Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miłość plus śmiech, czyli prosty przepis na szczęście

Alicja Zboińska
Kacprzakowie:Byle tylko zdrowie było, z resztą sobie poradzimy!
Kacprzakowie:Byle tylko zdrowie było, z resztą sobie poradzimy! archiwum rodzinne
Śmieją się, że są na siebie skazani: ona się nim opiekuje, bo jest schorowany, ale ona też go potrzebuje - bo on ma wyższą emeryturę. Leokadia i Andrzej Kacprzakowie od 60 lat są małżeństwem. I choć od ślubu upłynęło ponad pół wieku, to tego dnia nie zapomną do końca życia.

Dzień 22 lipca 1950 roku to dla państwa Kacprzaków data szczególna. Było ciepło, świeciło słońce, mogli spokojnie przysięgać sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską.

Nie znali się długo, ale byli pewni, że dobrze wybrali. Poznali się dwa lata wcześniej na weselu u koleżanki: 18-letnia wówczas Leokadia zauroczyła pięć lat starszego Andrzeja. To zauroczenie zresztą zostało do dziś, przekształcając się w miłość, gotowość wsparcia i proste bycie razem. Wesele odbywało się w Wiązowni pod Warszawą, z tego rejonu pochodzi obecna pani Kacprzak. Jej mąż to łodzianin.

- Lonia od razu wpadła mi w oko - śmieje się pan Andrzej. - Zaiskrzyło między nami i zaczęliśmy pisać do siebie listy. Nie było szans na inny rodzaj kontaktu. Pisaliśmy o wszystkim: kiedy znów się spotkamy, co u nas słychać.

Spotkania to było prawdziwe święto, trasy z Łodzi do Warszawy nie można było tak łatwo pokonać jak obecnie.

Wreszcie nadszedł ten dzień, gdy pani Leokadia założyła długą, białą suknię z długim welonem, który niosły znajome dzieci. Pan Andrzej miał na sobie elegancki i wytworny garnitur. I od tego dnia biegnie wspólne życie: już ponad 60 lat.

Na własnych śmieciach

Zaczęło się od przeprowadzki - dla pani Leokadii. Pojechała za mężem, wprowadzili się do jej teściów.

- Dobrze się nam mieszkało, nie mogę narzekać na teściową - zarzeka się pani Leokadia.- Była bardzo wyrozumiała, nie wtrącała się w nasze życie. Ale zależało nam, by pójść na swoje.

I poszli, najpierw trzy lata męczyli się w drewniaku: bez bieżącej wody, nosili węgiel, a zimą marzli. Aż dostali mieszkanie w blokach na Retkini: wszystkie wygody nie tylko dla nich, ale i dwóch córek: Marii i Ireny. W 1951 roku po raz pierwszy zostali rodzicami, rodzina powiększyła się znów po 13 miesiącach. Dziś cieszą się dwójką wnucząt i trójką prawnucząt.

Dzieci rosły, pani Leokadia pracowała w sklepie spożywczym, a następnie w spółdzielni włókienniczej. Pan Andrzej całe zawodowe życie spędził natomiast w Zakładach Przemysłu Pasmanteryjnego Lenora. Niewiele mieli wtedy czasu dla siebie.

- Myśmy się dużo nie widzieli - śmieje się pani Leokadia. - Pracowało się na zmiany, tak je ustawialiśmy, by któreś z nas było z dziećmi. Jak mąż pracował w nocy, to ja szłam do pracy rano i tak nam to życie mijało. A czasy były takie, że obowiązkowo pracowało się we wszystkie soboty.
Nawet nie bardzo mieli czas na wakacyjne wojaże. Kilka razy wybrali się nad morze, pochodzili po górach. Dziś zgodnie mówią, że za mało było takich wspólnych urlopów.

Za to był ogród, a raczej niewielka działka. Przez 20 lat ją uprawiali, najpierw tuż przy bloku, później nieco dalej. Dopóki zdrowie pozwoliło. Teraz pan Andrzej dba o formę jeżdżąc po zakupy na Bałucki Rynek. Traktuje to jako lekki trening kondycyjny. A wolny czas umila im słuchanie radia i oglądanie telewizji. Obowiązkowe pozycje to wiadomości i teleturniej "Jaka to melodia".
Jesteśmy sobie potrzebni

Dziś śmieją się, że są na siebie skazani. - Nie podskoczy teraz, bo opieki potrzebuje - śmieje się pani Leokadia.

- A ty pieniędzy, bo moja emerytura jest wyższa od twojej - pan Andrzej nie pozostaje dłużny.
Ale pani Leokadia zaraz uzupełnia, że mąż jest dobry, broń Boże żaden pijak.

A on ją nazywa gołąbkiem pokoju. Zawsze uśmiechnięta, pogodna, rodzina i znajomi ciągle się dopominają: - Lonia powiedz jakiś kawał. I Lonia zawsze jakiś opowie.

Nie spodziewali się, że doczekają tak pięknego jubileuszu. Na wszelki wypadek uroczyście świętowali już 50. rocznicę ślubu. Odebrali medale za długoletnie pożycie małżeńskie. 10 lat później do łódzkiego magistratu wybrali się z najbliższą rodziną, by cieszyć się dyplomem.

- A jakie piękne kwiaty dostaliśmy od prezydenta, ponad tydzień stoją i ładnie się trzymają - pokazują wiązankę. Ale na wszelki wypadek wazon ustawili na podłodze, by kwiatom nie było zbyt ciepło.

Z taką radością starają się codziennie wstawać z łóżka. Choć przykrych i trudnych chwil, niestety, też nie brakowało. A najtrudniej zaczęło się robić, gdy pan Andrzej zachorował. Przez wiele lat nie pojawiał się u lekarza, aż nagle zdrowie zaczęło szwankować.

- Przeszedł zawał, resekcję żołądka, ma wszczepiony rozrusznik serca, a na dodatek zatruł się jadem kiełbasianym - wylicza pani Leokadia. - Doskonale trzymał się do 65 roku życia, potem zdrowie się posypało, doszły na przykład kłopoty ze wzrokiem.

Teraz najbardziej zależy im na zdrowiu, nic więcej już nie potrzebują.

- Grunt to zdrowie i mleko kozie - pan Andrzej cytuje powiedzonko z lat młodości.
Może jeszcze tylko potrzeba im tego, żeby dzieciom, wnukom i prawnukom dobrze się w życiu układało.

Bez recepty

Małżonkowie są także zgodni co do jednego: nie ma cudownej recepty na długie wspólne życie.

- Żyć spokojnie, nie robić wybryków - zaznacza pan Andrzej. - Udało się, bo się szanowaliśmy, nie upijaliśmy się, teraz ludzie za dużo piją.

- Już nawet dzieci w podstawówce sięgają po alkohol - pani Leokadia ze zgrozą kręci głową. - To nie do pomyślenia. U nas w domu alkohol pojawia się tylko przy ważnych okazjach, pijemy symbolicznie.
O zdrowie dbają też nie kupując gotowych wyrobów, tylko przyrządzając potrawy od podstaw. Pani Leokadia dobrze gotuje, piecze też pyszne rogaliki. Zamiast recepty na małżeńskie szczęście, może podać przepis na ciastka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki