Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia niezwykłej miłości Lolka Grynfelda i Racheli Grynglas, która zaczęła się w powojennej Łodzi

Anna Gronczewska
Anna Gronczewska
Są ze sobą 70 lat. Żyją szczęśliwie, kochają się. Co roku przyjeżdżają do Polski. Odwiedzają Łódź i odbywają kuracje w sanatorium w Ciechocinku. Nie mieli łatwego życia, ale są zgodni, że trudności pozwoliła pokonać im miłość.

Mieszkają w Holonie koło Tel Awiwu. Pamiętają jak przed laty wylądowali na pustyni, w miejscowości położonej koło Hajfy. W domu bez światła, wybudowanego dla arabskich Żydów, którzy woleli mieszkać w szałasach.

- Rachelko widziałem kota, jeśli on żyje, to i my przeżyjemy - powiedział do żony Lolek.

Rachela i Eliezer Grynfeldowie niedawno świętowali swoją 70. rocznicę ślubu. W Polsce mówi się, że to kamienne gody. Eliezer Grynfeld, dla przyjaciół i znajomych po prostu Lolek, jest łodzianinem. Urodził się w kamienicy ul. Nowomiejskiej 4, przy pl. Wolności. Łodzianką jest też jego żona Rachela z domu Gryglas. Choć wiele lat nie mieszka już w Łodzi, to z dumą podkreśla, że pochodzi z tego miasta. Tak jak jej mąż pięknie mówi po polsku. Wychowała się na Starym Rynku, pod numerem 3. Tam jej tata Abram miał sklep i cukiernię. Niedaleko, przy ul. Nowomiejskiej 26 stała duża piekarnia należąca do dziadka Racheli. Miała cudowne dzieciństwo, wspaniałych rodziców i dwóch braci - Maksymiliana i Dawida. Starszy, Maksymilian Beniamin, na którego mówiono Minek, bardzo dobrze się uczył. Przed wojną zdał celująco maturę. Zapisał się na politechnikę w Hajfie. Zajęcia miał zacząć 1 października 1939 r...

Gdy wybuchła wojna Abraham i Maksymilian Grynglasowie pojechali do Warszawy. Był początek 1940 r. Słyszeli, że są tam lepsze warunki życia. Znaleźli mieszkanie, mieli sprowadzić rodzinę.

- Brat został w Warszawie, tata przyjechał po nas - opowiada Rachela Grynfeld. - W tym czasie zamknęli granice warszawskiego getta. Maksymilian został w Warszawie, my w Łodzi. Nie wiem co się z nim stało. Po wojnie pojechałam do Warszawy, by go szukać, ale nie znalazłam żadnego śladu...

Lolek mówi, że pochodzi z proletariackiej rodziny.

- Tata, Abraham Mosze, był agentem w towarach tekstylnych - opowiada Lolek Grynfeld. - Jeździł po Polsce i Europie, by je sprzedawać. Mama Hela, z domu Rozental, z rodu była bogata. Ale jej rodzice mieli osiem córek, więc do bogatych już nie należeli. Mama pracowała w największym sklepie z obuwiem przy ul. Nowomiejskiej 3. Mieszkali z nami dziadkowie. Dziadek był chasydem. Ale babka była nowoczesna i przymykała oko na nasze wybryki. Byliśmy wolnomyślicielami. Mama była przywódcą związku zawodowego.

Lolek chodził do siedmioklasowej powszechnej szkoły. Gdy umarł Józef Piłsudski Lolek bardzo płakał. Był też jednym z najlepszych uczniów z polskiego. Pamięta jak był dumny, gdy w czasie pochodu z okazji 3 Maja, na którym zebrały się wszystkie szkoły, niósł sztandar. Aż nagle dostał kamieniem w głowę. Potem pytał wychowawczyni dlaczego?

- To zrobili chuligani - wytłumaczyła. - Masz czarne loczki, więc cię uderzyli...

Dziadek chasyd chciał nauczyć go hebrajskiego. Wynajął nawet nauczyciela, by uczył go modlitw w tym języku. Lolek nie palił się do tego. Kupował nauczycielowi papierosy i nikt nie wiedział jakie robi postępy w nauce. W jego kamienicy, której podwórko dochodziło do ul. Zachodniej, mieszkali w zasadzie sami Żydzi. Jedynym Polakiem był Jurek, syn dozorcy Turskiego, najlepszy kolega Lolka. Dzieci z kamienicy całymi dniami bawiły się w kowbojów i Indian. Nie miało znaczenia, że kolega był chasydem, synem właściciela kamienicy czy Polakiem. Lolek podkochiwał się w Saluni, córce Cytronów, właścicieli fabryki trykotu. Siedzieli razem na półpiętrze, przy kranie i przytulali się do siebie. Dzięki Saluni Lolek poznał dziewczyny z dobrych, łódzkich gimnazjów. Jak Itkę Rozenberg. Do jej rodziców należała kamienica przy ul. Nowomiejskiej 9. Był częstym gościem u niej. Razem odrabiali lekcje, Itka grała na pianinie. Dwa lata przed wybuchem wojny rozpoczął naukę w gimnazjum im. Piłsudskiego przy ul. Sienkiewicza. Dostał tam stypendium. Tyle, że uczył się popołudniami. Od rana pracował, w pracowni litograficznej Ostrowskiego.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Kiedy wybuchała wojna Lolek miał 16 lat. Zawalił się cały jego świat, który wydawał się tak piękny. Już we wrześniu 1939 r. stracił ojca. Tak jak wielu mężczyzn uciekał na wschód, by bronić Polski. Zginął podczas niemieckiego bombardowania. Lolek z matką, dziadkami, ciotką i jej rodziną musieli wyprowadzić się z ul. Nowomiejskiej do getta. Dostali mieszkanie w kamienicy przy ul. Lutomierskiej 14. Na przeciw znajdował się plac straży ogniowej. W jednym pokoju mieszkał Lolek z matką, w drugim dziadkowie, a trzecim ciocia z mężem i dziećmi. Warunki były tragiczne.

- Codziennie walczyło się o życie, jedzenie - wspomina Lolek Grynfeld. - Ludzie palili meble, by ogrzać mieszkanie. Cierpiałem głód, nie mogłem najeść się do syta. Kiedy dostawało się chleb, trzeba było go rozdzielić, a byli tacy co jedli od razu. Na ulicy widywało się ludzi z popuchniętymi nogami, a dalej to były same kości. Nazywano ich muzułmanami, klepsydrą, mówiło się, że to sama śmierć...

Grynglasowie mieli szczęście. Ich mieszkanie znajdowało się na granicy getta. Nie musieli się przeprowadzać tak jak większość Żydów z Łodzi. Mieli zapasy jedzenia z cukierni, więc choć na początku było im trochę lżej. Rachela chodziła do szkoły. Mama Hela mówiła, że jak długo będzie możliwość, to Rachela i Dawid mają się uczyć. Przed wojną oboje chodzili do żydowskiego gimnazjum prywatnego. Była to najdroższa szkoła w Łodzi. Dziewczynki uczyły się na ul. Piramowicza 6, chłopcy przy ul. Magistrackiej 21. W getcie Rachela zrobiła „małą maturę”.

Szkoły w getcie zamknęli w 1942 r. Wszyscy uczniowie poszli do pracy. Także Rachela i jej mały braciszek Dawid. Gdy się nie pracowało, to nie dostawało kartek na jedzenie. Rachela pracowała najpierw na Marysinie, przy produkcji słomianych butów. Potem przeszła do resortu dywanowego. Pracowała w biurze.

W sklepie jej taty był gaz i kuchnia. Udostępnił ją mieszkańcom getta. Każdy tam mógł tam pójść i coś ugotować. Ludzie nie mieli opału w domach. Abraham Grynglas opiekował się tą kuchnią.

Rachela Grynfeld mówi, że w getcie straszny był głód, ale dla niej najgorszy był strach. Do dziś z niechęcią jeździ do Niemiec. Pojechała tam z wielkimi oporami, gdy mąż Lolek był świadkiem w procesie zbrodniarzy niemieckich. Z getta wyjechała w sierpniu 1944 r. Jednym z ostatnich transportów.

Lolek nie spotkał w getcie Racheli. Pracował najpierw jako goniec na poczcie, potem w centralnym szpitalu przy ul. Łagiewnickiej. Był chłopcem do wszystkiego. Został gońcem u Arona Jakubowicza, prawej ręki Chaima Rumkowskiego, dyrektora Centralnego Resortu Pracy. Z getta wyjechał dopiero 21 października 1944 r.

Tyle, że ich wagony nie pojechały do Auschwitz-Birkenau. Kobiety pojechały do obozu Ravensbrück, a mężczyźni znaleźli się koło Berlina, w obozie Oranienburg - Sachsenhausen. Lolek wiódł tam ciężkie, obozowe życie. W marcu 1945 r. ewakuowano obóz. Rozpoczął się marsz śmierci. Wymęczeni, wygłodzeni więźniowie szli po 30 km dziennie. Kiedy na noc zatrzymali się w niezamykanej stodole, postanowili z kilkoma kolegami uciec. Udało się. Po wielu przygodach zobaczyli czołgi. Wywiesili czerwoną szmatę. Były to czołgi rosyjskie, wstrzymano ogień. Ale Rosjanie wzięli Lolka i jego kolegów za niemieckich szpiegów. Zaprowadzili ich do porucznika. Okazało się, że też był Żydem. Zostali tłumaczami, na radzieckich czołgach jechali w stronę Berlina. Po drodze usłyszeli wrzaski. Dobiegały z domku pastora. Sowieci chcieli gwałcić jego córki. Lolek wziął od pastora zegarki, złoto, waluty. Dał Rosjanom. Zostawili dziewczyny w spokoju. Lolek został na miesiąc u pastora. Potem pastor dał mu wóz i konia. Lolek pojechał z załadowanym towarem wozem w stronę Łodzi. Na granicy Rosjanie zabrali mu cały dobytek. W jego kamienicy przy ul. Nowomiejskiej mieszkali już obcy ludzie. Poszedł na ul. Narutowicza 40. Należała do siostry jego babki. Na schodach spotkał matkę, która przeżyła obóz. W Łodzi działał Komitet Żydowski. Lolek mówi, że Żydzi nie czuli się bezpiecznie. Ostrzegano np., by nie jeździli pociągami, bo są z nich wyrzucani. Przyjechali żołnierze służący w żydowskim oddziale armii brytyjskiej i namawiali, by jechali do Palestyny i walczyli o żydowskie państwo. Lolek zamieszkał w „komunie” przy ul. Zachodniej 20. Chciał wyjechać z Polski. Już w obozie obiecał sobie, że jeśli przeżyje to piekło, to chce by jego dzieci urodziły się w swoim kraju.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Rachela ostatni raz rodzinę widziała w obozie Auschwitz. Mama zginęła w komorze gazowej. Taki los spotkał jej tatę i brata Dawida Sama była wiele razy o krok od śmierci. Kiedyś Niemcy zarządzili zbiórkę, kazali więźniarkom ustawić się piątkami. Nie pamięta jak długo czekały. W końcu esesmani pozwolili im się rozejść. Potem koleżanka powiedziała, że Rachela miała wiele szczęścia, bo... zabrakło gazu. Z obozu Auschwitz trafiła w Sudety do oddziału obozu Gross Rosen. Tam doczekała wyzwolenia. Od razu przyjechała do Łodzi. Jeszcze przed obozem, w getcie obiecały sobie z mamą, że gdy skończy się wojna, to spotkają się w Łodzi na al. Kościuszki 26. Stała tam kamienica, której współwłaścicielem był Abram Grynglas. Mama nie żyła, ale Rachela poszła na al. Kościuszki. Tam przyjął ją Polak Wesołowski, ten z którym ojciec miał kamienicę. Dał Racheli trzypokojowe mieszkanie, pierzynę, krzesła, parę groszy. Potem z tego mieszkania wyrzucili ją Rosjanie. Wesołowski dał jej dwa pokoje. Razem z nią zamieszkały koleżanki z obozu, które przyjechały z nią do Łodzi. Rachela pamięta, że chodziła po ulicach i patrzyła na każdą twarz. Miała nadzieję, że spotka ojca, brata.

- Na spotkanie z mamą nie miałam nadziei, wiedziałam że poszła do palenia - tłumaczy Rachela.

Rachela i Lolek poznali się w Łodzi, podczas wiecu na którym przemawiał społecznik syjonistyczny. Ona nie chciała wyjeżdżać do Palestyny. Ale Lolek ją na to namówił. Przed wyjazdem rabin dał im ślub. Był marzec 1946 r. Przez zieloną granicę przedostali się w okolicę Berlina, a potem przez Włochy mieli jechać do Palestyny. Ale zostali w obozie przejściowym koło Berlina. Lolek zachorował. Przyjechała po niego matka i zabrała do Łodzi. Pracował u ojczyma w zakładzie, który robił pudełka. Zdobył papiery czeladnika kaletniczego. I codziennie pisał do Racheli. A ona w końcu wróciła do niego. Zaczęła pracować w przedszkolu żydowskim przy ul. Piotrkowskiej 88. Lolek z kolegą prowadził zakład kaletniczy, który wytwarzał torebki.

- Byłem kapitalistą w komunizmie - śmieje Lolek Grynfeld. - Interes szedł niesłychanie. Potajemnie zatrudnialiśmy 30 osób. Ulicą przed zakładem chodzili przekupieni milicjanci, którzy pilnowali terenu. Łapówki dostawała „skarbówka”.

Dzieci Racheli i Lolka urodziły się w Polsce. Ewa w 1949 r., Adam pięć lat później. Cały czas Grynfeldowie pisali podania z prośbą o wyjazd do Palestyny. Odrzucono je. Zgodę na wyjazd otrzymali w 1956 r. Trudno w kilku zdaniach opisać izraelskie losy rodziny Grynfeldów. Lolek dostał pracę w ministerstwie przemysłu wojskowego. Po roku do ściągnął do siebie całą rodzinę. Kupili dom w Holonie koło Tel Awiwu gdzie mieszkają do dziś.

Kilka lat temu rodzina Grynfeldów przyjechała do Łodzi. Dzieci, wnuki, prawnuki oraz Rachela i Lolek. Zrobili sobie pamiątkowe zdjęcie w miejscu, gdzie stała kiedyś cukiernia ojca Racheli. Zostały po niej dwie płyty...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki