W pożarze domu przy ul. Hortensji na łódzkim Julianowie zginął 30-letni Arkadiusz. Strażacy znaleźli jego ciało w pokoju syna. Prawdopodobnie poszedł tam ratować 8-letniego Dominika, ale synek zdążył wcześniej wyskoczyć przez okno. W pokoju dziecka płomienie zagrodziły Arkadiuszowi drogę ucieczki. Nie mógł już wydostać się z płonącego budynku.
Strażacy w tym czasie nie mogli rozpocząć akcji gaśniczej. Z każdej strony domu stały zaparkowane wzdłuż jezdni samochody, które uniemożliwiały strażakom podjechanie wozem gaśniczym pod źródło ognia. W akcji ratowniczej brało udział 25 strażaków z 9 zastępów. Akcja trwała 4 godziny.
Płomienie wybuchły o godz. 22.30 w nocy ze środy na czwartek. W budynku były wtedy 4 osoby: 8-letni Dominik, jego tata Arkadiusz, 75-letni dziadek i 63-letnia babcia. Chłopiec wyskoczył z płonącego domu przez okno. Miał szczęście, że spadł w zaspę. Później zaopiekowali się nim sąsiedzi, którzy przybiegli widząc płomienie sięgające wysoko ponad dach budynku. Strażacy wynieśli z płomieni dziadków chłopca. Mężczyzna z poparzeniem dróg oddechowych i objawami zaczadzenia trafił na toksykologię Instytutu Medycyny Pracy. Jego żona najpierw została zabrana do szpitala im. Barlickiego, a później dołączyła do męża na toksykologii. Chłopiec został przewieziony do szpitala dziecięcego im. Konopnickiej. Jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.
- Matka z 3-letnim drugim synem była w trakcie pożaru u jej rodziny - mówi sąsiadka z przeciwka. - Wszyscy w okolicy wpadliśmy w rozpacz po śmierci pana Arka. To był wspaniały człowiek. Często nam pomagał. Wzruszało mnie, gdy widziałam, jak opiekował się dziećmi.
Przy szkole, do której chodzi 8-letni Dominik, zebrała się po południu grupka rodziców. Byli przerażeni. Nie wiedzieli, co stało się z poszkodowanymi w pożarze.
- Wychowawca klasy, do której chodzi Dominik, rozmawiał z jego kolegami. Lekcje w tej klasie miały inny charakter niż zwykle. Dzieci nie mogły się skupić - powiedziała Agnieszka Zubowska, wicedyrektorka SP nr 172.
Cała rodzina z domu przy ul. Hortensji prowadzi wspólną firmę. Produkują fleki. Są zaprzyjaźnieni niemal z każdą rodziną w sąsiedztwie. Wszyscy zastanawiają się, jak mogło dojść do tragicznego pożaru.
- Medyk sądowy i technik kryminalistyki prowadzili czynności pod nadzorem prokuratora. Cały czwartek trwały oględziny budynku. Wszystko wskazuje na to, że przyczyną pożaru było pozostawienie bez dozoru jedzenia na kuchence gazowej - powiedziała Joanna Kącka, oficer prasowy łódzkiej policji.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?