Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łódzkie lata Hanki Bielickiej

Anna Gronczewska
Anna Gronczewska
Hanka Bielicka
Hanka Bielicka Archiwum Filmu Polskiego
Sto lat temu urodziła się Hanka Bielicka. Ta popularna aktorka właśnie na deskach łódzkiego teatru rozpoczęła swoją wielką karierę.

Urodziła się 9 listopada 1915 roku, w Konowce, która dzisiaj znajduje się na terenie Ukrainy. Ale swoje dzieciństwo i młodość spędziła w Łomży. Lubiła powtarzać, że jej życie wiązało się z ważnymi datami.

- Urodziłam się w roku 1915, a więc w czasie I wojny światowej - mówiła nam przed laty w wywiadzie. - Kiedy skończyłam szkołę teatralną i pojechałam do Wilna, by rozpocząć pierwszą pracę w teatrze, wybuchła II wojna światowa.

Rodzina jej ojca, Romualda, była zaściankową szlachtą z okolic Łomży. Matka Leokadia pochodziła z rodziny Czerwonków. Mieli wielkie majątki i browary pod Kisielnicą. Ale rodzina utraciła część z nich. Potem pani Hanna z dumą podkreślała, że pochodzi z solidnej, mieszczańskiej rodziny, o patriotycznych korzeniach.

- Mój ojciec był uczniem znanej szkoły rolniczej w Puławach - opowiadała. - Około 1910 roku razem z kolegami założył tajną patriotyczną organizację wymierzoną przeciw caratowi. Gdy ochrana ich nakryła, ojca zamknięto w więzieniu, z którego udało się mu uciec. Znalazł się Krakowie, potem w majątku Boguchwała, położonym między Krakowem a Rzeszowem. Pracował w nim jako koniuszy.

Mama Leokadia była absolwentką gimnazjum rosyjskiego w Łomży. Poznała przystojnego Romualda i wzięła z nim ślub. Rok po nim na świat przyszła Maria, siostra pani Hanny. Po dwóch latach rodzina przywitała młodszą córkę - Hannę.

- Haneczką nigdy nie byłam, tylko Hanką - opowiadała nam aktorka o swoim dzieciństwie. - Krzykliwą, okropną. Do trzech lat w ogóle nie mówiłam! A gdy byłam pełną niemową, to nikt się tym specjalnie nie przejmował, bo trwała wojna. Potem przez całe swoje życie bez przerwy gadałam i żyje z tego gadania. To największy dowcip mojego życia!

Do Konowki rodzinę Bielickich zagnała wojenna zawierucha. Do Łomży przyjechali pod koniec I wojny światowej. Babcia Władysława Czerwonko, ze strony matki, miała tu kamienicę. Stała w centrum miasta. Dała w niej córce i zięciowi mieszkanie. Bielickim powodziło się dobrze. Córki chodziły do szkoły. Miały prywatne lekcje francuskiego, gry na fortepianie.

Ojciec aktorki zaangażował się w działalność polityczną, społeczną. Był posłem na sejm z ramienia endecji. Jego szkolnym kolegą był Roman Dmowski. Po Przewrocie Majowym przestał być posłem. Działał w Radzie Miejskiej Łomży. Założył w tym mieście Kasę Komunalną, został jej dyrektorem. Był działaczem Akcji Katolickiej. A wcześniej walczył w wojnie polsko-bolszewickiej.

Hanna uczyła się w łomżyńskim gimnazjum. Zapewniała, że nauczyciele nie mieli z nią żadnego problemu.

- Jestem skłonna do drylu, dyscypliny - wyjaśniała nam w wywiadzie. - W gimnazjum zjawiałam się pierwsza i otwierałam je razem z woźnym. Byłam wybitną humanistką. Miałam kłopoty z matematyką i fizyką. Gdyby nie moja koleżanka Zosia Szwejcerówna, to pewnie nie doszłabym o matury.

Początkowo nie myślała o aktorstwie. Zresztą jej ojciec nie wyobrażał sobie, że ukochana córka zostanie aktorką.

- Ojciec tego nie chciał - mówiła Hanka Bielicka. - Był bardzo religijny, pozostawał pod wpływem kleru, ale nie był bigotem. Godził się, bym chodziła do konserwatorium. Na szkołę aktorską wypuszczał kolce i kły.

Jego córka nie została też muzykiem, choć próbowała dostać się do konserwatorium.

- Nie dostałam się - wspominała aktorka. - Na egzaminie zagrałam cały repertuar z nut, a przychodziła młodzież i grała z pamięci. Usłyszałam, że zdolne ze mnie dziecko, tylko muszę poświęcić rok, by opanować repertuar. Mama się na to zgodziła, ja nie. Stwierdziłam, że albo się jest utalentowanym, albo się nikomu nie zawraca głowy. Trzasnęłam drzwiami i więcej do konserwatorium nie poszłam.

Po maturze wyjechała do Warszawy. Rozpoczęła studia na romanistyce Uniwersytetu Warszawskiego.

- Miałam uczyć francuskiego - opowiadała nam pani Hanka. - Kiedyś siedziałam z mamą przy herbacie i wpadłam na pomysł, by zdawać do szkoły aktorskiej. W gazecie było akurat ogłoszenie o naborze. Takie było widać przeznaczenie.

Równolegle z romanistyką rozpoczęła studia w warszawskim Państwowym Instytucie Teatralnym. Szkołę teatralną skończyła. Na romanistyce pisała już pracę magisterską, ale wybuchła wojna. W ręce miała już angaż do Teatru Polskiego „Pohulanka” w Wilnie. Ojciec namówił ją, by rozpoczęła tam pracę. Pojechała do Wilna. Po latach twierdziła, że dzięki temu angażowi uniknęła zesłania do Kazachstanu.
Znalazła się jej tam cała rodzina. Matce i starszej siostrze udało się wrócić w 1947 roku z Kazachstanu do Polski. Ojciec aktorki umarł na zesłaniu. Został skazany na 42 lata katorgi, a miał już wówczas 62 lata...

Na studiach aktorskich poznała Jerzego Duszyńskiego, największego amanta polskiego powojennego kina. To on grał główne w role w pierwszych polskich powojennych filmach, jak „Zakazane piosenki”, „Skarb”. Byli razem na roku. Zaraz po studiach, w sierpniu, pojechali do Wilna. Towarzyszyła im Danuta Szaflarska i Irena Brzezińska.

- Danusia Szaflarska, Jurek, Irka Brzezińska i ja zamieszkaliśmy w tym samym mieszkaniu - opowiadała nam aktorka. - Danka z Irką miała mieszkać w jednym pokoju, ja z Jurkiem w drugim. Tylko pojawił się problem. Ja z mężczyzną w jednym pokoju? I poszliśmy do ołtarza. Nie wiem, czy z jego przekonaniem.

Przed ołtarzem stanęli 1 lipca 1940 roku. Ich ślub był ostatnim ślubem kościelnym w Wilnie. Weselne śniadanie młodej parze przygotowywała sama Hanka Ordonówna...

Po latach Hanka Bielicka przyznawała, że Jerzy Duszyński był jedyną i największą miłością jej życia.

- Nie miałam czasu na inne miłości - wyjaśniała. - A poza tym potem już nigdy nie dałam się „złapać”...

Po 20 latach małżeństwa wzięli rozwód. Wiele kobiet zazdrościło jej tak przystojnego męża. Kiedy koleżanki mówiły jej: Po co ty się z nim rozwodzisz? To odpowiadała: Weź go, pożyj z nim to zobaczysz.

- Zresztą małżeństwa aktorskie są szczęśliwe, żyją długo ze sobą tylko wtedy, kiedy oboje są na trójkę - twierdziła Hanna Bielicka. - A jeśli on jest na piątkę, a ona jest zdolna, ale się nie wybiła, to zawsze będzie mu zazdrościła. Kiedyśmy szli razem wszystko było w porządku. Potem on był tym gwiazdorem filmowym, a ja się dobijałam. Później ja poszłam w górę...

Ale męża zazdrościły jej niemal wszystkie dziewczyny. Miała od nich całe walizki listów. Pisały: „Ty podła, dlaczego wyszłaś za niego za mąż. Po co chłopakowi zawracasz głowę?”.

- Raz o mało nie pobiły mnie kwiatami! - przypominała.

Pamięta, że mama która wróciła z wywózki do Kazachstanu bardzo cieszyła się, że są razem. Dogadzała zięciowi, gotowała mu.

- Gdyby ona była jego żoną, to dziś byliby małżeństwem! - śmiała się pani Hanka. - On wiedział, że jestem aktorką. Rozpłynęliśmy się, kiedy estrada zaczęła bardzo kwitnąć. Dawać duże dochody, popularność, możliwości. To była wina ówczesnego układu politycznego. On był za pięknym mężczyzną, by grać szoferów, górników czy ślusarzy. Mógł iść do klubu, zabawiać kobiety. Wtedy takich ról nie było. Dziś bardziej by się przydał. Cóż, epok się nie wybiera...

Mówiła, że było to typowo koleżeńskie małżeństwo.

- Poznaliśmy się w szkole teatralnej i bardzo się lubiliśmy- wspominała. - Gdyśmy się rozchodzili, to Jurek powiedział, że gdyby się żenił, to pewnie ożeniłby się ze mną, bo jestem taka klawa. Potem połączyła nas wojenna tułaczka.

Wojnę Hanka Bielicka spędziła w Wilnie. Na tych terenach skończyła się ona w lipcu 1944 roku. Wtedy z Lublina przyjechał Stefan Jędrychowski. Wielu aktorów zabrał stamtąd do Białegostoku, gdzie tworzył się teatr. Razem z Hanką Bielicką i Jerzym Duszyńskim pojechali m.in. Igor Śmiałowski i Zygmunt Kęstowicz. Stamtąd przenieśli się do Łodzi. Hanka Bielicka została aktorką Teatru Kameralnego, który mieścił się w Domu Żołnierza przy ul. Przejazd 34, dziś to ul. Tuwima. Jego dyrektorem był Erwin Axer.

- Od 1946 do 1949 roku mieszkałam w Łodzi - mówiła Hanka Bielicka. - Były to piękne lata. Publiczność spragniona polskości, aktorstwa. Gdy śpiewałam te głupie ballady podwórkowe, to ludzie pokładali się ze śmiechu. Cieszyli się, że mówimy po polsku, że istniejemy.
Mieszkała w Łodzi, kiedy z Kazachstanu wróciły mama i siostra.

- To był dzień jak z bajki! - opowiadała pani Hanka. - Trwały próby do „Ich czworo” w reżyserii Michała Meliny. Przychodzi portier i mówi: Pani Bielicka, do pani matka z siostrą. Zamarłam. Sądziłam, że to jakiś bolesny żart. Ale on przysięgał, że obie są w dorożce przed bramą. Rzeczywiście, w dorożce siedziały dwie wychudzone kobiety w łachmanach. Płaszczyki z drelichu, na gołych nogach za duże kalosze, pod spodem jakieś liche koszule. Znalazły mnie dzięki ciotce z Łomży, do której wysłałam kartkę z adresem: Dom Żołnierza w Łodzi, ul. Przejazd. To jakiś cud, że ta informacja dotarła do nich hen, aż do Czelabińska.

W 1949 roku wyjechała z Łodzi do Warszawy. Przez większość swego scenicznego życia była związana z warszawskim Teatrem Syrena. Mówiła, że była głównie aktorką estradową.

- Jeśli ktoś był 20 lat w teatrze dramatycznym, a 40 na estradzie to jest estradówką - tłumaczyła aktorka. - Gdy zagrałam Dulską i wychodziłam na koniec kłaniać się, to miałam wrażenie, że publiczność oczami mówi: Pani Bielicka, niech pani powie jeszcze jakiś numerek! I wtedy zrozumiałam, że nie wolno publiczności oszukiwać. Trzeba zostać przy estradzie!

Wielkiej osobowości aktorki nie potrafił wykorzystać film. Choć wystąpiła m.in. w pierwszej polskiej produkcji filmowej - ,,Zakazanych piosenkach’’. Po wielu latach oglądaliśmy ją w dwóch serialach: ,,Palce lizać’’ i ,,Sukces’’. Dlaczego nie grała często w filmie, uświadomił jej reżyser Jan Rybkowski. Powiedział jej kiedyś: Wiesz Haniu ja nawet chciałem, żebyś ty zagrała w ,,Chłopach’’. Ale ty masz tak charakterystyczny głos i śmiech, że jakbyś się odezwała, to ludzie by powiedzieli: O, Dziunia Pietrusińska biega tam za stodołą!

Jej wielką pasją były kapelusze. Przez kilkadziesiąt lat zebrała ich sporą kolekcję. W sumie miała około trzydziestu kapeluszy, w których występowała na scenie i z dziesięć, które zakładała na co dzień. Jej przygoda z kapeluszami rozpoczęła się od „Podwieczorku przy mikrofonie”, w którym wcielała się w słynną Dziunię Pietrusińską.

- „Podwieczorek przy mikrofonie” zrobił mnie taką popularną, czego tak nie do końca chciałam - mówiła nam Hanka Bielicka. - Dlatego zjawiły się moje kapelusze. Dziunia Pietrusińska była bliska mnie, mojej charakterystyczności, tak dobrze czułam się w tej roli, że zrobiłam się tą Dziunią. Zaczęłam się bać, że nie będzie Bielickiej, tylko Dziunia Pietrusińska. Wtedy postanowiłam założyć na scenie kapelusz. Na każdy ,,Podwieczorek’’ była więc nowa suknia, nowy monolog i... nowy kapelusz.

Swoją miłość do kapeluszy tłumaczyła krótko.

- Ja jestem trochę z tamtej epoki, a w tamtej epoce nie chodziło się bez kapeluszy - twierdziła. - Przed wojną kapelusze nosiły wszystkie panie. Moja mama tylko na rynek w piątek w Łomży szła bez kapelusza.

Zwykle kupowała kapeliny, czyli formy. Dopiero je przyozdabiono kwiatami, kokardami. Zajmowały się tym specjalistki. Pani Hanka miała w swej kolekcji kapelusze z dużym, małym rondem. Na dzień zwykle zakładała kapelusz z małym rondem, na wieczór z dużym.

- Takiej twarzy jak moja: nie za dobre oczy, duży nos, kapelusz robi bardzo dobrze - śmiała się aktorka. - Jestem ładniejsza w kapeluszu niż bez. No i przystojniejsza!

Hanka Bielicka nie ukrywała, że w swym życiu unikała dłuższych przyjaźni. Miała w zasadzie tylko jedną przyjaciółkę. Przez lata za jej największą rywalkę na scenie uważano Irenę Kwiatkowską. Tłumaczyła, że to jest tak, jak gdyby się miało sklepik i nagle na tej samej ulicy powstaje taki sam. Nie kocha się wtedy jego właściciela.

- I właśnie tak było ze mną i Ireną Kwiatkowską - opowiadała Hanka Bielicka. - Zresztą bardzo rzadko aktorki tego samego pokroju kochają się. My przez 20 siedziałyśmy w jednej garderobie i byłyśmy na pani. To też o czymś świadczy... Nie przepadałyśmy za sobą, mimo to bardzo ją uznawałam, szanowałam. Ona mnie też, chociaż uważała, że jestem taka za szybka... A ona była szalenie dokładna, systematyczna.

Hanka Bielicka przyznawała, że jej największą słabością było gotowanie. Nie lubiła i nie potrafiła gotować.

- Jak się wojna skończyła, to Jurek Duszyński powiedział: Haniu, ja się nie tylko cieszę, że się wojna skończyła, ale że ty już nie będziesz gotować!- wspominała pani Hanka.

Do końca swego życia była czynna zawodowo. Niedługo przed śmiercią wystąpiła w programie telewizyjnym „Szymon Majewski Show”, była na koncercie w podłódzkim Strykowie. Trafiła do szpitala. Zmarła po operacji tętniaka aorty. Był 9 marca 2006 roku. Hanka Bielicka miała 90 lat.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki