Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czego bał się w Łodzi człowiek, który dotknął dna Ziemi?

Michał Meksa
Zaczęło się od widzianych z oddali górskich szczytów...
Zaczęło się od widzianych z oddali górskich szczytów... 123RF
Najpierw były pokazy slajdów dla 40 osób. Teraz każdego roku do Łodzi przybywają znani na całym świecie zdobywcy Himalajów i podróżnicy, by opowiadać o swoich przygodach. Łodzianin Zbigniew Łuczak od czternastu lat organizuje festiwal podróżniczy Explorers.

Zaczęło się od widzianych z oddali górskich szczytów.

Co jest za mgłą?

- Podczas podróży często widywałem wychylające się zza mgły góry - wspomina Zbigniew Łuczak. - Ich świat wydawał mi się piękny. Gdy byłem młodym człowiekiem, otarłem się o świat muzyki. Skończyłem jednak tę przygodę i stwierdziłem wówczas, że potrzebuję innej dziedziny życia, w której mogę się spełniać. W którymś momencie uznałem, że warto spróbować dostać się za mgłę.

Góry to specyficzne wyzwanie dla miłośników przygody. Pan Zbigniew podkreśla, że aby je podjąć nie trzeba mieć ani dużych pieniędzy, ani najnowocześniejszego sprzętu.

- Wystarczy dobra wola, buty, kurtka, jedzenie i człowiek może się w nich zanurzyć - mówi. - Ja to zrobiłem i odnalazłem się w tym.

W latach 90., wraz z otwarciem granic, dla miłośników gór otworzyły się zupełnie nowe możliwości. Pan Zbigniew był jednym z pierwszych, którzy z nich skorzystali.

- W 1991 r. po raz pierwszy zorganizowałem zagraniczną wyprawę - opowiada. - Większość jej uczestników to byli moi znajomi. Potem informacje o kolejnych wyjazdach rozpowszechniały się pocztą pantoflową. Ludzie jedni drugim mówili, że ktoś robi taką wyprawę. Zachęcali znajomych: przyjdź na spotkanie, może ci się to spodoba.

Zainteresowanie wyprawami było coraz większe.

- Załatwiałem bus i jeździliśmy nim po całej Europie - mówi. - Zwiedziliśmy góry Norwegii, Lofoty, Alpy, Korsykę, Pireneje. Na wyprawę zabierałem 40-45 osób. Byłem organizatorem, przygotowywałem plan całego pobytu. Jednak nie były to wyprawy komercyjne. Interesowała mnie przygoda, podróż.

Założeniem każdej wyprawy było posmakowanie jakiegoś kraju. Oprócz gór uczestnicy zwiedzali też inne rejony, poznawali kulturę. Tym różniły się wyprawy Łuczaka od wyjazdów oferowanych przez profesjonalne biura podróży.

- Wyprawy były długie - wspomina pan Zbigniew. - W Norwegii spędziliśmy 35 dni.

W wyjazdach udział brali ludzie najróżniejsi.

- Jeździli lekarze, nauczyciele, pracownicy różnych zakładów pracy. Nie było środowiska, które nie zahaczyło o którąś wyprawę. Tak wszystko organizowałem, że mógł wziąć udział 14-latek i 70-latek - twierdzi Łuczak.

Nie było, gdzie usiąść

Tradycją stało się, że po powrocie uczestnicy wyprawy spotykali się w Łódzkim Domu Kultury, by oddać się wspomnieniom z podróży.

- Pokazywaliśmy zdjęcia i slajdy, które robiliśmy podczas wyjazdów - opowiada pan Zbigniew. - To była dla nas forma dobrej zabawy i przypomnienia sobie tego, co przeżyliśmy.

W 1997 r. Łuczak wpadł na pomysł, by szerzej rozpropagować informację o takim spotkaniu.

- Właściwie nie wiem, co wtedy mnie tknęło - przyznaje. - Byliśmy akurat po wyprawie w Alpy. Wydrukowałem 150 ulotek z zaproszeniem na spotkanie "Alpejskim szlakiem z panem Łuczakiem" i położyłem je w holu ŁDK.

Gdy nadszedł termin spotkania, w 40-osobowej sali, poza uczestnikami wyprawy, zjawiło się 100 osób "z zewnątrz".

- Nie było to w żaden sposób zorganizowane. Doszło do tego, że ludzie nie mieli nawet gdzie usiąść - wspomina. - Aż zrobiło mi się głupio. Jednak mimo to nikt nie narzekał. Wszyscy z zainteresowaniem oglądali slajdy, przeglądali albumy, słuchali opowieści o wyprawie.

- Wtedy do mnie dotarło, że oprócz tego, że ludzie wyjeżdżają i chcą się dzielić tym czego dokonali, to są jeszcze i tacy, którzy w wyprawie wprawdzie nie brali udziału, ale których to interesuje - mówi pan Zbigniew. - Pomyślałem, że warto byłoby z tym coś zrobić.
W 1998 r. Zbigniew Łuczak podjął kolejną wyprawę. Postanowił w jej trakcie zorganizować coś więcej niż kameralne spotkanie, które ją podsumuje.

- Nie miałem pomysłu, jak to zrobić - przyznaje. - Wreszcie za najprostsze rozwiązanie uznałem zorganizowanie przeglądu filmów górskich.

Przegląd odbył się jeszcze w tym samym roku. Do sali widowiskowej Politechniki Łódzkie pan Zbigniew zaprosił sławy polskiego dokumentu, a jednocześnie ludzi związanych blisko z górami.

Wśród gości był Jerzy Surdel - himalaista, pierwszy Polak, który wszedł powyżej 8 tys. metrów, absolwent łódzkiej szkoły filmowej i doświadczony dokumentalista. Zjawiły się też legendy polskiego dokumentu - Szymon Wdowiak i Anna Pietraszek.

- Pomysł chwycił - opowiada pan Zbigniew. - Sala politechniki pękała w szwach.

Świat idzie w dobrą stronę

Łuczak postanowił zrobić kolejny krok.

- Wpadłem na pomysł, by skonfrontować publiczność z prawdziwymi legendami ze świata przygody, eksploracji i alpinizmu.

Chciał, żeby opowiedzieli oni o swoich wyprawach i podzielili się doświadczeniami z młodzieżą, która stanowiła większość publiczności. Zagrał o najwyższą stawkę.

Z Łodzi na imprezę - która zmieniła nazwę na Festiwal Gór, a od 2001 r. na Explorers Festival - szerokim strumieniem popłynęły zaproszenia do największych sław. Byli wśród nich Reinhold Messner z Włoch, pierwszy zdobywca korony Himalajów, Szwajcar Erhard Loretan, który także wspiął się na wszystkie ośmiotysięczniki, Stefan Glowacz z Niemiec, pierwszy mistrz świata we wspinaczce sportowej oraz filmowcy Leo Dickinson z Wielkiej Brytanii i Gerhard Baur z Niemiec.

- Gdy pomyślę sobie, że ci ludzie dostawali faksy z zaproszeniem do jakiejś Łodzi, od faceta, którego zupełnie nie znali, wyobrażam sobie, że musieli zrywać boki ze śmiechu - przyznaje Łuczak.

Ze śmiechem czy bez, pierwsza czwórka zagranicznych gości przyjęła zaproszenia. Byli to Loretan, Glowacz, Dickinson i Baur. Sam Messner przyjechał rok później. Od tego czasu w Łodzi gościły już takie osobistości jak himalaista Doug Scott, prof. Bertrand Piccard, który przeleciał balonem dookoła świata, pierwszy zdobywca Everestu, sir Edmund Hillary. Gościem festiwalu był nawet tropiący kosmitów Szwajcar Erich von Däniken.

W 2012 r. odbyła się 14. edycja festiwalu. Im więcej znanych gości odwiedzało Łódź, tym lepsza opinia o imprezie roznosiła się po świecie.

- Gościom bardzo podoba się idea i specyfika festiwalu. Uwielbiają iskrzenie między publicznością a gośćmi, swego rodzaju przenikanie, rozmowy w kuluarach - mówi Łuczak.

Jednym z gości był Don Walsh ze Stanów Zjednoczonych.

- W latach 60. XX wieku zszedł na dno Rowu Mariańskiego, największej głębi na Ziemi - opowiada pan Zbigniew. - To profesor, były dowódca amerykańskiego okrętu wojennego, doradca prezydentów. Przyznał mi się, że przyjechał do Łodzi z obawami. Bał się czy młoda publiczność będzie chciała słuchać takiego dinozaura.

Swoje wrażenia po festiwalu opisał w liście, który wysłał później do pana Zbigniewa.

- Wy Polacy musicie się cieszyć - pisał Don Walsh. - Gdy zobaczyłem waszą młodzież, przekonałem się, że świat idzie w dobrym kierunku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki