Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na Widzewie nie słychać nawet hymnów o Bońku

Marek Kondraciuk
Ostatnio frekwencja na widzewskim stadionie nie przekracza 5 tysięcy.
Ostatnio frekwencja na widzewskim stadionie nie przekracza 5 tysięcy. archiwum
Kibice byli zawsze siłą Widzewa i nie jest to tylko slogan. Wyróżniali się żywiołowością, determinacją we wspieraniu swojej drużyny i pomysłowością. W "bitwie na głosy" mało kto potrafił ich pokonać. Agresywnością poza stadionem i natężeniem wulgaryzmów na trybunach nie odbiegali natomiast od średniej krajowej i demonizowanie ich na podstawie ostatnich incydentów katowickich jest przesadą. Podobnych wydarzeń było w polskiej rzeczywistości piłkarskiej wiele, choć należałoby napisać niestety wiele. Kibice klubu z al. Piłsudskiego to nie tylko "czerwona armia" ze wschodniej części miasta, ale także wielu kibiców z klubów sympatyków Widzewa w całym regionie.

Ostatnio jednak frekwencja na widzewskim stadionie nie przekracza 5 tysięcy. Najmniej kibiców jest tam, gdzie zawsze było ich najwięcej, a więc w sektorze pod zegarem. Tak, gdzie kipiało ledwie tlą się emocje pojedynczych grupek kibiców. Tam gdzie było czerwono dziś jest bezbarwnie.

W poprzedniej kolejce, kiedy Widzew podejmował Wisłę, grupy kibiców dopingowały przed stadionem. W piątek, podczas spotkania z Lechem nie było słychać nawet takiej formy jedności ze swoją drużyną.

Wewnątrz stadionu atmosfera także była daleka od tej, do jakiej można było przywyknąć od ponad 30 lat. Nie było petard, żadnych innych zakłóceń, nie było wulgarnych przyśpiewek, ale nie było też kulturalnych form dopingu. Było jakoś tak... bezbarwnie. Ktoś zaintonował "czerwoną armię", ale to nie to, co dawniej. Przez cały kraje przelewa się fala hymnów pochwalnych na cześć nowego sternika polskiego futbolu Zbigniewa Bońka, widzewiaka jakich mało, legendy klubu z al. Piłsudskiego, wielkiej postaci jednoznacznie kojarzonej w każdym kontekście właśnie z Łodzią i z Widzewem. Ale próżno było w piątek wsłuchiwać się się w nieśmiało brzmiące zaśpiewy: nic o Bońku, o jego widzewskich konotacjach!

Wydaje się, że w relacjach szalkowych kibiców z kierownictwem klubu jest klasyczny pat. Trudno jednak dziwić się szefom Widzewa. Mają argumenty prawne. Chcą wyegzekwować prawo, swoje zakazy stadionowe, a taka konsekwencja jest godna uznania. Nic tak nie psuje prawa, jak nieumiejętność wyegzekwowania go.

Nie kłóci się to jednak z ideą poszukiwania rozwiązania problemu, bo problem jest.
Kibiców nie ma na stadionie, ale są wciąż ze swoją drużyną. Jeśli tylko ktoś proponuje im bilety na mecze wyjazdowe, to wykorzystują szansę. Pomogli dopingiem Widzewowi wygrać w Lubinie z Zagłębiem (1:0), pomogli wygrać w Gliwicach z Piastem (2:1), gdzie pojechali w liczbie koło tysiąca. Na stadionie w Gliwicach dopingowali kulturalnie. Na ich ocenie zaważył jednak incydent pozastadionowy, na dworcu w Katowicach, którego skutkiem był zakaz wyjazdu grupowego do Białegostoku.

Teraz widzewscy szalikowcy mieli nadzieję, że pomogą drużynie w Gdańsku. Lechia zaproponowała im 2 tysiące biletów, widząc w tym i dla siebie szansę, na poprawę słabszej niż powszechnie oczekiwano frekwencji. Rozeszły się bardzo szybko. Nadeszła jednak informacja, że policja nie zgodziła się na przyjęcie w Gdańsku widzewskich kibiców.

Razi w tym, że zupełnie nie panuje nad problemem udziału kibiców w meczach Ekstraklasa. Nie ma klarownego systemu kiedy i dlaczego kibice nie mogą pojechać na mecz. Decyzje mają charakter akcyjny i uznaniowy. Trudno oprzeć się wrażeniu, że problem kibiców jest odsuwany nas bok, a nie rozwiązywany.

Damy ci więcej - zarejestruj się!

Damy ci więcej - zarejestruj się!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki