Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łódź sportowa- mit i marzenie

Monika Pawlak
Obiekty w ruinie, kluby żebrzą o jakąkolwiek pomoc, a kibicom pozostały - póki co - wspomnienia. Taka jest ''Łódź sportowa''.
Obiekty w ruinie, kluby żebrzą o jakąkolwiek pomoc, a kibicom pozostały - póki co - wspomnienia. Taka jest ''Łódź sportowa''. archiwum
Termin ''Łódź sportowa'' powtarzają ostatnio - z uporem godnym lepszej sprawy - radni wszystkich opcji politycznych i urzędnicy odpowiedzialni w mieście za sport właśnie. Zgodnie upominają się by ''Łódź sportowa'' zafunkcjonowała w strategii marki Łódź, bo - zdaniem radnych i urzędników - brak owej ''Łodzi sportowej'', to poważne zaniedbanie czy zaniechanie jakiego dopuścili się twórcy strategii marki.

Słuchając tych jeremiad naprawdę trudno oprzeć się wrażeniu, że zarówno radni jak i urzędnicy nie wiedzą o czym mówią. Albo usiłują zaczarować rzeczywistość. Dlaczego? Ano dlatego, że termin ''Łódź sportowa'', to tylko słowa. Puste na dodatek. I nie trzeba być znawcą sportu, ani zapalonym kibicem, by dostrzec smutną prawdę.

Bo co niby jest tą ''Łodzią sportową''? Walący się ze starości, latami nie modernizowany stadion piłkarski przy al. Unii? A może hala, w której grają koszykarki i koszykarze ŁKS, gdzie od lat przecieka dach, okna zaraz same wypadną, a zimą bywa niewiele cieplej niż na zewnątrz? Czy może pływalnia Anilany, gdzie systematycznie wylewają się fekalia, bo wciąż w miejskim budżecie nie znaleziono pieniędzy na zbudowanie tam kanalizacji? Albo hala przy ul. Sobolowej, gdzie rozpoczął się remont, ale nie ma już funduszy na jego dokończenie? O sportowej potędze Łodzi dobrze świadczy też pływalnia Olimpii, która od kilku lat jest zamknięta. Powód? Nieremontowana latami nie nadawała się już do użytku. A co zrobili urzędnicy? Nic, a ostatnio pojawiła się wieść, że w miejscu pływalni stanie... apartamentowiec.

Ale mamy Atlas Arenę, najnowocześniejszą halę w Polsce - powie ktoś. To prawda. Tyle, że w hali - budowanej jako m.in. sportowa - sportu jak na lekarstwo. Za to będą targi rolne, ponoć największe w Polsce, a może i Europie. A dlaczego w Atlas Arenie nie ma sportu? Bo jest za droga, dzień meczowy kosztuje tam bagatela - 50-80 tys. zł. Nie można taniej? Nie, bo halę trzeba utrzymać, ona ma na siebie zarabiać, takie są prawa rynku, obowiązujące na całym świecie. A żądania tego typu - formułowane przez łódzkich sportowców - są bezpodstawne i bezzasadne. Jestem pewna, że po tych zdaniach zostałam już uznana za wroga lokalnego sportu, ale tym razem zgadzam się z magistrackim urzędnikami: nie ma żadnego powodu, by łódzkie drużyny grały lub trenowały w hali za darmo albo po śmiesznie niskich kosztach. Powód? A niby dlaczego miasto ma dokładać do prywatnych firm, bo tak funkcjonują w obecnych realiach kluby i drużyny. A przynajmniej powinny.

W tym miejscu warto kilka zdań napisać o naszych klubach i drużynach. Jak one wpisują się w ten mityczny termin ''Łódź sportowa''? Większość balansuje na krawędzi przetrwania - piłkarzom ŁKS (mają awansować do ekstraklasy) - ponoć nie płacą od stycznia, nie wspominając już o zadłużeniu klubu wobec MOSiR za korzystanie ze stadionu. U piłkarzy Widzewa nie lepiej, bo pieniędzy na czas nie dostają nie tylko zawodnicy, ale i pracownicy klubu.

Koszykarki ŁKS (właśnie spadły z ekstraklasy) od lat borykają się z finansowymi problemami, coraz głośniej mówi się, że to cud, że zespół jeszcze istnieje. Żużel (drużyna awansowała do I ligi) jako tako funkcjonuje tylko dzięki hojności rodziny Skrzydlewskich. Nie wspominając już o drużynach z niższych lig rozgrywkowych (choćby próbującej się odrodzić piłce ręcznej), dla których zdobycie jakiegokolwiek sponsora jest wyczynem nie lada. A stwierdzenie, że kluby ''żebrzą o jakąkolwiek pomoc'' wcale nie jest na wyrost. A żebrzą oczywiście od miasta, bo to jest najprostsze i zwykle - skuteczne.

Historia pokazuje, że ani radni, ani kolejne władze Łodzi nie umieją powiedzieć: dosyć, nie damy, bo nie mamy. Przykłady? Aby nie sięgać zbyt daleko podam te z ostatniego roku. Przed referendum ówczesny wiceprezydent Włodzimierz Tomaszewski ratował z radnymi bankruta jakim była drużyna piłkarska ŁKS. Za miejskie pieniądze, bo to miasto za milion wykupiło akcje spółki. Na sesji, kiedy zapadały decyzje, pojawili się kibice piłkarzy, a że przed referendum każdy głos był na wagę złota - radni przegłosowali ten kuriozalny pomysł. Według tego samego wzoru zachował się Tomasz Sadzyński, po referendum pełniący funkcję prezydenta, który także pod koniec kadencji, za zgodą radnych podpisał z Widzewem porozumienie zobowiązujące kolejnego prezydenta do współfinansowania przez miasto budowy stadionu dla Widzewa. Znów pod presją: szefa klubu, kibiców.

I jeszcze jeden kamyczek do tego ogródka, czyli rozdawane przez miasto pieniądze z puli promocja przez sport. W tym roku to 5,7 mln zł, ale problem nie w kwocie, a w rozdawaniu. Dlaczego? To wsparcie z promocją wiele (by nie powiedzieć nic) wspólnego nie ma. Kluby traktują te pieniądze jak sposób na przetrwanie. Do kolejnego roku i kolejnego rozdania. Celowo używam słowa ''rozdanie'', bo jak to inaczej nazwać? Jakie zyski promocyjne dla miasta z tego płyną? Gazety, radio i telewizja i tak będą relacjonować mecze, a wywieszenie w hali herbu Łodzi, czy też umieszczenie na koszulkach napisów promujących miasto to powinien być "obowiązek z urzędu", nie odpłatna usługa promocyjna.

Czas postawić pytanie dlaczego jest tak źle? Odpowiedź jest banalnie prosta: przez lata sport w Łodzi był traktowany jakby go w ogóle nie było. W kolejnych budżetach pieniędzy na sport było mało, o wiele za mało. Zgoda, były inne pilne potrzeby do sfinansowania, ale gdyby istniała jakakolwiek wizja czy - jak wolą radni - strategia sportowa, wystarczyłyby nieduże kwoty co roku, by doprowadzić istniejącą bazę do przyzwoitego stanu. Efekt jest taki, że to co stoi zaraz się zawali, a o budowie nowego można tylko pomarzyć. I nie ma znaczenia czy winna jest ekipa Jerzego Kropiwnickiego, jego poprzedników, czy jeszcze ktoś inny.

Te zaniechania i zaniedbania ciągną się od lat i aby je choć trochę naprawić, trzeba kolejnych - lekko licząc - 20 lat. I pieniędzy, których w budżecie nie ma. W tym roku na inwestycje sportowe zapisano 0 złotych. To nie pomyłka - zero złotych (pieniędzy na dokończenie budowy hali tenisowej w parku Poniatowskiego nie liczę). Na utrzymanie istniejącej bazy w budżecie zapisano 240 tysięcy. Śmieszne? Chyba tragiczne. Zwłaszcza, że teraz - na wariackich papierach - miasto szuka miliona czy dwóch, potrzebnych na reanimowanie trupa jakim jest stadion piłkarski przy al. Unii. Bez poprawek obiekt nie zostanie dopuszczony do rozgrywek i piłkarze będą grać w Bełchatowie, jak ironizuje się w mieście od dawna. Aż się prosi, by przypomnieć, że ten stadion naprawia się od lat. Już w 2007 roku obecna prezydent Hanna Zdanowska (wówczas wiceprezydent) informowała o ekspertyzach mówiących, że po drobnych naprawach maszty od jupiterów na stadionie jednak się nie zawalą...

Wnioski? Moim zdaniem o ''Łodzi sportowej'' jeszcze długo będzie się tylko mówić, fałszując rzeczywistość. Mimo że Hanna Zdanowska deklaruje, że sport lubi i chce mu pomóc. Ale ta pomoc nie może się sprowadzać li tylko do budowy stadionu (czy stadionów), ani rozdawania pieniędzy na promocję. A innych pomysłów - póki co - władze miasta nie ujawniły.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki