Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Balladyny i romanse" w Teatrze "Pinokio" [RECENZJA]

Łukasz Kaczyński
W kameralnym spektaklu lalki grają zagubionych w swej seksualności ludzi, a aktorzy - porzuconych przez ludzi bogów
W kameralnym spektaklu lalki grają zagubionych w swej seksualności ludzi, a aktorzy - porzuconych przez ludzi bogów materiały prasowe
Adaptacja nagrodzonej Paszportem Polityki powieści Ignacego Karpowicza "Balladyny i romanse" to najnowsza propozycja łódzkiego Teatru "Pinokio". Prapremierowe pokazy kameralnego spektaklu w ramach Sceny Wyobraźni im. Brunona Schulza to chlubny powrót do tradycji spektakli "tylko dla widzów dorosłych", gdy na scenie nie brakowało erotyki. Dorosłych znaczy tym razem jednak przede wszystkim emocjonalnie dojrzałych, którym nieobce są bolączki duchowe i metafizyczne.

W powieści Karpowicza bogowie różnych religii i kultur (a jest wśród nich i Mickiewiczowska Balladyna) zstępują między ludzi, bo chcą na powrót stać się "bohaterami wyobraźni". Znów chcą wpływać na losy pogubionych, rezygnujących z duchowości, zagubionych w swej seksualności społeczeństw.

Wybierają Polskę, "kraj w promocji", który Karpowicz kpiarsko charakteryzuje: "Stosunkowo stabilna demokracja, dominująca religia: katolicyzm magiczny oraz Stocznia Gdańska, główne osiągnięcia: Fryderyk Chopin i bigos". Prześmiewcze? Obrazoburcze? Nie bez powodu, a to dopiero początek. Bogowie romansują z ludźmi (Balladyna wpada w oko erotomanowi Rafałowi, nota bene łodzianinowi) i między sobą, a Biblię sam Jezus nazywa największym po "Hair" musicalem.

Już od początku widz obcować będzie z poziomem metatekstowym. Na spektakl w foyer zaprasza go Narracja (Anna Makowska), która nie rezygnuje z wielkich tematów. Dzięki niej zaczynamy przyglądać się kondycji ludzi zamieszkujących świat Karpowicza. Zaczyna się od kilku niemych lalkowych migawek, małych dramatów. Świetnie pomyślane są lalki, które mają dłonie animujących je aktorów. Dzięki temu żywić mogą się prawdziwymi pokarmami, a widz poczuje choćby zapach smażonego omleta.

Bogowie różni są od swego wizerunku w świętych księgach. Znają ich pisaną przez ludzi treść i dobrotliwie z niej kpią. Zstępują na ziemię i niby na terapii grupowej mówią widzom o swych problemach. Na poły ludzkich, na poły boskich. Nike (Aleksandra Wojtysiak) to "korporacyjna zimna suka", Balladyna (Karolina Gorzkowska), której siostra odpuściła grzechy, wraz z Grabcem rezolutnie prowadzi firmę cateringową. Afrodyta (Żaneta Małkowska) jest tylko piękna, a Eros, enfant terrible swoich ojców, to prawdziwy macho a la Bogusław Linda (Łukasz Bzura). Jezus (Łukasz Batko) natomiast dostrzega istotny błąd w chrześcijaństwie, które chce zorganizować jeszcze raz wbrew woli Boga Ojca swego.

Na scenie stale prowadzona jest parodystyczna gra z tradycją literatury, dogmatami wiary, ideami. Za tonacją buffo, wyrafinowanym humorem, który lśni na scenie dzięki wyobraźni Konrada Dworakowskiego, kryją się jednak poważne sprawy. Spektakl oddziałuje na różne zmysły, dotyka różnych sfer ludzkiej egzystencji. Reżyser bogato korzysta z mechanizmów dawanych mu przez teatr, czym uruchamia dodatkowe konteksty dla tekstu.

Intensywne myślowo i bardzo udane "Balladyny i romanse" dają poczucie, że mówi się tu do widza w sposób dojrzały. Choć spektakl jest powtórką "dyplomu" wrocławskich studentów, to duże wydarzenie na łódzkich scenach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki