Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Magdalena Tulli: Łódź zawsze wydawała mi się czymś nieosiągalnym i nieistniejącym

Łukasz Kaczyński
Magdalena Tulli
Magdalena Tulli Paweł Łacheta
Z Magdaleną Tulli, laureatką przyznanej po raz pierwszy w Łodzi Nagrody Literackiej im. Juliana Tuwima, rozmawia Łukasz Kaczyński.

"Włoski szpilki", czyli ostatnia Pani powieść, zakamuflowana, bo stworzona z krótkich opowiadań, przynosi informację o nieoczywistych związkach z Łodzią.
Zgadza się, to zakamuflowana powieść, niezupełnie o Łodzi. Łódź była rodzinnym miastem mojej matki. Matka mieszkała w Łodzi przed wojną. Po wojnie też, bardzo krótko. Podczas studiów na Uniwersytecie Łódzkim została asystentką profesora Ossowskiego, socjologa. Asystentów brakowało, Niemcy ich zdziesiątkowali, więc brano co lepszych studentów. Zakładania rodziny matka jeszcze nawet nie miała w planach. Razem z całą katedrą przeniosła się do Warszawy. Rodzina mieszkała w Łodzi od paru pokoleń, więc w pewnym sensie i ja jestem z Łodzi. Ale jestem też z Mediolanu, stamtąd pochodził mój ojciec. I z Warszawy, bo tam mieszkam.

Została Pani pierwszą laureatką ustanowionej właśnie Nagrody Literackiej imienia Juliana Tuwima, która odwołuje się do tradycji Nagrody Literackiej Miasta Łodzi. Przez związki z tym miastem nagroda ta ma jakieś szczególne znacznie?
Cieszę się z tej nagrody jak szalona, po pierwsze bo Łódź, po drugie bo Tuwim. To sentymenty. Łódź jest dla mnie specjalnym miejscem. Matka nie jeździła do Łodzi, nic nie opowiadała. Łódź zawsze wydawała mi się czymś przedwojennym, nieosiągalnym, nieistniejącym. Wzmianki w prasie mnie nie przekonywały. Pierwszy raz w życiu byłam w Łodzi w połowie lat dziewięćdziesiątych w sprawach książkowych. Kupuję bilet, wsiadam do pociągu - to jeszcze było dla mnie wyobrażalne. Ale potem wysiadam i patrzę - naprawdę jest, stoi, prawdziwa, przedwojenna. Ten widok mną wstrząsnął jak chyba żaden inny. Ale mówią mi znajomi łodzianie, że oni też tak mają. Są ciągle zdziwieni że jest i stoi.

Jak Łódź oddziaływała na Panią i czy to zmieniło się przez lata?
Wtedy Piotrkowska była świeżo odnowiona i ja się na to nabrałam oczywiście. Ale teraz już się nie nabieram. Łódź jest do naprawy w całości. Wyobrażam sobie, że gdybym była za to odpowiedzialna, znała się na rzeczy i miała pieniądze, naprawiałabym z największą przyjemnością. Naprawdę bym się postarała. Bardzo lubię Łódź i patrzę z przykrością na ten stan rozsypki. Kto ma się zająć remontami, kiedy? Nie można z tym czekać w nieskończoność, aż będzie za późno.

To się trochę zmienia. Sporo pieniędzy przeznaczanych jest na remonty. Fakt, że Łódź nie miała tego szczęścia, co inne miasta i nie została porządnie zbombardowana, przez co nie miała "nowego otwarcia", nie przejechał po niej żaden spychacz.
Jeszcze tylko spychacza brakowało. Cieszmy się, że nie przejechał.

Krytycy literaccy postanowili przylepić Pani "łatkę" pisarki hermetycznej...
Ale nie wszyscy, tylko niektórzy. A ja się raczej zgadzam z tymi pozostałymi.

Od chwili debiutu, "Snów i kamieni" w 1995 roku, zaczęto też mówić o Pani powieściach jako o całkiem nowym zjawisku posługując się określeniem "antyproza"...
Nie znam się na rzeczy, ale mam coś takiego jak intuicja, a ona mi mówi, że antyprozą jest książka telefoniczna i instrukcja do pralki. Krytycy lubią szokować nas, czytelników. Ale potem muszą się tłumaczyć. Teraz wszędzie czytam, że "Włoskie szpilki" są kluczem do poprzednich książek. Czyli do tej "antyprozy"... No dobrze, nie śmieję się.

Jeśli jednak "Włoskie szpilki" dostarczyły klucza do poprzednich książek, wskazały klucz, według jakiego je czytać, to wydana właśnie "Awantura w lesie", przeznaczonej dla młodego czytelnika, musiały być jeszcze większą niespodzianką.
To nie mój kłopot, ja nie przyklejam pisarzom etykietek i to nie mnie się teraz nie zgodziło. Ale podoba mi się, że można czasem przypadkiem wytrącić krytyka z błogostanu. Każdemu to dobrze robi, nie tylko krytykom. Wcześniej, jeszcze przed "Włoskimi szpilkami", ukazał się "Kontroler snów", o którym pisano, że to gotowy scenariusz filmowy. Nie było mojego nazwiska na okładce, więc "antyproza" nikomu nie przyszła do głowy. Dlaczego się nie podpisałam? Nie dlatego, żebym była z tek książki niezadowolona, chociaż moje nazwisko jest znakiem firmowym czegoś innego. Może miałam dość tych etykietek. Po "Szpilkach" wydałam jeszcze "Awanturę w lesie", książeczkę dla dzieci, taką historyjkę o zającach. Odkryłam, że bardzo lubię pisać dla dzieci. Będą następne części tego cyklu o zającach, właściwie już są, mam zamiar w swoim czasie wydać to jako całość.

Rozmawiał Łukasz Kaczyński

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki