Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak policja dba o bezpieczeństwo w centrum Łodzi? [LIST CZYTELNIKA]

Redakcja
Na Piotrkowskiej w miejscu śmierci 20-latka płoną znicze
Na Piotrkowskiej w miejscu śmierci 20-latka płoną znicze Grzegorz Gałasiński
- Jestem wstrząśnięty zabójstwem na Piotrkowskiej, ale niestety musiało się prędzej czy później wydarzyć - napisał do nas Czytelnik, który chce zachować anonimowość. On sam prawie padł ofiarą pijanych bandytów, a gdy próbował uniknąć z nimi konfrontacji, został ukarany przez policję. W liście poniżej, szczegółowo opisuje swoją "przygodę" na ul. Piotrkowskiej.

Wszystko wydarzyło się tuż przed północą, 11 czerwca 2012 roku. Wracałem wtedy do domu z moim gościem z Anglii Garym, który przyjechał do Polski obserwować Euro w kraju gospodarza mistrzostw. Tego dnia oglądaliśmy mecz Anglia-Francja w jednym z łódzkich pubów.

Po meczu zaproponowałem mu spacer ulicą Piotrkowską. W ciągu dosłownie kilkunastu minut, zostaliśmy kilka razy zaczepieni. Podpici, dobrze zbudowani młodzieńcy próbowali wyżebrać od nas kilka, kilkanaście złotych na alkohol, albo natarczywie prosili o poczęstowanie papierosem. Konsekwentnie wszystkim odmawiając, musiałem słuchać niewybrednych docinek, unikać agresywnych spojrzeń i prowokacyjnych szturchnięć.

Niespecjalnie podobał się też zaczepiającym nas jegomościom, angielski emblemat - czerwony krzyż na koszulce Garego. Niektórzy, gdy dowiadywali się o jego pochodzeniu, otwarcie mówili, że angielski kibic nie powinien szukać guza na polskich ulicach. Coraz bardziej nerwowo rozglądałem się za jakimś patrolem policji lub straży miejskiej, ale na odcinku od urzędu miasta do al. Piłsudskiego nie dostrzegłem żadnego.

W tym czasie Gary kilka razy spytał mnie czy jestem pewien, że jesteśmy bezpieczni. Sam zacząłem w to wątpić i uznałem, że pora wracać do domu. Ponieważ jedna z zaczepiających nas grup stanęła na przystanku autobusowym, a druga weszła do przejścia podziemnego, postanowiłem iść dalej ul. Piotrkowską, przechodząc górą przez al. Piłsudskiego. Po drugiej stronie przy Centralu zauważyłem kilka osób w żółtych kamizelkach. Przypuszczając, że są to jakieś służby porządkowe uznałem, że najrozsądniej będzie tam podejść i w ich obecności poczekać, aż agresywnie zachowujący się żebracy, się oddalą.

Przechodząc przez al. Piłsudskiego panowie w żółtych kamizelkach zaczęli zdecydowanym krokiem iść w naszą stronę. Wkrótce spotkaliśmy się i stanąłem twarz w twarz z bardzo zawziętym dowódcą patrolu policyjnego. Za nim dwóch funkcjonariuszy demonstrowało bojową wręcz postawę, stając w rozkroku i trzymając dłonie na przypiętych do munduru pałkach.

Obok, jak na amerykańskim filmie, policjantka zdawała przez radio relację z prowadzonej przez dowódcę akcji zatrzymania niesfornych przechodniów. Szef patrolu poinformował mnie, że właśnie popełniliśmy wykroczenie i poprosił o dokumenty. Podając dowód, próbowałem wyjaśnić, dlaczego nie przeszedłem przejściem podziemnym. Mówiłem o zaczepiających nas kibolach, o tym, że są pierwszym patrolem jaki widzę tego wieczoru, i że mój znajomy jest obcokrajowcem.

Tłumaczyłem, że czuję się szczególnie odpowiedzialny za bezpieczeństwo zagranicznego gościa i że idziemy prosto, najkrótszą drogą, do mojego domu na ul. Radwańskiej. Policjant arogancko odpowiedział, że nic go to nie obchodzi, że popełniłem wykroczenie i będę ukarany mandatem. Dodatkowo sarkastycznie pouczył, że gdyby w przejściu podziemnym ktoś mnie rzeczywiście zaatakował to mogę zadzwonić na nr 112 i oni wtedy reagują. Na moje uwagi, że bity przez chuliganów mógłbym mieć trudności z zadzwonieniem na numer alarmowy, policjant zrobił się jeszcze bardziej złośliwy. Zaczął wypytywać o miejsce pracy, zarobki i inne mało istotne szczegóły.

Prosiłem o wykazanie zdrowego rozsądku. Mówiłem, że w czasie gdy tak tu sobie dyskutujemy pod Centralem, inni spacerujący po deptaku przechodnie nadal muszą opędzać się od żebrzących, napastliwych pijaczków i kiboli. Odwoływałem się do tego, że w innych polskich miastach podczas Euro, policja bardzo często przymyka oko na różne drobne wykroczenia. Dowódca był jednak srodze nieprzejednany i postanowił nadal demonstrować swoją władzę, sprawdzając np. drobiazgowo przez radio czy nie jestem przypadkiem notowanym lub poszukiwanym przestępcą.

Pytał też, po co przyjechałem do Łodzi skoro z mojego dowodu wynika, że jestem spoza, co w mojej obecności robi obcokrajowiec itd. Cierpliwie tłumaczyłem różne sprawy, ale słysząc kolejne, coraz bardziej absurdalne pytania np. o zarobki, postanowiłem nie przyjmować mandatu i powiedziałem, że chcę skontaktować się z zaprzyjaźnionym prawnikiem. Wydawało mi się, że na większość zadawanych przez policjanta pytań nie mam obowiązku odpowiadać. Dowódca nie pozwolił mi jednak odejść kawałek na bok i zadzwonić.

Byliśmy jak zbiry, otoczeni pod ścianą budynku przez cały patrol i przetrzymywani przez mniej więcej 45 minut. Potem przyjechał radiowóz. Zapytałem czy może teraz zostaniemy jeszcze aresztowani policjanci powiedzieli, że tym razem nie, ale spotkamy się później w sądzie, a radiowóz wezwali, by zabrał ich na komisariat, gdzie spiszą odpowiednie wnioski i dokumenty do sądu. Jak się potem okazało zajęło im to kolejne dwie godziny, przynajmniej tak wynika z godziny podpisania protokołów, które faktycznie wysłali do sądu.

Kilka dni później pod dom mojej mamy na wsi podjechał policyjny radiowóz. Mama omal nie dostała zawału słysząc, że policjanci przyjechali w sprawie syna. Takie wizyty najczęściej są robione w celu przekazywania smutnych, tragicznych wiadomości. Prawdopodobnie podobną wizytę przeżywali rodzice zamordowanego w sobotę dwudziestolatka. Z ulgą i zdumieniem moja mama dowiedziała się jednak, że właściwie to nic strasznego nie stało się, a wizyta policjantów ma tylko na celu zostawienie dla syna wezwania na przesłuchanie.

Sami policjanci wydawali się być mocno ubawieni całą tą aferą, bo nawet rozmawiali ze mną przez telefon z trudem powstrzymując śmiech. To dowodzi najlepiej jaką pomysłowością potrafi wykazać się policja, by unikać realnych zagrożeń, które mogą ich spotkać w kontaktach z prawdziwymi przestępcami. Wysyłanie dwóch funkcjonariuszy z oddalonego o kilkanaście kilometrów komisariatu, zamiast wysłać wezwanie listem poleconym, to kolejny absurd w całej tej sprawie.

Po otrzymaniu wezwania wybrałem się na komisariat, prosząc o asystę zaprzyjaźnionego adwokata. Policjant widząc, że nie przyszedłem sam, stwierdził, że na razie to ja jestem świadkiem, a nie obwinionym i świadek nie ma prawa korzystać z pomocy adwokata podczas przesłuchania. Po stanowczym proteście prawnika, policjant warunkowo zgodził się na udział adwokata w przesłuchaniu, ale nie pozwolił mu na jakiekolwiek zabieranie głosu.

Mnie z kolei zabronił konsultowania się z obecnym w pokoju obrońcom. Mimo, że nie zgadzaliśmy się z opinią policjantów postanowiłem nie tracić czasu na odwlekanie w czasie przesłuchania. Uważam, że szkoda zabierać czas policji na takie przepychanki, bo przez to nie mogą zajmować się prewencją i poważnymi przestępstwami. Zeznając kolejny raz to samo, podkreślałem, że wchodząc do przejścia podziemnego ryzykowalibyśmy, że zostaniemy napadnięci i pobici więc pomijając już nasze zdrowie, narażałoby w to następstwie takie służby jak policja czy pogotowie na koszty i niepotrzebną pracę.

Przesłuchujący mnie policjant potwierdził, że on to doskonale rozumie i teoretycznie mógłby uznać takie tłumaczenie za wystarczające, ale praktycznie to on wszystkie sprawy musi kierować do sądu bo takie ma wytyczne. Prawdopodobnie chodzi w tym o statystyki, bo złapany i skazany to zawsze jakieś punkty świadczące przynajmniej teoretycznie o skutecznej pracy policji.

Kolejne spotkanie z policjantami odbyło się faktycznie w sądzie. Dwoje z nich dotarło na pierwszą rozprawę, ale zeznając powiedzieli, że kompletnie niczego nie pamiętają ze zdarzenia. Dwóch pozostałych nie przyszło wcale. W związku z tym, sąd wezwał ich ponownie i zwołał kolejną rozprawę. Na drugi termin dwaj policjanci również nie stawili się. Okazało się, ze służą aktualnie w innej jednostce.

Dawna jednostka najwyraźniej nie dysponuje wiedzą, dokąd zostali ci funkcjonariusze przeniesieni, więc nie miała jak ich powiadomić. W takiej sytuacji sąd powinien sam poszukać funkcjonariuszy, wezwać ich po raz kolejny i zwołać trzecią rozprawę. Załamany tym, że już ponad 10 osób jest uwikłanych w sprawę mojego karygodnego przechodzenia w nieoznaczonym miejscu, powiedziałem sądowi, że nie domagam się za wszelką cenę przesłuchiwania tych dwóch brakujących funkcjonariuszy i że chciałbym, aby sprawa skończyła się jak najszybciej.

Angażowanie tak wielkich środków i tak wiele czasu na wyjaśnianie sprawy, byłoby zupełnie nieadekwatne w stosunku do tego co zrobiłem. Zostałem skazany bez względu na to, że mój obrońca powoływał się na bardzo rozsądne przepisy, które mówią, że dopuszczalne jest popełnienie tego typu wykroczenia, jeśli jest ono usprawiedliwione wyższą koniecznością. Okazuje się, że sądy i policja są zgodne w tym, że nie przysługuje mi prawo do unikania konfrontacji z agresywnie zachowującymi się typami.

Damy ci więcej - zarejestruj się!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki