O tym, że Kult to być może najlepszy polski zespół koncertowy (na pewno ścisła czołówka), wiemy od dawna. Do tego należy dołączyć fakt, iż to jedna z najważniejszych repertuarowo formacji w historii naszego rocka. O tym wszystkim kolejny raz przekonali Kazik i Kult, nawet po odłączeniu im prądu. Efekt jest wyjątkowy, dla fanów na pewno niezapomniany, odsłaniający w kompozycjach zespołu nowe treści.
Właśnie przekaz poszczególnych utworów najbardziej uwypuklił Kult ''unplugged''. Jak sam Kazik przyznał, w elektrycznym hałasie czasem pewnych rzeczy można nie usłyszeć, co - jak dodał - przy pewnych wokalnych potknięciach nawet wychodzi piosenkom na dobre. Tutaj nie tylko można było precyzyjnie wsłuchać się w to, jak poszczególne utwory są ''poskładane'', ale też nie zgubić niczego z tekstów. Przez to wymiar koncertu był bardzo godny i silnie oddziałujący.
Zaczęło się od ''Czterech jeźdźców'', potem brzmiały m.in. ''Maria ma syna'', ''Czarne słońca'', ''Szantowy'', ''Arahja'', ''Brooklyńska Rada Żydów'', ''Komu bije dzwon'', ''Celina'' i to, co najlepsze w dorobku Kultu, czyli ''Polska''. Był też cover (''Zegarmistrz światła'') i byli goście (Dr. Yry, Tomasz Kłaptocz, Zacier).
No i były też wspomniane krzesła. Siedział śpiewając i Kazik (bo taki jest format MTV Unplugged), ale nie wytrzymywał, aż w końcu od ostatnich utworów, przez bisy, aż po zaśpiewanych na finał tylko z towarzyszeniem perkusji ''Sowiwtów'' już grasował w swoim stylu po scenie. Bo przy całej wyjątkowości Kultu ''bez prądu'', ja też chyba wolę ich z elektryczną energią, kiedy to podczas koncertów grupy pocą się nawet ściany...
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?