Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łódzka katedra w płomieniach. Katedra spłonęła 52 lata temu

Anna Gronczewska
Anna Gronczewska
Pożar katedry wstrząsnął Łodzią
Pożar katedry wstrząsnął Łodzią archidiecezja łódzka
11 maja 1971, około godziny 18.20 w najważniejszym łódzkim kościele wybuchł pożar. W katedrze odbywało się nabożeństwo majowe.

Katedra w płomieniach! Wracamy do wydarzeń sprzed lat

Wtorek, 11 maja 1971 roku był pięknym, ciepłym wiosennym dniem. Klerycy łódzkiego seminarium byli już po kolacji. Mieli parę chwil wolnego. Poszli na boisko pograć w piłkę. W pewnym momencie spojrzeli w stronę katedry. Cała była w dymie..
Dziś podaje się, że pożar wybuchł o godzinie 18.20. W katedrze odbywało się nabożeństwo majowe. Odprawiał je nieżyjący już ks. Piotr Rycerski, wtedy wikary w parafii katedralnej, który potem był wiele lat proboszcze\m parafii Najświętszego Serca Jezusowego na Julianowie. Na nabożeństwie było około stu wiernych.

Nagle usłyszałem szum - wspominał po latach ks. Piotr Rycerski. – Obejrzałem się i zobaczyłem, że ludzie uciekają z ławek do bocznych naw i kierują się do wyjścia. Spojrzałem na sufit, gdzie wisiał wielki żyrandol. Zobaczyłem tam błysk światła...

Ks. Rycerski nie myślał jeszcze wtedy o pożarze. Sądził, że doszło do jakieś spięcia elektrycznego i dlatego ludzie uciekają. Ale po chwili przybiegł do niego kleryk i powiedział, że katedra w płomieniach. Klerykiem tym był ks. Bogumił Walczak, obecnie proboszcz parafii Podwyższenia Krzyża Świętego w Brzezinach, który studiował na trzecim roku. Gdy zobaczył płonącą katedrę szybko tam pobiegł z pomocą.

Ks. Piotr Rycerski wyniósł z kościoła Najświętszy Sakrament, który przeniósł do kaplicy seminaryjnej. Przybiegli inni klerycy, którzy zaczęli ratować naczynia, szaty liturgiczne.

Takiego pożaru w Łodzi nie było

W stronę katedry zaczęły jechać na sygnale wozy strażackie. Zamknięto ulicę Piotrkowską, przestały jeździć tramwaje. Pan Jan był w 1971 roku młodym strażakiem. Opowiadał nam, że wtedy istniało coś takiego jak dyżury domowe.

Strażacy dyżurowali w domu i w razie potrzeby przyjeżdżał po nich samochód i zabierał na akcję – wyjaśniał. – Ja, jako młody chłopak, mieszkałem wtedy w budynku jednostki przy ul. Rudzkiej. Przyjechał po mnie samochód i razem z dwoma kolegami mieszkającymi w okolicy zabrał nas na ul. Piotrkowską.

Strażacy nie mają wątpliwości, że wcześniej takiego pożaru w Łodzi nie było. Nigdy nie płonął tak wysoki budynek.

– Palił się dach – wspominał pan Jan. – Najważniejszym zadaniem było utrzymanie stumetrowej wieży. Koledzy wchodzili na dach od jej strony i tam lali wodę.

Na tę akcję zjechały wszystkie łódzkie jednostki straży pożarnej, blisko trzydzieści. By zapewnić bezpieczeństwo w mieście, do Łodzi przyjechały jednostki Ochotniczej Straży Pożarnej z okolicy. Ona miały interweniować, gdyby doszło do innego pożaru w mieście.

Ludzie płakali

Wokół katedry zaczęły się gromadzić tłumy łodzian. Ludzie płakali, byli przerażeni. Na przeciw katedry stał już wieżowiec, ale nie był wykończony. Nie miał jeszcze okien. Ludzie się tam przedostali i z tego wieżowca obserwowali pożar.

- To nie był taki pożar w którym buchały płomienie ognia – opowiadał nam pan Jan. – Dach był pokryty blachą i paliła się konstrukcja pod nim. Było za to bardzo dużo dymu. I strasznie wysoka temperatura, która topiła blachę.

Pan Paweł w 1971 roku był studentem Politechniki Łódzkiej.11 maja po popołudniu wracał z uczelni do domu. Nagle zobaczył tłumy ludzi gromadzących się koło katedry. Poszedł tam. Zobaczył płonącą katedrę. Stanął koło seminarium, na ul. Stanisława. Miał przy sobie aparat fotograficzny. Zaczął robić zdjęcia.

- Obraz był przerażający - wspomina. – Nie zapomnę widoku tej małej wieżyczki znajdującej się dachu katedry. Widziałem jak się powoli przechylała, aż wreszcie się złamała i spadła.

Pan Jan opowiadał, że kiedy wrócił do domu już widniało. Jego koledzy pilnowali kościoła jeszcze kilka dni, dogaszali żarzące się belki.

Depesza od przyszłego papieża

Kiedy wybuchł pożar w mieście nie było ks. biskupa Józefa Rozwadowskiego, ówczesnego ordynariusz łódzkiego. Przebywał wtedy we Wrocławiu. Na wieść o tym co się stało, ruszył do Łodzi. Proboszczem katedry był wtedy ks. biskup Jan Fondaliński, sufragan łódzki. Był już wtedy bardzo chory, umarł kilka miesięcy później, w sierpniu 1971 roku.

W czasie akcji ratowniczej ucierpiał jeden ze strażaków. Jak donosiły ówczesne gazety, był to 22-letni Mieczysław Bąk. Spadł na niego kawałek rozżarzonego muru. Strażak znalazł się w szpitalu, ale na szczęście nie odniósł poważnych obrażeń. Odwiedził go tam biskup Rozwadowski.

Udało się uratować 100-metrową wieżę katedry, ale straty jakie przyniósł pożar były ogromne.. W liście do wiernych, który odczytano w łódzkich kościołach.

- Na skutek pożaru, który wybuchł we wtorek 11 maja, katedra nasza uległa potężnemu zniszczeniu - napisał ks. biskup Józef Rozwadowski. - Całkowicie spalił się dach katedry;sklepienie utrzymało się, ale jest również uszkodzone;tynki wewnątrz katedry odpadły na dużych powierzchniach stropu(..)Pożar katedry - to nieszczęście dla całej diecezji. Przecież świątynia katedralna jest matką wszystkich kościołów naszej diecezji, symbolem jedności Ludu Bożego gromadzącego się w chwilach uroczystych wraz ze swymi biskupami i kapłanami.

Telegram kondolencyjny do biskupa łódzkiego przysłał z Krakowa ksiądz kardynał Karol Wojtyła.

- Jesteśmy głęboko wstrząśnięci wiadomością o zniszczeniach dokonanych w katedrze łódzkiej przez pożar – napisał przyszły papież i święty. - Wyrażamy naszą solidarność w modlitwie i trosce Arcypasterza.

Ks. Rycerski wspominał, że po północy, w towarzystwie strażaka, wszedł na chór katedry. To co zobaczył przeraziło go. Uciekający z chóru organista nie zamknął żaluzji chroniących organy. Piszczałki, klawisze organów były zalane błotem, nie nadawały się do użycia. Na drugi dzień udało mu się wejść na strop katedry. Temperatura był tak wielka, że nie pozostał nawet śladu po sygnaturce znajdującej się w wieżyczce, która się zawaliła. A dzwon nie był mały...

Msze przy ołtarzu polowym

Po pożarze niedzielne msze święte odbywały się przy ołtarzu ustawionym na boisku seminaryjnym. W dni powszednie odprawiano je w kaplicy znajdującej się w budynku przy ul. Worcela 5 (dziś ks. Skorupki).

W całej Łodzi zaczęto zastanawiać się o przyczynach pożaru. Nie brakowało spiskowych teorii twierdzących, że katedra została podpalona. Pojawiły się informacje, że dzieci mające akurat religię w budynku przy ul. Skorupki 5 tuż przed pożarem, usłyszały wybuch. Potem twierdzono, że doszło do zwarcia instalacji elektrycznej. Pan Jan mówił, że jego zdaniem powodem pożaru było zaprószenie ognia. Na dachu katedry trwały prace remontowe. Być może któryś z robotników rzucił niedopałek papierosa, może wystarczyła iskra, która poleciała w czasie spawania, może ktoś nie wyłączył grzałki... Wystarczyła iskierka.

Katedrę udało się wyremontować. Część pieniędzy otrzymano z ubezpieczenia, zbiórki na jej remont przeprowadzano we wszystkich kościołach diecezji łódzkiej. Katedrę na nowo otwarto 16 grudnia 1972 roku.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki