam Krzesiński, były wybitny florecista, dwukrotny medalista olimpijski w drużynie. Z Barcelony przywiózł brąz, a cztery lata później z Atlanty srebro. Z tym drugim krążkiem wiąże się zresztą pyszna historyjka. Mianowicie w drużynie Krzesińskiego pojawił się wówczas bodaj największy farciarz spośród polskich medalistów olimpijskich. To gdańszczanin Jarosław Rodzewicz.
- Wszystkie ekipy wysłały tam czteroosobowe składy, w tym jednego rezerwowego. Tylko Kuba i Polska miały po trzech zawodników. Z powodów oszczędnościowych, rzecz jasna. Ja już dwa miesiące przed igrzyskami dowiedziałem się, że do Atlanty nie lecę. Jako rezerwowy zostałem w domu, w Sopocie - jakiś czas temu przypominał nam Rodzewicz swoje dzieje.
- Tak się złożyło, że Piotrek Kiełpikowski doznał kontuzji w turnieju indywidualnym i miałem go zmienić w drużynówce. W przeddzień zawodów dostałem informację, że mam... dolecieć do Atlanty - dodawał Rodzewicz. Gdy zadzwonił telefon, była 5 rano. Godzinę później siedział już w ekspresie z Trójmiasta do Warszawy, w tym czasie załatwiały się wiza i bilet lotniczy.
- O 15 byłem już w samolocie, a o północy wylądowałem w Atlancie. Nie miałem akredytacji do wioski olimpijskiej, w nocy już nie można było jej załatwić, więc na cztery godziny - od 2 do 6 - zmrużyłem oko w mieszkaniu tłumaczki polskiej ekipy. O godz. 7 rano musiałem już być na sali, by sprawdzić sprzęt i otrzymać atest. Ja biegałem z floretami, a koledzy walczyli z Wenezuelą. Rywal nie był najmocniejszy, więc plan był taki, że na planszę wyjdzie jeszcze kontuzjowany Kiełpik. Ja walczyłem już od kolejnego meczu do samego końca. Dopiero w finale przegraliśmy z Rosją 40:45. Ze względu na zmianę czasu te dwa dni były dla mnie dłuższe o osiem godzin, najświeższy nie byłem - dodawał Rodzewicz.

To tak ku pokrzepieniu serc tuż przed rozpoczęciem olimpijskiej rywalizacji. Nam, w przeciwieństwie do Rodzewicza, otworzono wczoraj bramy pachnącej, nowiutkiej wioski obliczonej na 15 tysięcy mieszkańców (po igrzyskach w apartamentach zamieszkają londyńczycy). Choć ot tak jej progów się nie przekracza. Kontrola jest identyczna jak lotniskowa odprawa czy też wejście do głównego centrum prasowego. Zatem kilka razy dziennie ściągasz zegarek, pasek, wyciągasz z torby laptopa itd. itp.

Gdzie stacjonują we wiosce, biało-czerwoni, widać z daleka. Bo jest... biało-czerwono. Potężnych rozmiarów flaga rozciąga się na wysokość kilku pięter. Tej atmosfery zazdroszczą "wiochmenom" wioślarze czy kajakarze, dla których przygotowano inną noclegownię, w okolicy Eton. By podróż na tamtejszy tor zajmowała kilkanaście minut, a nie półtora godziny. Też mają tam ładnie, lecz mniej tłoczno. No i, jak się dowiadujemy, nie zawsze miski z jedzeniem są pełne. Incydent pewnie tylko.
We wiosce spotykamy m.in. naszych siatkarzy. Co nas uderza? Wszyscy chadzają pojedynczo. Gdy mają chwilę wolnego, wolą pobyć sami z sobą. No ale oni wielokrotnie podkreślali, że nie wszyscy w tej grupie się kochają, za to wszyscy tolerują. W imię wyższego celu. Najwyższego, bo przecież chodzi o olimpijskie złoto. Pytamy więc jednego z samotników, środkowego Piotra Nowakowskiego, co słychać za żelazną kurtyną, bo taką właśnie odgrodził drużynę od dziennikarzy trener Andrea Anastasi. Zamknął dla mediów wszystkie treningi.

Nasi siatkarze chodzą po wiosce pojedynczo. Oni lubią podkreślać, że nie wszyscy się kochają, ale tolerują

- Nie wiem, co miał na myśli trener, nie wpuszczając dziennikarzy, gdyż nie robimy niczego specjalnego. A nasza samotność? Wioska jest duża, więc jest szansa na siebie nie trafić, znaleźć trochę miejsca tylko dla siebie, jeśli komuś jest już za dużo naszych twarzy. Ja chodzę samotnie, o, tam właśnie podąża Paweł Zagumny, też w pojedynkę. Pokój dzielę z Bartkiem Kurkiem i tak już jest od trzech lat, ale czy to przyjaźń? Przyjaźń to duże słowo - zauważa Nowakowski, olimpijski debiutant.
Na oficjalnym przyjęciu polskiej reprezentacji byli też m.in. tenisiści Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski czy pingpongistka Natalia Partyka, która szykuje się do turnieju drużynowego z Li Qian oraz Katarzyną Grzybowską. Losowanie szczęśliwe nie było. W 1/8 trafiły panie na Singapur, a więc aktualne wicemistrzynie świata. Zachowajcie się przy stole jak należy!
Z losowania polskich judoków nie był z kolei zadowolony Robert Krawczyk. Gdy podczas ateńskich igrzysk dodawaliśmy nasze wpadki - koń, który nie chciał skakać pod Marcinem Horbaczem, bokser Andrzej Rżany, który odpadł, bo trener nie poinformował podopiecznego, że w końcówce trzeba jeszcze coś przywalić etc. - Krawczyk też był jedną z ofiar. W walce o finał pewnie prowadził, lecz dał się trzucić w ostatniej sekundzie. W jednej chwili stracił przynajmniej srebro, emeryturę, a jego trener Wiesław Błach 50 tys. nagrody i stołek trenera właśnie. W Londynie 34-letni Krawczyk nie startuje, pomaga młodszym kolegom. Może jest wśród nich jakiś "Rodzewicz".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Ale wiocha! To znaczy ładna jest - Gazeta Wrocławska

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki