Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bałuty w ogniu! Wielki pożar w tej znanej części Łodzi!

Anna Gronczewska
Anna Gronczewska
Pożar na Bałutach trafił na pierwsze strony gazet
Pożar na Bałutach trafił na pierwsze strony gazet Narodowe Archiwum Cyfrowe/WBP w Łodzi/archiwum Dziennika Łódzkigo
W przedwojennej Łodzi pożary wybuchały niemal codziennie. Płynęły domu, z dymem szły też całe fabryki. W całym mieście mówiono jednak o pożarze przy ul. 6 Sierpnia. A w jeden z upalnych czerwcowych dni zaczęły płonąć domy na Bałutach.

Bałuty w ogniu!

Pożar wybuchł w czerwcu 1937 roku. Tragedia dosięgnęła mieszkańców Bałut.

- Katastrofalny pożar na Bałutach! - można było przeczytać na pierwszych stronach łódzkich gazet.

Podkreślano, że pożar jaki nawiedził wtedy Łódź będzie długo pamiętany w dziejach miasta...

- Około godziny 10.00 rano, w jednej chwili zdawało się, że z dymem pójdzie cała wielka część Bałut położona w czworoboku ulic: Łagiewnickiej, Zawiszy, Młynarskiej i Pieprzowej! - pisała „Ilustrowana Republika”. - Całą dzielnicę ogarnęła nieopisana panika, a świadkowie przerażających scen jakie rozgrywały się na ulicach i posesjach objętych ogniem lub lada chwila skazanych na pastwę szalejącego żywiołu zachowają to w pamięci do końca swoich dni. Panował przy tym w mieście przerażający upał. Żar płynący z nieba i żar ognia buchający wśród wyschniętych, drewnianych domów, składały się na iście dantejską całość.

Podobno pożar był tak wielki, że ogień było widać już na Placu Kościelnym.

- Języki ognia strzelały w górę! - pisał „Głos Poranny.

Zaczęło się składu drewna

Zaczęło się od pożaru, który przed godziną 9.00 wybuchł w składzie drewna braci Frajdenrajch, który znajdował się na rogu ul. Łagiewnickiej i Berka Joselewicza.

- Suche jak pieprz drzewo, wystawione od całego tygodnia na niemiłosierny żar zajęło się od razu wielkim płomieniem! - pisała „Ilustrowana Republika”. - Na miejsce szybko przyjechały oddziały straży pożarnej. Jednak od początku sytuacja była bardzo niebezpieczna.

Tym bardziej, że do składu drewna przylegały domy mieszkalne. Od strony ul. Łagiewnickiej czteropiętrowa kamienica, a od ul. Berka Joselewicza dwa drewniane domki i duża, murowana oficyna.

- Wokół pełno było małych, drewnianych domów – relacjonowało. - Jeden stał koło drugiego. Wszędzie setki rodzin, najuboższej ludności, zamieszkałej tak gęsto jak tylko w Łodzi mieszkać potrafią biedacy. Po kilka dusz w jednej izbie, po kilka rodzin w jednym mieszkaniu.

Bez ratunku

Strażacy, którym dowodził komendant Kowalczyk, wiedzieli że składu drewna nie da się uratować. Musieli jednak zlokalizować ogień. Robili wszystko, by nie przeszedł na sąsiednie domy. Przede wszystkim na kamienicę przy ul. Łagiewnickiej 9. Jednak mimo ich wysiłków, ogień pojawił się na dachu tego czteropiętrowego domu. Jego mieszkańcy mieli szczęście. Nagle zawiał wiatr i płomienie się odwróciły...

- Potężne kłęby dymu zaczęły walić przez ul. Berka Joselewicza na dwa domy położone po drugiej stronie wąskiej ulicy – relacjonowano. - Po chwili ogień zajął drewniany dom przy ul. Berka Jeselowicza 6. W mgnieniu oka zajął się słupami ognia, Kilkadziesiąt rodzin gnieżdżących się bałuckim drewniaku straciło cały swój dobytek.

Spłonął też dom przy ul. Berka Joselewicza 8. Zagrożona była murowana kamienica pod numerem 4. Strażacy walczyli, by nie dopuścić aby i ten dom zajął ogień. Pojawił się jednak niespodziewany problem – brak wody. Trzeba było jechać po nią do zakładów

Poznańskiego. Z kamienicy przy ul. Joselewicza 4 zaczęli uciekać lokatorzy.

- Na ulicy pojawiły się grupki przerażonych, nie ubranych całkowicie ludzi – relacjonowały wydarzenia na Bałutach łódzkie gazety. - Dźwigający dziwnie marne, jak na grozę sytuacji przedmioty. Ktoś dźwigał lichy stolik. Gdy z szuflady wypadła marna, wyłysiała szczotka do czyszczenia butów, zatrzymał się i ją poniósł. Kobiety wynosiły miski, garnki, lichtarze. Starzy chasydzi w atłasowych chałatach, nieugięci , z siwymi, lśniącymi brodami szli z kilkoma księgami do nabożeństwa.

Spłonęła kamienica

Niestety trzypiętrowa, murowana kamienica przy ul. Berka Joselewicza też spłonęła..
Ludzie szukali schronienia na podwórzach domów, które wydawały się być bezpieczne. Tam gromadzili dobytek, który udało się im wynieść z domów.

- Dokąd mam iść! - żaliła się starsza kobieta. - Nie mam już domu! Wszystko się pali, mój pokój, moje mieszkanie! Ludzie! Pali się moja szafa!

Strażakom pomagali mieszkańcy Bałut. Na pomoc przyjechali strażacy z Pabianic, ze Zgierza. Przybyli też żołnierze..
Na miejsce przybyły karetki pogotowia. Udzielały pomocy poparzonym, zaczadzonym mieszkańcom Bałut, ale i strażakom. Dwunastu z nich przewieziono do szpitala. Na miejscu opatrzono ponad siedemdziesiąt osób.

Według „Ilustrowanej Republiki” Pożar pochłonął skład drzewa i pięć domów w których mieszkało ponad 150 rodzin. Tymczasem „Głos Poranny” pisał, że spłonęło dziewięć zabudowań, a ponad 600 pozostało bez dachu nad głową.

Przyjechał prezydent

Na miejsce przybył tymczasowy prezydent Łodzi Mikołaj Godlewski. Zapewnił, że pogorzelcy otrzymają pomoc. Mieli dostać zapomogę na wynajęcie jakiegoś pokoju. Podkreślano, że pożar dotknął największą biedotę. Część stanowili drobni handlarze, rękodzielnicy, przekupki. Nie brakowało wśród nich żebraków.

- Jednym słowem nędza w pełnym tego słowa znaczeniu! - zaznaczał „Głos Poranny”.

Wielu z pogorzelców znalazło schronienie u rodzin. Części zapewniono nocleg w domu miejskim przy ul. Brzeźnej. Dzieci przewieziono zaś do Aderówka. Prezydent Godlewski zapowiedział, że wystąpi do wojewody łódzkiego o wydanie nakazu przeniesienia składów drzewa z gęsto zaludnionych dzielnic na obrzeża Łodzi.

Obliczono, że skład drzewa, który spłonął podczas tego pożaru wart był około 100 tysięcy złotych i na tyle był ubezpieczony.

Dramat mieszkańców Bałut

Ubezpieczone były też spalone domy. Straty oszacowano w sumie na 600 tysięcy złotych.

Ale następnego dnia po pożarze łódzkie gazety pisały o kolejnej bałuckiej tragedii. Do godziny 5.00 rano strażacy dogaszali ogień. Policja pilnowała, by nikt nie wszedł na teren pogorzeliska. Trzech chłopców postanowiło jednak przechytrzyć stróżów prawa. 16-letni: Lejb Markus i Zelman Podchlebnikow oraz 15-letniej Judce Pilcer udało się wejść na teren strawiony przez pożar. Byli dziećmi pogorzelców. Przez podwórze kamienicy przy ul. Łagiewnickiej 13 dostali się na teren pogorzeliska. Zaczęli przeszukiwać to co stało po mieszkaniu ich rodziców przy ul. Łagiewnickiej 4. Liczyli, że coś ocalało. Najpierw weszli do mieszkania Markusów, które znajdowało się na parterze. Zauważyli, że z sufitu zwisa drut elektryczny z oprawką. Lejb podskoczył i złapał za drut. W tym momencie runął sufit. Judka i Zelman odskoczyli. Lejb miał mnie szczęścia. Został przygnieciony przez sufit. Chłopiec zginął... Był jedyną śmiertelną ofiarą pożaru na Bałutach. Jak się potem okazało w zgliszczach swojego mienia szukało wielu innych pogorzelców. O szczęściu mógł mówić Klajman, właściciel sklepiku przy ul. Berka Joselewicza 6. Zarobione pieniądze trzymał w blaszanej puszce. Uciekając z płonącego domu nie zdołał jej zabrać. Wrócił po nią i odnalazł puszkę z pieniędzmi. Jego radość nie miała końca.

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki