Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Linda i Poniedziałek trafili w czuły punkt. Wizerunek Łodzi nie powstał z niczego

Piotr Brzózka
Piotr Brzózka
Kolejne „ciepłe” słowa o Łodzi. Tym razem aktor i reżyser powiedział o mieście patologii. Czy należy się obrażać? Reagować? Czy nie miał racji? Dlaczego Łódź wciąż jest źle odbierana? Czy władze prowadzą adekwatną politykę marketingową do potencjału i stanu, w jakim jest miasto?

Linda: Łódź miastem meneli; Poniedziałek: Łódź miastem patologii. Wyrwane z kontekstu, ale tak to właśnie działa. Najgorsze, co można zrobić w takiej sytuacji, to uwolnić w głowach kompleks łódzki i podnieść larum.

Jacek Poniedziałek, aktor i reżyser, dokładnie powiedział tak: „Łódź jest Polską w pigułce. Bogusław Linda nazwał ją miastem meneli, ja bym tak nie powiedział, ale rzeczywiście jest to miasto strasznej, społecznej patologii. Jest tutaj bardzo mało miejsc, w których człowiek się czuje bezpiecznie. I ja tych ludzi nie atakuję, tylko im współczuję. Nikt nie dał im wizji, nie dał im warunków, do niczego ich nie zachęcił, mimo że wszyscy mają usta pełne frazesów, że trzeba im coś dać i pomóc; że po tym, jak skończyło się włókiennictwo, skończył się przemysł filmowy, trzeba to miasto na nowo uruchomić.(...) Podkreślam, że to nie jest atak, ja po prostu jestem zirytowany tym, że tyle lat minęło od transformacji i nic się tutaj właściwie nie stało. Władze miasta wyremontowały ulicę Piłsudskiego, postawiły ten wielki przystanek tramwajowy, a ja się zastanawiam po co. Komu jest potrzebny tak wielki i drogi przystanek, jeżeli ludzie tu nie mają co jeść.”

To kolejny tego typu sygnał w ostatnim czasie. I nie chodzi tylko o słynną już wypowiedź Lindy. Hitem jednego z poprzednich sezonów była Łódź widziana oczyma reportera brytyjskiej bulwarówki The Sun - Łódź wyludniona i biedna, której mieszkańcy stoją w kolejkach po chleb, albo z biletami w rękach czekają na wylot do Anglii. W 2013 r. popularne były medialne paralele łączące Łódź z upadłą amerykańską stolicą przemysłu motoryzacyjnego - Detroit. Zaś jeśli sięgnąć pamięcią w głąb- pozostaje klasyka gatunku: „dzieci w beczkach” i inne sensacje układające się w narrację „znowu ta Łódź”.

CZYTAJ TEŻ: Łódź miastem meneli według Bogusława Lindy

Są też świeże przykłady opracowań bardziej systematycznych, będące zapewne po części echem tamtych publikacji, a zarazem same w sobie stanowiące kolejny wkład do tej samej narracji...

W listopadzie 2015 r. firma doradcza PwC opublikowała raport dotyczący atrakcyjności inwestycyjnej polskich metropolii. W stawce 12 sklasyfikowanych miast, Łódź miasto z aspiracjami na miarę Mediolanu Wschodu, została sklasyfikowana na pozycji 10. Jednym z głównych obciążeń rzutujących na wynik była kategoria „ogólny wizerunek miasta” (Łódź zanotowała wskaźnik 56,1, przy założeniu że wartość 100, to średnia dla wszystkich 12 miast). I o ile komentarze autorów w czasie oficjalnej prezentacji były pełne kurtuazji, o tyle wcześniej, w czasie zamkniętej debaty z udziałem m.in. prof. Witolda Orłowskiego, reprezentującego PwC, dyskutowano o pozostałościach „łódzkiego lumpenproletariatu”...

Minęły cztery miesiące i światło dzienne ujrzał ranking reputacji polskich miast „Premium Brand”. Łódź sklasyfikowano na 17. miejscu w kraju w stawce 18 miast. Pokonaliśmy Kielce. Wrocław, uchodzący za przykład dobrze wypromowanego miasta, który jakoby jest naszym bezpośrednim konkurentem, zajął miejsce pierwsze. Stanowisko łódzkiego magistratu: brak zrozumienia dla wyników. No i pobożne życzenie: więcej pieniędzy na promocję. Pytanie - promocję czego konkretnie?

ZOBACZ TAKŻE: Filip Chajzer sprawdzał, czy Łódź to miasto meneli [ZDJĘCIA]

Postanowiono któregoś pięknego dnia, roku 2011, że Łódź będzie miastem przemysłów kreatywnych. „Postanowiono” - to chyba adekwatne wyrażenie, jeśli wspomnieć genezę strategii marketingowej miasta. Otóż, po przeprowadzeniu ogólnopolskich badań opinii publicznej, okazało się, że Łódź nie kojarzy się z niczym (nawet z „dziećmi w beczkach” i innymi tragediami), co autorzy strategii paradoksalnie uznali za dobrą kartę, a właściwie carte blanche.

Skoro jest Łódź białą kartą, to można ją zapisać wszystkim, choćby i przemysłami kreatywnymi. Swoją drogą, ciekawe na ile było to wynikiem fascynacji teorią klasy kreatywnej Richarda Floridy (która to teoria, notabene, zdążyła już zostać podważona na sto sposobów), a na ile była to jedynie gra skojarzeń: „przemysł” (wiadomo, to takie łódzkie) i „kreatywny” (swego czasu kluczowe korpo-wyrażenie oddające jakoby ducha nowych czasów). Ale mniejsza o to.

Problem w tym, że Łódź kreatywna od początku była pojęciem, któremu brak pokrycia w desygnacie, jakby to fachowo ujęli filozofowie. Wygenerowano hasło, do którego trzeba było dodrukować rzeczywistość. A nawet jeśli jakaś klasa kreatywna w Łodzi żyła i tworzyła, to nikt Łodzi przez ten pryzmat nigdy wcześniej nie definiował - stąd też wielogodzinne, na swój sposób zabawne, rozważania, czymże są te kreatywne przemysły. Oczywiście, wypromować można wiele i z perspektywy czasu można powiedzieć, że faktycznie udało się upowszechnić hasło samo w sobie, czyli „Łódź kreuje”. W końcu widzimy je wcześnie, nawet na urzędowych dokumentach... Nadal jednak można odnieść wrażenie, że odnosi się ono do rzeczywistości abstrakcyjnej.

Niestety, dopychanie rzeczywistości kolanami, by zmieściła się w marketingowej walizeczce, to strategia nagminnie stosowana przez ekipę Hanny Zdanowskiej. A kto nie widzi tego ogromu piękna, ten nie kocha Łodzi - zaprawdę, skuteczny to szantaż... Często objawia się to w przyziemnych małościach, takich jak „kreatywne” podejście do liczb opisujących miasto - przytaczanym przez nas już majstersztykiem była konferencja, z której wielkimi literami wynikało, że Łódź ma dodatnie saldo migracji, a małym drukiem można było sobie dośpiewać , że tylko w jednej kategorii wiekowej.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE...

Znamienny i kluczowy jest rozdźwięk między polityką marketingową, a rzeczywistym stanem miasta w wielu aspektach jego funkcjonowania. To zresztą nic nowego - wspomnijmy choćby spot reklamowy, który Łódź reklamowała się w BBC w czasie drugiej kadencji Jerzego Kropiwnickiego. O nie, nie było w tym filmiku cienia nieprawdy, zero photoshopa. Tyle, że skala tego, czego nie widać na tak skrojonej pocztówce filmowej była (i dziś byłaby nadal) tak ogromna, że przybysz skuszony zaprezentowanym obrazem, musiałby na miejscu doświadczyć solidnego dysonansu.

Co ciekawe, kiedy zaistnieje taka potrzeba, wstydliwa rzeczywistość jest trafnie wychwytywana i bez pudru prezentowana nawet w miejskich dokumentach. Ucztą dla zatwardziałych masochistów mogą być choćby diagnozy poprzedzające strategię mieszkaniową miasta sprzed kilku lat, czy tegoroczną strategię polityki społecznej. W tej pierwszej opisany został katastrofalny stan techniczny miejskich nieruchomości, z których 624 (10 procent) nadawało się do rozbiórki, a stan dalszych 2300 (36 proc.) był tak zły, że ich remont był już nieopłacalny. Kolejnych 1500 budynków (24 proc.) wymagało remontu kapitalnego.

Wspominamy te liczby, bo warto je zestawić z hurraoptymistyczną narracją dotyczącą programu Miasto Kamienic (nawet, jeśli tych kamienic jest już dziś trochę więcej niż 100). Druzgocąca też była diagnoza stanowiąca punkt wyjścia do opracowania polityki społecznej.

CZYTAJ: Wizerunek Łodzi się poprawił, ale pod względem turystyki jest w tyle

To kilkudziesieciostronicowy opis starzejącego się i wyludniającego miasta, z wybitnie ujemnym przyrostem naturalnym i ujemnym saldem migracji, z bezrobociem dwukrotnie wyższym, niż w innych dużych miastach, z rosnącym odsetkiem ludności korzystającej z pomocy społecznej. Do tego alkohol w domach, narkotyki w szkołach, choroby serca, nowotwory, enklawy dziedzicznej biedy, praca za stawki nie dające utrzymania. Wymieniać można bez końca. Czytając ten dokument - też przecież sygnowany przez urząd miasta Łodzi, można zadać sobie pytanie, o co chodzi, to jest to miasto sukcesu, ten Mediolan Wschodu? Przecież to trąca schizofrenią.

Wnioski? Pierwszy: niestety, to co można przeczytać we wspomnianych diagnozach, można też zobaczyć na własne oczy wypuszczając się wieczorem (w dzień zresztą też) na stare Polesie, czy w inne tego typu rejony. To jest ta rzeczywistość obiektywna, która istnieje, przytłacza i nie chce zniknąć pod naporem polityki informacyjnej polegającej na wkładaniu ludziom do głowy, że Łódź się zmienia. Niestety, uprawiając politykę miłości do Łodzi, Hanna Zdanowska idzie na skróty. Nawet morze miłości i dobrego PR nie przykryje tego, od czego bolą oczy.

Wniosek drugi: patologie irudery nie znikną, a Łódź nie stanie się lepszym miastem, jeśli „prawdziwi łodzianie” nazwą Jacka Poniedziałka dewiantem, a Bogusława Lindę degeneratem. Nie pomoże, nawet jeśli władze miasta „trochę się obrażą” na aktora. Wręcz przeciwnie. Polityka „godnościowa” zawsze grozi rykoszetem, a tzw. „szydera” może być najmniejszym wymiarem kary. Gorzej, jeśli stanie się to, co stało się z„menelem” Bogusława Lindy. To my, łodzianie, roztrząsając jedno banalne zdanie, obrażając się i prostując je na wszelkie sposoby, daliśmy menelowi żyć własnym życiem. I łatwo się ten menel od nas nie odklei. można być tego pewnym.

I wniosek trzeci. Wydaje się, że władze Łodzi lokują pieniądze “zmieniające Łódź” nie w te segmenty rzeczywistości, które rzutują na wizerunek miasta. Do wielkiej rewitalizacji wciąż dopiero się zbieramy, oby stała się ona faktem. Jak dotąd, gros pieniędzy wydawany był na drogi, tramwaje, chodniki, ścieżki rowerowe. Problem w tym, że ani nie rozwiązuje to najbardziej palących problemów miasta (bo komunikacja do nich nie należy), ani też nie powoduje efektu WOW!

Łódzka rajtuza. Zabytki Łodzi na kobiecych udach [ZDJĘCIA]

Cały świat buduje jakieś drogi i przystanki, ciężko zbudować komunikację marketingową na tym, że w Łodzi tramwaje krzyżują się pod jednym dachem. Łódź się zmienia? Cały świat się zmienia, taka jego natura. W czasie kadencji Hanny Zdanowskiej ludzkość przeżyła rewolucję technologiczno-społeczną, przechodząc z telefonu na smartfon,przeżyła też ludzkość rewizję doktryn ekonomicznych, politycznych i wojskowych. To są zmiany. To co wydarzyło się w tym czasie w Łodzi, jest rozwojem względnym - jest trochę lepiej, względem tego, jak bardzo było źle.

Można zaryzykować tezę, że nie ma to większego znaczenia dla świata zewnętrznego. Można się zgadzać lub nie z wizją Jerzego Kropiwnickiego, ale przynajmniej była to próba oparcia Łodzi na rzeczach i wydarzeniach charakterystycznych, które miały same w sobie potencjał marketingowy. Przystanek, zwany stajnią jednorożców, tego potencjału nie ma.

Wydarzenia tygodnia w Łódzkiem. Przegląd wydarzeń 4-10 kwietnia 2016 roku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki