Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kubuś ma dopiero dwa dni, ale nigdy nie pozna mamy

Joanna Barczykowska
Każdego roku matki porzucają w Łodzi 70 noworodków
Każdego roku matki porzucają w Łodzi 70 noworodków Jabub Pokora
Kubuś urodził się w środę w Instytucie Centrum Zdrowia Matki Polki. To zdrowy, śliczny chłopiec, ale na świecie pozostał sam jak palec. Mama nie zdążyła go nawet przytulić. Wyszła ze szpitala, nie zabierając ze sobą syna. - Nie chciałam mieć dziecka i nie będę się nim opiekować - oznajmiła lekarzom.

Z zimną krwią podpisała papier i wyszła do domu. Zgodnie z prawem mama Kubusia ma teraz sześć tygodni na przemyślenie, czy chce zająć się synem. Kubuś trafił w środę na oddział preadopcyjny w szpitalu im. Rydygiera. Tam, razem z innymi sierotami będzie czekał, aż ktoś przyjdzie i zdecyduje się go po-kochać.

W takiej sytuacji jak Kubuś jest co roku w Łodzi kilkudziesięcioro dzieci. W zeszłym roku matki porzuciły aż 63 noworodki. W tym już prawie 30. W poprzednich latach było ich nawet 70-80 rocznie. Odkąd jednak wprowadzono becikowe część matek woli najpierw wziąć zasiłek, a potem oddać dziecko. Co się dzieje z maluszkami pozostawionymi w szpitalach? Te, które mają więcej szczęścia, trafiają do rodzin adopcyjnych, inne tułają się po rodzinach zastępczych i domach dziecka, aż sądom uda się odebrać rodzicom prawa rodzicielskie.

- Trafiają do nas dzieci urodzone w łódzkich szpitalach. Noworodki mogą przebywać u nas do ośmiu tygodni, ale czasem zdarza się, że zostają dłużej - mówi Urszula Szwand, neonatolog i koordynator oddziału preadopcyjnego w szpitalu im. Rydygiera w Łodzi. - Jeśli po sześciu tygodniach matka dziecka zgłosi się do sądu i zrzeknie się dziecka, maluch może od razu trafić do rodziny adopcyjnej. Jeśli matka się nie stawi, trzeba jej szukać. Często zdarza się tak, że kobieta idzie sobie w świat i nie potrafi być nawet na tyle odpowiedzialna, żeby uregulować formalności i dać temu dziecku szansę na normalne życie.

Tak było w przypadku Olka. Chłopiec urodził się w styczniu. Był śliczny, zdrowy, ale mama go nie chciała. Wyszła ze szpitala i nie zabrała ze sobą dziecka. Chłopiec trafił na oddział preadopcyjny. Mama nie odwiedzała go, nie kontaktowała się ze szpitalem. Pięknym bobaskiem od razu zainteresowali się nowi rodzice. Przychodzili na oddział, odwiedzali malucha, przytulali, pielęgnowali. Brali na ręce, kiedy płakał. Matki nie można było zlokalizować. Po trzech miesiącach w końcu się udało, ale procedury sądowe trwały za długo. Olek musiał opuścić szpital, bo skończył już trzy miesiące. Trafił do pogotowia rodzinnego, czyli rodziny zastępczej. Jest piątym dzieckiem w rodzinie, ale od razu stał się pupilkiem. Zastępcza mama jako pierwsza zobaczyła uśmiech dziecka, usłyszała gaworzenie. Procedury sądowe nadal trwają, mimo że minęło już pół roku. Rodzice adopcyjni to miła para po trzydziestce. Są ze sobą już 12 lat, ale nie mogą mieć swoich dzieci. Długo dojrzewali do tej decyzji, aż zdecydowali się na adopcję.

Łodzianie czekali na dziecko kilka lat, przeszli kursy przedadopcyjne, terapię z psycho-logiem. Są w końcu gotowi. Kiedy na świecie pojawił się Olek, od razu obdarzyli go miłością. Nie mogą mieć go jednak w domu, bo mama chłopca nadal nie stawia się w sądzie. - Najgorsze jest to, że niektóre kobiety nawet jak zdecydują się na porzucenie dziecka, nie potrafią być na tyle odpowiedzialne, żeby uregulować jego sytuację prawną. Dziecko to nie przedmiot i nie można o nim po prostu zapomnieć - uważa Szwand.

Na oddziale preadopcyjnym leży teraz dziewięcioro dzieci. Najstarszy jest Damianek, który urodził się trzy miesiące temu. Najmłodszy - Kubuś, ma dopiero dwa dni. Czwórka dzieci została porzucona w szpitalu im. Rydygiera, dwójka w szpitalu Matki Polki i szpitalu im. Madurowicza, a jedno w szpitalu im. Kopernika. Wszystkie trafiły do jednego pokoju. To tu czekają na nową przyszłość. Choć o rodzinnym cieple trudno mówić.

- Położne przytulają, pieszczą, mówią do dzieci. Starają się jak mogą, ale nie są w stanie zastąpić im matek - tłumaczy Szwand. - Zawsze staramy się nadawać dzieciom imiona. Nie chcemy, żeby były anonimowe. Kiedy trafiają do nas nowe dzieci, patrzymy na nie i mówimy - ty wyglądasz mi na Krzysia. I zostaje Krzyś albo Kubuś czy Filipek.

Wśród maluchów, które dziś leżą na oddziale preadopcyjnym jest Maciuś, Kasia, Monika, Michał, Tomuś, Damianek i Kubuś. Do Damianka przychodzą już nowi rodzice, reszta jeszcze czeka. Czy znajdą nowy dom?

- Jeśli do któregoś dziecka zaczynają już przychodzić rodzice, najczęściej kończy się to adopcją. Mało kto rezygnuje. Ludzie wiedzą, że to nie jest sklep z dziećmi, które można sobie wybierać jak przytulanki. Dużo gorzej jest z dziećmi chorymi. Takimi nikt nie chce się zaopiekować - mówi Szwand.

Tak było z Tomaszkiem, który urodził się pół roku temu. Chłopiec przyszedł na świat w siódmym miesiącu ciąży. Ważył niecałe dwa kilogramy. Miał wodogłowie, problemy z sercem i retinopatię. Nie było chętnych, żeby okazać mu miłość. - Kiedy rodzą się takie dzieci, szanse na adopcję spadają do zera - mówi Szwand. - Ten chłopiec miał niezwykle trudną przeszłość medyczną. Każdy organ jego ciała był niewystarczająco wykształcony. Mimo że chłopiec leżał u nas bardzo długo, bo wymagał skomplikowanego leczenia, nie znalazł nowych rodziców. Tomaszek trafił w końcu do domu dziecka. Nie chciała go przyjąć nawet żadna rodzina zastępcza, bo maluch wymagał długotrwałej rehabilitacji i leczenia.

Takie dzieci wymagają ciągłych konsultacji. Nigdy nie rozwiną się, tak jak zdrowe dzieci, ale będą potrzebowały większej opieki. Rodzice nie chcą się na to zdecydować - dodaje Szwand. Szanse dzieci na normalny dom zmniejszają się także wraz z wiekiem. Największe zainteresowanie jest noworodkami do pierwszych urodzin. Dzieci do trzech lat mają jeszcze szansę, później są skazane na dom dziecka.

- To smutna rzeczywistość. Mimo że staramy się wysyłać do adopcji wszystkie dzieci do skończenia 18 roku życia, zainteresowanie kończy się na trzylatkach. Rodzice boją się, że starsze dziecko pamięta swoje trudne dzieciństwo, że jest obciążone złymi nawykami z patologicznego domu, że będzie miało traumę, a oni będą zmagać się z problemami wychowawczymi - tłumaczy Małgorzata Stańczak-Kuraś, dyrektor Ośrodka Adopcyjnego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci w Łodzi.

- W tym momencie mamy 40 par, które czekają w kolejce na dziecko i przeszły już wszystkie szkolenia. Niestety, większość par jest zainteresowana dziećmi do pierwszego roku życia. Pracownicy ośrodka zajmują się przygotowaniem rodzin adopcyjnych i kojarzeniem dzieci. - Robimy wywiad środowiskowy, zawsze sprawdzamy rodziny i dużo z nimi rozmawiamy. Wszystkie pary muszą przejść szkolenie przedadopcyjne, na którym staramy się przygotować ich na wszystkie sytuacje. Niestety nie zawsze pierwsza wybrana rodzina jest w stanie zaopiekować się dzieckiem. Często potencjalni rodzice emocjonalnie nie wytrzymują tej sytuacji i rezygnują. Dziecko trafia dopiero do drugiej lub trzeciej rodziny - tłumaczy Stańczak-Kuraś.

Przyszli rodzice to najczęściej małżeństwa między 30 a 40 rokiem życia z co najmniej pięcioletnim stażem małżeńskim. - Większośc par, które się do nas zgłaszają nie może mieć dzieci. Po kilkunastu latach prób decydują się na adopcję. Wcześniej się nie zgadzamy. Pamiętam, jak przyszło do mnie małżeństwo, które było dwa lata po ślubie i nie mogli mieć dzieci. Chcieli zaadoptować malucha, ale poradziłam im żeby dali sobie jeszcze szanse. Dwa lata to za mało czasu, żeby małżeństwo nauczyło się żyć ze sobą, przejść traumę związaną z niemożnością urodzenia dziecka i pogodzenie się z nią. Te dzieci miały wystarczająco trudny start, żeby narażać je na niezdecydowanych rodziców - mówi Stańczak-Kuraś.

Zdaniem dyrektorki ośrodka adopcyjnego dojrzałość rodziców jest ważna także z innego powodu. Czekają na nich trudne rozmowy z dzieckiem. - Namawiamy rodziców, żeby mówili dzieciom o ich przeszłości. Niestety, nie każdy potrafi taką rozmowę podjąć - mówi Kuraś. - Takich informacji nie można zatajać, ale wiem, że często się tak dzieje. To jest prawda, która boli, ale prawdakonieczna.

Niektóre dzieci dowiadują się o tym w wieku trzech, czterech lat, kiedy po raz pierwszy zaczynają zadawać pytania. Inne słyszą to od rodziców dopiero jako dorośli ludzie. Tu nie ma złotego środka. Ta wiadomość jest zawsze porażająca. Wiele rodzin boryka się potem z problemami przez całe życie. Nasi psychologowie zawsze zalecają, żeby zacząć rozmawiać, kiedy dziecko samo zadaje pytania.

Z raportu Fundacji Świętego Mikołaja oraz danych statystycznych Departamentu Polityki Rodzinnej Ministerstwa Pracy i Pomocy Społecznej oraz Ministerstwa Sprawiedliwości wynika, że ponad 14 tysięcy dzieci tylko w I półroczu 2008 zostało odebranych rodzicom, w 2009 roku prawie 30 tysięcy znajdowało się w domach dziecka, rodzinnych domach dziecka i pogotowiach opiekuńczych, a adoptowanych jest ponad 3 tysiące dzieci rocznie.

W "adopcyjnej kolejce" kilka tysięcy par czeka na dzieci średnio trzy lata. W 2009 roku pod nadzorem sądów pozostawało ponad 210 tysięcy małoletnich, z czego zaledwie 4 tysiące to naturalne sieroty. Dzieci, które mogłyby wychowywać się w rodzinie, często czekają latami lub nie doczekują się wcale.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki