Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdy kapłan wraca z kościoła, w domu czekają żona i dzieci

Anna Gronczewska
Janina i Marcin Undasowie już 30 lat mieszkają w Zgierzu
Janina i Marcin Undasowie już 30 lat mieszkają w Zgierzu fot. Krzysztof Szymczak
Zdawały sobie sprawę, że jeśli poślubią duchownych, będą miały więcej obowiązków niż normalne żony, a ich dom nie będzie do końca prywatny - będzie też domem, gdzie parafianie zawsze mogą liczyć na pomoc. A jednak nie zawahały się i dziś, po latach, nie żałują swojego wyboru.

Aniela i Adam Kleszczyńscy kilka dni temu obchodzili 47 rocznicę ślubu. A że Adam Kleszczyński jest pastorem kościoła ewangelicko-metodystycznego, pani Aniela od prawie czterdziestu lat jest żoną duchownego.

- Gdy braliśmy ślub, mąż nie był pastorem - wyjaśnia Aniela Kleszczyńska. - Został nim dopiero osiem lat później.

W większości polskich domów mężczyzna, który nosi koloratkę, w roli męża budzi zdziwienie. W kościołach ewangelickich czy prawosławnych to jednak normalne, choć nie wszyscy duchowni tych wyznań się żenią. Małżeństw, gdzie mąż jest duchownym, jest w naszym regionie bardzo niewiele, nie więcej niż kilkanaście.

Elżbieta Jakimiuk to żona księdza Jana, proboszcza parafii prawosławnej w Piotrkowie Trybunalskim. W grudniu minęło 10 lat, odkąd zamieszkali w tym mieście. Jest to pierwsza parafia księdza Jana. Przyjechali z Podlasia, skąd pochodzą. Ona z okolic Siemiatycz, a on spod Hajnówki. Elżbieta opowiada, że poślubiła Jana, gdy nie był jeszcze księdzem, ale już skończył seminarium duchowne. Było więc wiadomo, że zostanie kapłanem.

- W naszym kościele, jeśli ksiądz chce się ożenić, musi to zrobić przed przyjęciem święceń - wyjaśnia pani Elżbieta. - A jeżeli zdecyduje się przyjąć celibat, to nie może już potem wziąć ślubu.

Pani Elżbieta była na święceniach diakońskich, a potem kapłańskich męża. Przyznaje, że to wielkie przeżycie...

Janina i Marcin Undasowie już prawie trzydzieści lat mieszkają w Zgierzu. Ksiądz Marcin jest proboszczem parafii ewangelicko-augsburskiej. Pochodzą z południa Polski. Korzenie pani Janiny sięgają Cieszyna i Jastrzębia Zdroju, gdzie urodzili się jej rodzice, a księdza Marcina - także Jastrzębia Zdroju oraz Wodzisławia. Państwo Undasowie poznali się jednak w Warszawie. Ksiądz Marcin studiował w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej, a Janina w klasie fortepianu Akademii Muzycznej.

- Poznaliśmy się na spotkaniach młodzieży ewangelickiej przy kościele pod wezwaniem Świętej Trójcy, bo oboje pochodziliśmy z ewangelickich rodzin - wyjaśnia ks. Marcin. - Można więc powiedzieć, że połączyła nas religia i wspólne działanie.

Zgodnie z prawem obowiązującym w kościele ewangelicko-augsburskim, pastor musi uzyskać zgodę biskupa na ślub, a kandydatka na żonę musi spełniać określone warunki. A więc na przykład być tego samego wyznania, mieć odpowiednią formację, przedstawić opinię księdza proboszcza. Panią Janinę biskup musiał ocenić wysoko, bo 15 czerwca 1980 roku ks. Marcin Undas otrzymał ordynację, czyli odpowiednik katolickich święceń, a już dwa tygodnie później w Cieszynie wziął ślub.
Janina Undas nie dziwi się, że ksiądz musi mieć zgodę na małżeństwo.

- Rodzina kapłana żyje na świeczniku - tłumaczy pani Janina. - Trzeba święcić wzorem we wzajemnych relacjach. Reprezentuje się nie tylko rodzinę, ale również Kościół.

Ks. Adam Kleszczyński, pastor parafii metodystycznej w Łodzi, pochodzi ze Lwowa. Wychował się w rodzinie, która miała korzenie metodystyczne, ale też grekokatolickie. Jeden z jego przodków, profesor polonistyki Władysław Drobiowski, by pierwszym pastorem metodystycznym w Polsce. Rodzina Kleszczyńskich ma zresztą wielkie tradycje. Dziadek ze strony matki, Napoleon Gąsiorowski, był ostatnim dziekanem wydziału medycznego Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie. Babcia, Maria Jadwiga, kończyła studia muzyczne w Brukseli. Mama była filozofem, a ojciec Zygmunt - prawnikiem, harcerzem i przewodnikiem, jednym z założycieli PTTK.

Aniela i Adam Kleszczyńscy poznali się na Śląsku. - Pochodzę ze Śląska, dokładniej z Rudy Śląskiej-Halemby, i jestem Ślązaczką od pokoleń - wyznaje pani Aniela. - A mąż z rodziną trafił do Bytomia, tak jak po wojnie wielu lwowiaków.

Poznali się w kole turystycznym, które prowadził teść Zygmunt. Połączyła ich górska pasja. Chodzili razem na wyprawy w Beskidy, w słowackie Tatry. Pani Aniela była też taternikiem. Przypięta do lin, wspinała się po niedostępnych dla normalnych turystów ścianach Kościelca, Zawratu i Granatów.
Adam Kleszczyński od dawna czuł powołanie. Ale gdy powiedział, że chce zostać pastorem, swoją decyzję musiał skonsultować z żoną. Ta nie mogła stanąć na drodze jego powołania.

- Wiedziałam, na co się decyduję, bo życie rodziny pastora znałam z opowieści rodzinnych - śmieje się pani Aniela.

Bycie żoną pastora, tak jak w życiu, ma swoje plusy i minusy. Jednak małżonki duchownych zgodnie podkreślają, że więcej jest plusów. Dużym plusem jest kontakt z ludźmi, możliwość niesienia im pomocy.

- Pomagam parafianom w codziennych sprawach - wyjaśnia Aniela Kleszczyńska. - Nie mam wykształcenia teologicznego, więc tymi sprawami się nie zajmuję, zostawiam je mężowi. Dla mnie zostają te przyziemne. Na przykład odwiedzam regularnie naszych parafian, którzy znajdują się domach opieki, na mnie spadają różne sprawy organizacyjne. Mąż dużo podróżuje. Gdy wraca, zdaję mu sprawozdanie.

Elżbieta Jakimiuk zdawała sobie sprawę, że jeśli poślubi księdza, będzie miała więcej obowiązków niż normalna żona. Do tych domowych dojdą bowiem parafialne.
- Nie bałam się tego, bo wiedziałam, na co się decyduję - uśmiecha się pani Elżbieta. - U nas na Podlasiu żyje wielu prawosławnych. Być żoną księdza, to nic tam nadzwyczajnego.

Jako żona proboszcza parafii prawosławnej ma bardzo dobry kontakt z parafianami. Nie ma ich wielu, bo ledwie sześćdziesięciu ośmiu. Jednak wszyscy się znają, spotykają, panuje rodzinna atmosfera.

- Bywa, że na przykład kobieta parafianka woli najpierw porozmawiać ze mną, a dopiero potem z mężem - dodaje.

Pani Elżbieta nie ma wykształcenia teologicznego, tylko licencjat z administracji, a teraz uczęszcza na pedagogiczne studia magisterskie. Śpiewa w chórze parafialnym, co jest dla niej wielką przyjemnością.

Ministrantami są ich dzieci: 3-letni Igor, 9-letni Eliasz i 11-letni Dawid.

Janina Undas wspomina, że jako dziewczyna często rozmawiała z koleżankami i kuzynkami o tym, jaki powinien być ich przyszły mąż. Zgodnie wszystkie twierdziły, że nie może być księdzem.
- Wychodziłyśmy z założenia, że pastorowa musi mieć ciężkie życia, bo męża ma tylko od czasu do czasu, a ma też wiele obowiązków - tłumaczy pani Janina.

Jednak życie pokazało, jak bardzo dziewczyny się myliły. Pastor może być bardzo dobrym mężem, troskliwym, czułym człowiekiem. Życie z nim nie musi być wcale ciężkie... Gdy przeprowadzili się do Zgierza, mieszkali najpierw w blokach, w pobliżu kościoła, który wzniesiono w 1972 roku. W 1984 roku ks. Marcin Undas rozpoczął budowę plebanii, gdzie mieszka dziś z rodziną.

- Żartuję, że gdyby mąż nie miał żony, to musiałby mieć przynajmniej jednego wikariusza - śmieje się Janina Undas, która podczas nabożeństw gra na organach, prowadzi chór, prowadzi też kronikę parafialną.

Państwo Undasowie mają troje dzieci. Najstarszy Franciszek nie poszedł w ślady taty, pomaga mu za to w sprawach komputerowych. Ewa wyszła za mąż, skończyła Akademię Muzyczną w Katowicach w klasie skrzypiec, uczy w szkole muzycznej w Zgierzu. Najmłodsza Ania ma 19 lat i studiuje ekonomię.

- Dzisiejszy świat jest bardzo ześwietczony - narzeka pani Janina. - Cieszę się więc, że nasze dzieci chętnie słuchają i czytają o Bogu. Z przyjemnością biorą też udział w różnych akcjach ewangelizacyjnych.

Żony pastorów podkreślają, że żonaty ksiądz ma zawsze wyprasowaną koszulę, w domu czeka na niego obiad. Nie wraca z kościoła do pustego pokoju. Ma z kim porozmawiać o problemach, może liczyć na radę.
Elżbiecie Jakimiuk czasem się wyrwie, że jej mąż jest proboszczem. Widzi wtedy zdziwienie na twarzach nowo poznanych koleżanek. Ale zaraz wyjaśnia, że proboszczem parafii prawosławnej. Zdziwienie od razu znika...

Minusem życia z księdzem są na pewno przeprowadzki. Zwłaszcza, gdy są dzieci, a żona pracuje zawodowo. Trzeba wtedy zmieniać szkołę i pracę.

Rodzina pastora Adama Kleszczyńskiego po ordynacji zamieszkała w Konstancinie pod Warszawą. Ks. Adam był tam dyrektorem kościelnego domu dziecka. Potem przenieśli się do Wrocławia. Przeprowadzkę najbardziej przeżyła córka Jolanta, która uczyła się wtedy w trzeciej klasie.

- Ale potem córka związała się z Wrocławiem - opowiada pani Aniela. - Tam skończyła liceum, potem germanistykę. Nasza wnuczka Pola ma teraz 17 lat i chodzi do wrocławskiego liceum plastycznego. Cieszymy się, że często nas odwiedza.

Z Wrocławia państwo Kleszczyńscy przenieśli się do Warszawy. A 13 lat temu ze stolicy przeprowadzili się do Łodzi. Pani Aniela jest absolwentką ekonomii. Przyznaje, że przez te przeprowadzki musiała kilka razy zmienić pracę. We Wrocławiu pracowała w firmie zajmującej się sprzedażą mebli, w Warszawie najpierw w Ministerstwie Handlu Wewnętrznego, a potem na Uniwersytecie Warszawskim. Po przyjeździe do Łodzi pracowała na UŁ, na wydziale stosunków międzynarodowych.

Janina Undas przez prawie 30 lat lat dojeżdżała ze Zgierza do Warszawy, gdzie uczyła w średniej szkole muzycznej.

Dla Elżbiety Jakimiuk największą trudnością, zwłaszcza na początku, było to, że znaleźli się z dala od rodziny. Święta musieli spędzać bez obecności bliskich.

- Dla mężów księży na pierwszym miejscu jest Kościół, parafianie, a dopiero potem rodzina - twierdzi Aniela Kleszczyńska. - Jednak żony pastorów rozumieją, że tak musi być. Wszystko trzeba podporządkować Kościołowi.

Aniela Kleszczyńska przyzwyczaiła się, że męża ciągle nie ma w domu. Działa w wielu komisjach ogólnokościelnych, jest rektorem seminarium metodystycznego. Często musi wyjeżdżać.

- I tak już mniej jeździ niż kiedyś - śmieje się pani Aniela.

Ma też wiele obowiązków na miejscu. Odprawia niedzielne nabożeństwa w Łodzi i Pabianicach. Uczy religii, prowadzi tzw. godziny biblijne.

Niedziela dla rodzin księży nie jest dniem odpoczynku. Aniela Kleszczyńska mówi, że wstają wcześnie rano. Po dziewiątej wychodzą z domu, by zdążyć na nabożeństwo, które rozpoczyna się o 10.30. Potem jest zawsze spotkanie z parafianami, przy kawie, herbacie. Raz w miesiącu pastor odprawia jeszcze nabożeństwo w Pabianicach, gdzie towarzyszy mu żona.

Kilka lat temu ks. Marcin odprawiał niedzielne nabożeństwa nie tylko w Zgierzu, ale też Łowiczu, Łeczycy, Kutnie i Ozorkowie. Dziś pozostały tylko Zgierz i Ozorków. Raz w miesiącu jeździ też w niedzielę do Łęczycy.

- Dla nas nie ma takiej niedzieli jak w innych rodzinach - mówi pani Janina. - Podobnie jest ze świętami. Do rodziny jeździmy w wakacje lub dopiero po świętach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki