Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bogumił Truszkowski ze Zgierza był żołnierzem Sił Zbrojnych na Zachodzie. Co napisał w pamiętnikach?

Anna Gronczewska
Anna Gronczewska
Pan Maciej z mamą i tatą
Pan Maciej z mamą i tatą archiwum rodzinne
Maciej Truszkowski ze Zgierza przeglądając stare dokumenty znalazł niezwykłe notatki z czasów II wojny światowej, sporządzone przez jego ojca Bogumiła, żołnierza Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie.

Wojenna epopeja żołnierza ze Zgierza

Maciej Truszkowski wspomina, że z wielkim zainteresowaniem i wzruszeniem czytał notatki ojca. Nie wiedział, że tyle przeżył.

Bogumił Truszkowski, tata pana Macieja, urodził się w 1909 roku. Pochodził z Warszawy. Skończył prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Przed wojną pracował w LOT. Zajmował się sprawami kadrowymi. Gdy zbliżała się wojna, został zmobilizowany. Podczas wojny obronnej przez Zaleszczyki dostał się do Rumunii, a potem do Grecji. Tak zaczęła się jego wojenna tułaczka.
Po Europie wędrował z fałszywymi papierami, pod zmienionym nazwiskiem. We Francji został aresztowany przez Francuzów, którzy kolaborowali z Niemcami. Ale udało mu się uciec z oflagu.

Tata wspominał, że jeńcy nie byli tam dobrze pilnowani – mówi Maciej Truszkowski. – Ucieczka nie była trudna.

Szlakiem „na Pireneje”

Bogumił Truszkowski jechał we Francji pociągiem w stronę Hiszpanii. Nagle pojawili się Niemcy. On się nie bał, miał dobre dokumenty, ale siedzący koło niego młody Polak zrobił się nagle zielony ze strachu.

Ojciec miał przy sobie mnóstwo dokumentów – opowiada jego syn. – Podał jeden z nich Niemcowi, który podszedł do Polaka. Ten zobaczył dokument, machnął ręką i odszedł.

Potem kilka tygodni był w Hiszpanii. Mieszkał w Madrycie, Barcelonie. Potem dotarł do Portugalii.

„We wrześniu 1943 roku poszedłem z Francji „na Pireneje”, tak nazywaliśmy wyprawy na ten jeden z wielu szlaków „turystów Sikorskiego”, którymi staliśmy się od września 1939 roku – zanotował Bogumił Truszkowski. – Przez Andorę, Hiszpanię i Portugalię dotarliśmy do Gibraltaru. Jest listopad 1943 roku. Od sześciu tygodni czekamy na konwój do Szkocji. Z niecierpliwością czekamy, widać za dobrze, za ciepło nam na tej skale. Wojnę widzimy w szpitalach albo na pancerniku Warspite, który ma siedem pokładów przebitych bombą i liże swe rany w suchym doku. My mieszkamy wysoko, w Morish Castle, w starym zamku zbudowanych wiele lat temu przez panów tej góry Maurów. Z tarasów obserwujemy lotnisko, miejsce śmierci naszego Wodza. Miesiąc temu morze wyrzuciło Jego czapkę... Czasem spacerujemy przez Main Street. Oglądamy życie towarzyskie różnojęzycznego tłumu umundurowanych mężczyzn. Przeważają marynarze, przecież to port wojenny. W mieście nie ma prawie ludności cywilnej. Tylko nieliczni zatrudnieni przez wojsko Hiszpanie.”

Na Gibraltarze spędził święta.

„Nadchodzi piąte wojenne Boże Narodzenie – pisał. – Pierwszy raz polscy żołnierze świętują wigilię na Gibraltarze. I od razu problem. Przecież ryba, mak, grzyby. Ale nici z tego. Ano zjemy tego indyka, a nasi święci patronowie wyproszą odpuszczenie grzechu na złamanie postu.”

Po Nowym Roku Bogumił Truszkowski zachorował i trafił do szpitala.

„Kurują nas, karmią, co zdrowsi „skaczą” po papierosy, „cookies”, czyli pożal się Boże, ciastka i wypijamy morze herbaty, która jest zawsze – wspominał. – Śmiejemy się z Francuza, który bez skutku wykłóca się o zamykanie okna. Choć na zewnątrz jest ciepło, on boi się przeciągów. Holender, jeden z moich sąsiadów z łóżka po prawej stronie, nagle robi alarm. Zginął mu zegarek, pamiątka rodzinna. Był to złoty „Tissot”. Oczy aliantów zwracają się w moją stronę. Jestem jedynym Polakiem, a Polacy to ludzie niepewni, bez ojczyzny, wariaci: wywołali wojnę, chodzą po pustyniach, pływają po morzach. Wszędzie są, wszędzie ich pełno... Tymczasem zegarka nie ma. Wchodzi oficer i mówi, że jeśli się nie odnajdzie, to możemy zapomnieć o przepustkach, Wszyscy na sali patrzą na mnie. Mija pięć minut. Wchodzi kilku i zaczyna rewidować. Mnie nie ruszają. Jeden zagląda do szafki mojego sąsiada z lewej strony. W końcu zagląda i do mojej. Wtedy ze zwiniętych skarpetek rudzielca wypada zegarek... Wtedy oni zaczynają mówić, że byli pewni, że to nie ja..., że dużo wiedzą o Polakach... że szanują ich. Kilku biegnie do kantyny. Na moim łóżku lądują papierosy, ciastka, cukierki.”

Po kilku miesiącach oczekiwań niszczycielem „Burza” dostał się do Anglii, a potem do Szkocji. Na Bogumiła Truszkowskiego, jak i innych żołnierzy, czekały baraki z blachy falistej. Bogumił był już dojrzałym człowiekiem, prawnikiem. Większość jego kolegów z wojska miała po 18 lat. Pracował w komendzie uzupełnień. Prowadził między innymi księgę zgonów. Dobrze więc wiedział,kiedy na froncie miała miejsce kolejna bitwa…

„Sobieskim” do kraju

Wyjeżdżając z Polski Bogumił Truszkowski zostawił żonę i dwójkę małych dzieci. Żona zginęła podczas powstania warszawskiego. Dziećmi opiekowała się teściowa. Choć wielu kolegów zostało na Zachodzie, Bogumił wrócił do Polski. Przybył z Anglii do Gdańska. Wracał transatlantykiem „Sobieski”. Był 1945 rok. Ale po zacumowaniu nie mógł opuścić statku. Nie miał dowodu...Ktoś musiał za niego poręczyć. Na pokład przychodziły pielęgniarki. Bogumił pomyślał, że może jest wśród nich jego dobra znajoma Dobrochna, która przyjaźniła się z jego żoną. Miał wielkie szczęście. Wśród pielęgniarek była Dobrochna. Tak się złożyło, że przyjechała do Gdańska. Poręczyła za Bogumiła. On opowiedział jej o swoich losach, rodziny.

– Mama pracowała jako pielęgniarka w klinice w Gdańsku, tata dostał pracę w Urzędzie Repatriacyjnym – opowiada Maciej Truszkowski. – Potem do taty trafił list teściowej. Napisała, że dobrze by było, by związał się z Dobrochną. Jej córka Hala byłaby na pewno zadowolona. Ciocia Hala przyjaźniła się z moją mamą.

Dobrochna, z domu Dzwonkowska, była dyplomowaną pielęgniarką. Skończyła przed wojną szkołę pielęgniarską w Warszawie. Prowadziła ją fundacja Rockefellera. Bogumił i Dobrochna pobrali się. Na świecie pojawił się Maciej, ich jedyny syn. Ale szczęście rodziny nie trwało długo. Bogumił Truszkowski trafił do stalinowskiego więzienia. Był 1948 rok.
Jego żona Dobrochna została sama z małym dzieckiem. Najpierw zatrzymali się u krewnych w Częstochowie, potem pojechali do Zgierza.

– Mieszkał tam wujek Wiesław, najstarszy brat mamy – opowiada Maciej Truszkowski. – Skończył uniwersytet w Rostowie. Po wojnie był nauczycielem. Został dyrektorem gimnazjum im. Staszica. Dostał ładny domek na rogu ul. 1 i 3 maja. Nie chciał się jednak zapisać do partii i stracił to stanowisko.

Maciej Truszkowski i jego mama zamieszkali więc u wujostwa w Zgierzu. Tam odnalazł ich po wyjściu z więzienia Bogumił. Długo nie mógł znaleźć pracy. W końcu dostał etat inspektora BHP w zgierskim „Społem”.

Do zadań taty należało chodzenie po sklepach, zabieranie zużytych fartuchów, przekazywanie czystych – tłumaczy jego syn. – Nie liczyło się, że jest prawnikiem, posługuje się biegle czterema językami. Potem dostał lepszą pracę w zgierskiej „Borucie”.

Pracował tam do emerytury.

Bogumił Truszkowski zmarł w 1978 roku, jego żona Dobrochna dożyła do 2007 roku.

W Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie walczył także teść Macieja Truszkowskiego, Jan Wilk.

– Był spadochroniarzem - dodaje pan Maciej. – Walczył w Pierwszej Samodzielnej Brygadzie Spadochronowej pod dowództwem generała Stanisława Sosabowskiego . Był osiem lat młodszy od taty. Skończył podchorążówkę we Francji, był spadochroniarzem, telegrafistą. Skakał pod Arnhem .Gdy pojechał do Holandii na rocznicę walk pod Arnhem, przyjmował gratulacje od księcia Karola, dzisiejszego króla Wielkiej Brytanii. Zostało mu po tym pamiątkowe zdjęcie.

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki