Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Maria Stuart" w Teatrze Studyjnym w Łodzi. Czarne myśli w czarnym lustrze [RECENZJA]

Łukasz Kaczyński
Elżbieta Mai Pankiewicz (na zdjęciu), i Maria (Maria Dębska) przechodzą na scenie, z różną prędkością, drogę od eksponowanej siły, wręcz męskości, ku skrywanej słabości i szukającej oparcia kobiecości
Elżbieta Mai Pankiewicz (na zdjęciu), i Maria (Maria Dębska) przechodzą na scenie, z różną prędkością, drogę od eksponowanej siły, wręcz męskości, ku skrywanej słabości i szukającej oparcia kobiecości Maciej Stanik
Stół. To podstawowy element scenografii, wokół którego Grzegorz Wiśniewski rozegrał dramat nieudanie spiskującej królowej Szkocji Marii Stuart opisany przez Schillera, jednego z prawodawców ery tzw. klasyki weimarskiej i niemieckiego humanizmu początku XIX w. Oprócz tytułowej Marii, na scenie Teatru Studyjnego Szkoły Filmowej dramat ma drugą postać tragiczną - Elżbietę I Tudor, królową Anglii, która udaremniła zamach, a Marię uwięziła, by złamać jej charakter.

Zatem: stół, przy którym zwołuje się konferencje prasowe, dobija politycznych paktów, podpisuje wyroki, ciałem zdobywa stronników. Jak silnie przedmiot ten wciąż związany jest z potrzebą umacniania władzy pokazały minione miesiące. Co na tzw. wyjazdowe posiedzenia, odbierane jako zawoalowana kampania wyborcza, woził obecny rząd, jak nie stół? Do Łodzi też. Oficjalne tłumaczenie względami bezpieczeństwa tylko potęguje groteskowość tych „dworskich” wędrówek. Wiśniewski daleki jest jednak od spektakli-agitek tej czy innej frakcji. Jak mówi, spektakl powinien niepokoić.

W „Studyjnym”, także jako scenograf, reżyser światła i autor kostiumów, spowił on scenę czernią. Postaci znikają w czarnych korytarzach, przeglądają się w czarnych lustrach-ścianach po szyję zapięte w eleganckie czarne garnitury, wojskowe uniformy. Po szyję, bo przecież żaden pochopny gest w świecie wielkiej polityki nie może wymknąć się z kagańca formy. Nie można zdradzić prawdziwych myśli, gdy wszyscy knują przeciw wszystkim. Stąd wielka samotność tych postaci, którą wymownie konotuje scenografia. Aby ten efekt uzyskać, reżyser dowartościował postaci skupione wokół Marii i Elżbiety - obok starcia silnych kobiet toczą się pomniejsze starcia mężczyzn, którzy zdaje się przehandlowali męskość, byle jak ćmy skupić się wokół pulsujących powagą przekonań, właściwościami ducha i rozumu kobiet. Ta odreżyserska uwaga o współczesności pojawia się niejako na boku, ale nie sposób jej bagatelizować.

W „Marii Stuart” reżyser zrealizował ideę ważną dla aktorskich przedstawień dyplomowych: niech każdy ma szansę stworzyć rolę, pokazać umiejętności i wrażliwość. Ale z pierwotnym założeniem wiąże się główny problem obecności aktorów na scenie. Uwięzienie postaci w formie narzuconej przez sytuację, to jedno, ale zapytać trzeba: na ile zamierzone są granie „do siebie” i redukcja interakcji, a gdzie jest granica, za którą są efektem niesłuchania siebie nawzajem? I czy to tylko efekt tremy przy premierze? Większą świadomość sceny mają Maria Dębska (Maria) i Maja Pankiewicz (Elżbieta), swobodnie czujące się w ramach dramatu, grające odważnie i plastyczne, dające dwie szalenie różne, a jednak uzupełniające się role. Natomiast wszystkim udało się stworzyć jednolity organizm - tekst dramatu w tłumaczeniu Jacka St. Burasa interpretacyjnie złączony jest rytmem i melodią niejako w jedną pieśń.

ZOBACZ TEŻ: Rządzą nami wielcy hipokryci. „Maria Stuart” w Teatrze Studyjnym w Łodzi [ZDJĘCIA]

„Maria Stuart” ma najlepsze cechy teatru Wiśniewskiego, który nie musi budować na scenie chłodnej sceny, bo wystarczy, że ją oznaczy skrótem, i jak mało kto odsłania mieszankę skłonności pchających człowieka do czynu, jak w wątku Marii i grającego na dwa fronty Mortimera (Jakub Nosiadek), żołnierza i kuzyna jej stróża Pauleta (Michał Floriańczyk). Jak młot spada scena, która śnić się będzie nocami. Uwięzioną odwiedzają manipulujący Elżbietą Burleigh (Krystian Pesta) i Leicaster (Bartosz Sak) niedoszły kochanek Marii niosący, jak ona sądzi, ułaskawienie. Na kilka sekund zapomina więc o godności i widzimy jak umęczona jest jej kobiecość. Czy nie jest to pytanie o istotę godności: może jest maską, którą każą nosić parszywe okoliczności?

Cały dramat zagęszcza się błyskawicznie: od łapczywie gryzionego jabłka począwszy, co jest jak pożegnanie się ze światem, nałożenia różu na policzki, czym Maria próbuje przywrócić sobie godność; przez papieros, którego dopali i zgasi jej niespełniony wybawca, testament, który nie ma prawa być zrealizowany; po paniczny rozpad osobowości, gdy kurczowo trzyma się stołu (sic!), brutalnie od niego oderwana. Zatrzaskują się stalowe drzwi. Czas nagli. Elżbieta może skorzystać z prawa łaski. I chce. Poniewczasie. W chwili słabości wypuściła bowiem jedną z nici, którymi kontrolowała otoczenie. Może już tylko w spazmach zjeść nagryzione i porzucone przez Marię jabłko (kolejny atrybut władzy), bo i nad nią samą są mechanizmy, których nie kontroluje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki