Sama Lilly też miała obawy. Nie wiedziała, czy obca Polakom kuchnia wietnamska ze specyficznymi smakami i wzbogacana sosem rybnym się przyjmie. Przygotowania zajęły kilka miesięcy lockdownu. Restaurację otworzyła na początku czerwca tego roku, tuż po zakończeniu obostrzeń w gastronomii. Szybko okazało się, że klientów jest więcej niż się spodziewała i zatrudniła zbyt mało ludzi.
Przez pierwsze tygodnie Lilly Tran pracowała w kuchni tylko z jednym kucharzem do pomocy. - Trafiliśmy w sezon na Piotrkowskiej, do tego ludzie po lockdownie byli stęsknieni za restauracjami – wspomina restauratorka. - Po pierwszym miesiącu nie wiedziałam jak się nazywam, nogi spuchły mi chyba ze trzy rozmiary – opowiada. Okazało się, że łodzianie pokochali zupę pho, wietnamski lau, czyli garnek z wywarem do samodzielnego gotowania dodatków, wietnamską kawę i będące spadkiem po francuskich kolonizatorach bagietki banh mi. Lilly zatrudnia w Pho już ponad 10 osób, klientów jest wciąż wielu, ale przed Lilly Tran i jej coraz liczniejszym zespołem jeszcze wiele pracy.
- Pierwsze miesiące były na rozkręcenie interesu i dogranie wszystkiego. Teraz jest czas, żeby wprowadzić ofertę lunchową, rozszerzyć ofertę z dowozami – wyjaśnia Agata Zarębska, która nadal podpowiada przyjaciółce co można jeszcze w restauracji dopracować.
CZYTAJ DALEJ>>>
.
Po pracy Lilly Tran stara się pogodzić działalność biznesową, charytatywną i rodzinną. To nie jest łatwe, chociaż dużo pomaga jej mąż. Według bizneswoman dużą zasługą jest wychowanie w polskiej kulturze, które jej i mężowi pozwala prowadzić dom po partnersku i dzielić się obowiązkami, co w Wietnamie nie jest oczywiste.
– Po latach mieszkania w Łodzi jestem megaeuropejska. I bardzo mi to odpowiada – mówi Lilly Tran.