Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kochają taniec, ale życie nie kończy się na balecie

Joanna Leszczyńska
Ewa i Zbigniew Pakuła
Emilia Sambor i Hanna Szychowicz, uczennice Ogólnopolskiej Szkoły Baletowej im. Feliksa Parnella w Łodzi, wystąpią w kwietniu w finale konkursu baletowego Youth America Grand Prix. Do tej prestiżowej imprezy dla uczniów w wieku 9 - 19 lat zakwalifikowały się podczas niedawnych półfinałów w Paryżu. Po raz pierwszy Polki będą reprezentować nasz kraj w tak znaczącym konkursie.

Emilia zdobyła w Paryżu pierwsze miejsce w kategorii tańca klasycznego, a Hania trzecie miejsce w tańcu nowoczesnym. Już dziś otrzymują propozycje stypendium w najbardziej cenionych szkołach baletowych świata.

- Kiedy 18 listopada pani Redlewska, nauczycielka tańca klasycznego, przygotowująca je do tego konkursu, przysłała nam z Paryża SMS, że dziewczynki pojadą w kwietniu na finał do Nowego Jorku, popłakaliśmy się w domu ze wzruszenia - mówi Bogusława Sambor, mama Emilki.

Magdalena Redlewska uważa, że Emilka i Hania są utalentowane. To fantastyczne, że odniosły w Paryżu sukces. Jednak - jak twierdzi - nie sam wynik jest dla nauczyciela najważniejszy. Już samo przygotowanie do konkursu, indywidualna praca z uczniem powoduje ogromny postęp u tancerek. I tak jest w przypadku obu laureatek.

Narodziny pasji

Emilka i Hania, dwie drobniutkie, sympatyczne trzynastolatki, kochają taniec od dziecka.

Emilka jest najmłodszym, czwartym dzieckiem w rodzinie. A jest to rodzina z tradycjami muzycznymi. Siostra i brat są śpiewakami operowymi, a średni Dominik wprawdzie studiuje w Łodzi medycynę, ale skończył pierwszy stopień szkoły muzycznej.

- Kiedy urodziła się Emilka, pomyślałam, że trzeba dać dziecku jakieś zajęcie, by nie siedziało przed telewizorem - mówi Bogusława Sambor. - Już jako kilkuletnie dziecko woziłam ją z Radomska do Częstochowy na zajęcia taneczno-muzyczne. Bardzo jej się to spodobało. Jacek Miszczak, były nauczyciel w łódzkiej szkole baletowej, podpowiedział nam, by Emilka zdawała właśnie do tej szkoły. Emilka chciała, więc przywieźliśmy ją na egzamin. I została przyjęta.

Od tej pory życie rodziny Samborów, a szczególnie Emilki, przewróciło się do góry nogami.

Nie inaczej było w przypadku Hani. Dziewczynka od dziecka wpatrywała się w telewizyjne programy taneczne. Miała pięć lat, kiedy zrobiła szpagat i z dumą zaprezentowała ten wyczyn mamie. W pierwszej klasie podstawówki mama zaprowadziła ją do prywatnej szkoły tańca w Łodzi, gdzie Hania tańczyła dwa razy w tygodniu hip-hop i disco. Dziewczynka coraz bardziej połykała bakcyla. W trzeciej klasie chodziła do znanego klubu tanecznego w Łodzi. Tam zaczęła tańczyć modern jazz. W tym klubie ktoś zaproponował jej, by zdawała do szkoły baletowej.

- Myśleliśmy, że się nie dostanie - zdradza mama dziewczynki. - Hania miała wadę rozwojową stóp i sądziliśmy, że nie nadaje się do tej szkoły. Wprawdzie od dziecka ją rehabilitowaliśmy, ale był to problem. Przygotowywaliśmy ją, że jeśli tak się stanie, nie będzie to koniec świata. Ale Hania powiedziała, że kocha taniec i spróbuje. Została przyjęta.

Hardcorowa szkoła

Najtrudniejsze były pierwsze dwa lata w szkole. Kiedy Emilka przyjeżdżała na weekendy do Radomska, rodzice łapali się za głowę z przerażenia, widząc, jakie ćwiczenia wykonuje.

- A to były po prostu ćwiczenia rozciągające mięśnie, ścięgna, stawy biodrowe i stopy - mówi Emilka.

Rodzice, widząc jej szpagaty i nogi na futrynie drzwi, namawiali: "Może zmienimy szkołę?"

- Ale ja mówiłam twardo: "Nie!" - wspomina Emilka.

Bliscy Hani też byli za tym, by zrezygnowała, widząc, ile wysiłku ją to kosztuje. Mama próbowała ją przekonać: "Możesz mieć zupełnie inne życie, możesz spotykać się z koleżankami, ile tylko będziesz chciała."

- Z powodu wady stopy przewracałam się o własne nogi, ale uparłam się, że tu zostanę - mówi dziewczynka. - Szkoła bardzo mi pomogła w skorygowaniu tej wady.

Dużo też ćwiczyła w domu pod okiem mamy, która z zawodu jest rehabilitantką, choć zawodowo nieczynną.

Do szkoły baletowej zdaje się egzamin pod koniec trzeciej klasy zwykłej podstawówki. Emilia i Hania są teraz w czwartej klasie szkoły baletowej, czyli w pierwszej gimnazjum. Klasa liczy obecnie 10 osób, a w pierwszej było 13 dziewczynek. W maturalnej klasie będzie ich jeszcze mniej.

Magdalena Redlewska mówi, że do szkoły baletowej przyjmowane są dzieci, a opuszczają ją osoby dorosłe. Nauka trwa dziewięć lat. Proces nauczania jest zbieżny z rozwojem człowieka. Dziewczynki wyglądają podobnie: są szczuplutkie, delikatne, malutkie, zwiewane, ale potem różnie się rozwijają. Czasami rozwój fizyczny uniemożliwia dalszą naukę, gdyż figura dziewczynki w okresie dojrzewania tak się zmienia, że nie spełnia już wymogów baletnicy. Oczywiście, motywacja i chęci też mają znaczenie. Po każdym trzyletnim etapie kształcenia następuje egzamin weryfikujący, co rok są egzaminy promocyjne, na których uczeń musi otrzymać od komisji pozytywną ocenę.

Nie tylko "Jezioro łabędzie"

Szkoła baletowa diametralnie zmieniła życie Hani. Lekcje w czwartej klasie, której jest uczennicą, zaczynają się o ósmej piętnaście, a kończą przed piątą lub szóstą. Potem trzeba się przygotować do lekcji na następny dzień. Bo przecież Hania nie tylko musi codziennie ciężko ćwiczyć po kilka godzin, ale jeszcze musi się uczyć normalnych przedmiotów, które są w gimnazjum. W takiej sytuacji brakuje czasu na normalne życie nastolatki, choćby na kino.

Bogusława Sambor, mama Emilki: - Dziennie dziewczynki mają po pięć, sześć godzin tańca. Zajęcia z tańca klasycznego i repertuaru, czyli lekcje przygotowujące do konkursu czy występów, są codziennie. Oprócz tego są lekcje tańca współczesnego, ludowego, historycznego, jak i zajęcia teoretyczne z wiedzy o tańcu. Zdarza się, że jeszcze w sobotę są lekcje repertuaru, kiedy zbliża się konkurs czy występ w teatrze.

Magdalena Redlewska przyznaje, że w szkole baletowej trzeba rzeczywiście bardzo ciężko pracować. To szkoła, która przecież łączy dwie szkoły: ogólnokształcącą i zawodową. Ale dzieci nie wyobrażają sobie nauki gdzie indziej, a zatem jeśli ta droga byłaby usłana strasznymi kolcami, to z pewnością tak chętnie by nie chciały tu chodzić - uważa Magdalena Redlewska.

W drugiej i trzeciej klasie Emilka i Hania tańczyły w "Jeziorze łabędzim" w Teatrze Wielkim. Publiczność gorąco je oklaskiwała. Występowały także w "Dziadku do orzechów" i w "Królewnie Śnieżce".

- Bardzo dobrze, że Teatr Wielki współpracuje ze szkołą - mówi Bogusława Sambor. - To ważne, że dzieci mogą pracować z prawdziwymi tancerkami. Bardzo je to rozwija.
Kontuzja może przytrafić się każdego dnia

Czy są konsekwencje wielogodzinnych ćwiczeń? Niestety, tak. Zajęcia z tańca są kontuzjogenne. Zdarzają się naciągnięcia mięśni, ścięgien, czy kontuzje kolana. Tymczasem dobrze wyposażony szkolny gabinet rehabilitacyjny był do niedawna od początku roku nieczynny, gdyż rehabilitantka jest na zwolnieniu lekarskim. Ale kiedy gabinet był czynny, aby się do niego dostać, trzeba było przynieść skierowanie od lekarza, czyli iść do specjalisty i mu zapłacić. Bo w szkole, niestety, nie ma lekarza ortopedy, a bardzo przydałby się chociażby raz czy dwa dni w tygodniu.

Mama Emilki: - Córka miała przed konkursem bardzo przeciążone kolano. Trzeba było iść prywatnie do lekarza. A działać trzeba szybko, by nie doszło do zwyrodnień.

- Każda baletnica ma haluksy, Hania już ma jeden, który ją często boli - mówi mama Hani.- A przed konkursem miała naciągnięte ścięgno stopy. Musiałam sama się tym zająć.

Hania dobrze znosi porażki, a to bardzo ważna cecha dla tancerki. Rok temu nie zakwalifikowała się do Ogólnopolskiego Konkursu Młodych Tancerzy, gdyż komisja stwierdziła, że Hania nie ma odpowiedniego wykrętu w stopie. To ją bardzo zmobilizowało do pracy i w ciągu kilku miesięcy zrobiła takie postępy, że została przywrócona do udziału w tym konkursie. I bardzo dobrze w nim wypadła.

Końska odporność

- W tej szkole trzeba mieć końską odporność i psychikę - mówi Alicja Szychowicz. - Najtrudniejszym i najważniejszym przedmiotem zawodowym jest balet klasyczny. Kiedy Hania wraca ze szkoły, widzę po niej, jaki miała dzień, czy jej się coś udało na klasyce czy nie.

Tegoroczny czerwcowy Ogólnopolski Konkurs Młodych Tancerzy w Łodzi, w którym Emilka zdobyła najwięcej punktów, trwał prawie cały tydzień. Dziewczynka cały czas była w napięciu. Drugiego czy trzeciego dnia konkursu usiadła w domu do pianina i grała godzinę. W ten sposób odreagowała emocje.

Emilka regularnie chodzi na zajęcia z gry na fortepianie do zaprzyjaźnionej emerytowanej nauczycielki. Tam wkracza w inny świat, który ja wycisza. I to jest jej sposób na stres. A wiedza muzyczna, jaką wynosi z tych lekcji, bardzo jej się przydaje w tańcu.

- Przygotowanie do Ogólnopolskich Spotkań Młodych Tancerzy wymagało ode mnie dużo wysiłku - mówi Emilia Sambor. - Oprócz techniki, trzeba też myśleć nad wyrazem artystycznym, żeby ktoś z przyjemnością patrzył na mój taniec.

Odskocznią od ciężkich ćwiczeń jest dla Hani przyjaciółka, mieszkająca o krok od niej. Emilka jest w Łodzi trochę osamotniona. Rodzice mieszkają w Radomsku, 140 km od Łodzi. Emilka zostawiła tam swoje przyjaciółki. A na spotkania z koleżankami ze szkoły baletowej nie ma czasu. Na szczęście w Łodzi studiuje brat Emilki i rodzeństwo mieszka razem.

Sukces Emilki i Hani to jednocześnie duży wysiłek ich bliskich, a szczególnie mam, które podporządkowały swoje życie pasji córek. Mama Emilki ma własną firmę florystyczną, szkoli ludzi i musi to godzić z cotygodniowymi przyjazdami do Łodzi, by... przygotować porcje obiadowe do zamrażarki. Mama Hani codziennie odwozi córkę ze szkoły. Pomaga w firmie mężowi, a poza tym Hania ma starszą siostrę maturzystkę, której też trzeba poświęcać czas.

Baletnica jak motyl

Obie dziewczynki dobrze wiedzą, że życie zawodowe baletnicy trwa krótko. Koło czterdziestki jest w zasadzie koniec.

Za kilka lat dziewczynki opuszczą szkołę z dyplomem tancerza. I co dalej? Marzeniem Emilki jest tańczyć w Operze Paryskiej.
- Może założę szkołę tańca? - mówi Hania ze śmiechem. - A ja może będę tańczyć na Broadwayu - dodaje Emilka.

Świetnie się uczą. Hanię interesuje geografia, przyroda, kocha zwierzęta i jak mówi mama, może za rok powie,że chce być weterynarzem. Emilka uwielbia czytać. Pisze pamiętnik i opowiadania.

- Ich wychowawca i polonista Janusz Marchewa bardzo pobudza ich wyobraźnię, by pomyślały też o tym, czy mogłyby w przyszłości robić coś innego - mówi Bogusława Sambor. - Bo życie nie kończy się na balecie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki