Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dlaczego nazwisko Krenc w radzie GOŚ ma komuś przeszkadzać? [WYWIAD]

rozm. Sławomir Sowa
Waldemar Krenc jest szefem Solidarności w regionie łódzkim od 15 lat. W tym roku znów walczy o wybór
Waldemar Krenc jest szefem Solidarności w regionie łódzkim od 15 lat. W tym roku znów walczy o wybór Grzegorz Gałasiński/archiwum
Z Waldemarem Krencem, szefem NSZZ Solidarność w regionie łódzkim, rozmawia Sławomir Sowa.

To kogo Solidarność wystawi w wyborach na prezydenta Łodzi i do Rady Miejskiej?

(śmiech) Solidarność nie jest od tego, żeby wystawiać kandydatów na prezydenta.

Jak to? Przewodniczący Solidarności Piotr Duda podczas ostatniego spotkania w Łodzi zapowiedział, że Solidarność powinna walczyć o obecność w samorządzie.

To prawda. Solidarność zawsze ma jednak pewien kłopot, bo wszyscy patrzą kogo poprzemy. To wynika z faktu, że nie jesteśmy takim zwykłym związkiem zawodowym, mamy swoją historię. I zawsze ktoś o nasze głosy zabiega. W regionie łódzkim mamy 21 tysięcy członków, to jest duża siła.

No dobrze, ale kogo poprzecie w wyborach, jeśli nie wystawicie własnych ludzi?

Wybory samorządowe są dopiero jesienią. My w czerwcu mamy regionalny zjazd Solidarności i on powinien przynieść odpowiedź. Ale niech Pan weźmie pod uwagę, że Solidarność nie jest partią polityczną, gdzie ustala się listy. W Solidarności są ludzie o różnych poglądach.

Boi się Pan, że jak Pan ogłosi, że idziecie do wyborów pod takimi lub innymi sztandarami, albo popieracie określonych ludzi, to rozleci się Panu związek?

Absolutnie nie. Tak jak powiedziałem, nie jesteśmy partią polityczną, zajmują nas sprawy pracownicze. Z doświadczenia mogę tylko powiedzieć, że związkowi jest bliżej do organizacji, które nie są partiami politycznymi. Szczególnie widać to po wyborach w gminach i powiatach, ale też i dużych miastach, jak na przykład Łódzkie Porozumienie Obywatelskie. Członkom związku łatwiej zaakceptować takie stowarzyszenie niż obecność na listach partyjnych, bo później przyczepiają się różne etykietki. Dla nas samorząd terytorialny jest ważny z jeszcze innego powodu: samorządy są jednymi z największych pracodawców i mają ogromny wpływ na tworzenie miejsc pracy. Na terenie samej Łodzi jest kilkanaście tysięcy miejsc pracy w podmiotach podległych miastu. Nie da się reprezentować skutecznie pracowników bez wpływu na samorząd.

I dlatego w 2002 roku poparliście Kropiwnickiego w wyborach prezydenckich.

To miało trochę inny kontekst. Dużo wtedy z Jerzym rozmawialiśmy co można zrobić w tym mieście, co w nim zmienić. Łódź była wtedy miastem wyklętym, trzeba było mieć trochę odwagi, żeby coś zrobić. Dlatego wtedy poparliśmy Kropiwnickiego. Z prośbą o nasze poparcie przyszedł też wtedy Włodek Fisiak, porządny człowiek, ale powiedziałem mu szczerze, że związkowi bliżej do kandydata, który był ze związkiem w najtrudniejszych chwilach. Nie obraził się, dalej ze sobą współpracowaliśmy. Ale pamiętam też, że na zjeździe związku pojawił się głos, żeby Solidarność wystawiła swoją listę. Nie uzyskało to większości i dobrze. W zamian za to, do Rady Miejskiej kandydowali ludzie z Solidarności, między innymi ja z listy ŁPO. Poczułem się spełniony i jako działacz Solidarności, i jako szef klubu radnych ŁPO, bo w 2007 roku Łódź chyba po raz pierwszy od 1989 roku miała jednocyfrowe bezrobocie. I do tego w większości nowych firm powstały organizacje związkowe Solidarności.

Czyli co? Robicie w tym roku powtórkę sprzed 11 lat?

Zgodnie ze statutem, przewodniczący nie jest władzą w związku, tylko go reprezentuje. Decyzje, co robić, zostaną podjęte na zjeździe. Ktokolwiek zostanie wybrany na szefa związku w regionie łódzkim, będzie miał dwie drogi do wyboru: albo wyjść na ulice i krzyczeć, albo siąść do stołu i twardo negocjować.

Jest Pan szefem związku od 15 lat. Czyżby rósł Panu przed wyborami krzyczący konkurent?

Powiem tak: uwielbiam otaczać się ludźmi o różnych poglądach. Nasz zarząd regionu, który spotyka się co miesiąc, liczy ponad 50 osób. Każdy ma udział w podejmowaniu decyzji. Ja nie zarządzam jednoosobowo.

Panu chyba się z każdym dobrze układa. Nawet z tak skrajnie różnymi osobami jak Jerzy Kropiwnicki i Hanna Zdanowska.

To wynika z czegoś innego. Jako przewodniczący związku muszę uczestniczyć w strategicznych spotkaniach, które dotyczą spraw społecznych i pracowniczych. Dzięki naszej postawie udało się na przykład zapobiec podziałowi MPK za prezydentury Jerzego Kropiwnickiego, czy prywatyzacji ZWiK za rządów Hanny Zdanowskiej. Z kolei rozmowy w sprawie przyszłości Łódzkiego Zakładu Usług Komunalnych doprowadziły do tego, że udało się część pracowników przenieść do ZDiT. Takie porozumienia to są zarówno sukcesy związku, jak i prezydenta miasta. Do miasta mam żal o brak wizji oświaty. Jeżeli miasto uważa, że jest zbyt dużo szkół jak na niż demograficzny, a jednocześnie brakuje miejsc w przedszkolach i żłobkach, to dlaczego nie przekształcić jednych placówek w drugie, dając pracę zarówno pracownikom administracyjnym, jak i pedagogicznym?

Są ludzie, którzy Pana bardzo chwalą. Marek Goliszewski, szef BCC, chwali Pana za to, że dobrze się układała współpraca ze związkami w Wojewódzkiej Komisji Dialogu Społecznego. Nie wiem tylko, czy pochwała związku pracodawców to komplement dla związkowca?

W tej komisji mieliśmy mnóstwo problemów do rozwiązania, ale rozwiązywaliśmy je przy stole, podczas rozmów, w cywilizowany sposób. Jeśli można rozwiązać konflikt z korzyścią dla pracowników, rozmawiając z organizacjami pracodawców, to dlaczego tego nie robić? Ale dzisiaj pan Goliszewski pewnie zmieniłby zdanie, ponieważ w całym kraju centrale związkowe zawiesiły swój udział w tych komisjach. Przestajemy rozmawiać, gdy te komisje stają się atrapami.

Skoro jesteśmy przy pracownikach i pracodawcach. Nie czuje Pan dyskomfortu, że zasiada w fotelu przewodniczącego Rady Nadzorczej Grupowej Oczyszczalni Ścieków, gdzie nie ma organizacji zakładowej Solidarności? Reprezentuje Pan jednocześnie pracowników i pracodawców?

Nie, nie. Jako pracodawca występuję tylko w NSZZ Solidarność, gdzie 32 osoby pracują na etatach. W GOŚ nie jestem ani prezesem, ani członkiem zarządu. Chciałbym, aby w każdym zakładzie w Łodzi średnia zarobków wynosiła ok. 5 tysięcy złotych, zero umów śmieciowych, stabilna praca i wypłaty z zysków. Nie rozumiem, dlaczego nazwisko Krenc w radzie nadzorczej komuś miałoby przeszkadzać? Czy ta spółka ma złe wyniki, albo dzieje się tam krzywda pracownikom?

Ale wie Pan co mówią na mieście? Że w GOŚ mają spokój ze związkami, bo Krenc jest w radzie nadzorczej.

Rozumiałbym takie opinie, gdyby to był zakład na krawędzi bankructwa, gdyby się w nim źle działo. A w GOŚ nie ma ani ryzyka redukcji załogi, są może niewielkie, ale sukcesywne podwyżki wynagrodzeń. Naprawdę chciałbym, aby tak dobrze się działo we wszystkich podmiotach gospodarczych w mieście.

No tak, ale przecież jedną z idei Solidarności jest tworzenie organizacji związkowych w jak największej liczbie firm.
Paradoksalnie, nie ma jej tam, gdzie szef Solidarności jest szefem rady nadzorczej.

Zgadza się. Fakt, nie powiodły się tam próby zakładania związku zawodowego. Ale to przecież decyzja pracowników. Nie da się wszystkiego zrobić na siłę.

Robiliście kiedyś taki program "Solidarni w życiu, solidarni w pracy", finansowany ze środków unijnych. Jednym z punktów były elastyczne formy pracy. To znaczy, że jednak akceptujecie umowy śmieciowe?

Nie, to nie tak. Ja uważam, że są takie dziedziny, gdzie elastyczne formy pracy są dopuszczalne i dlatego ludzie powinni mieć wiedzę na czym to polega, jakie są regulacje prawne. Ale Solidarność jest absolutnie przeciwko masowemu zastępowaniu normalnych umów o pracę umowami śmieciowymi, bo to jest patologia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki