Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nawróceni złoczyńcy: Byłem bandytą, zostałem księdzem

Matylda Witkowska
Zakonnik z Łodzi (45 lat): Byłem bandytą, zostałem księdzem
Zakonnik z Łodzi (45 lat): Byłem bandytą, zostałem księdzem Dziennik Łódzki / archiwum
ZAKONNIK Z ŁODZI (45 LAT): Od dawna jestem zakonnikiem, ale nigdy jeszcze nie spotkałem księdza czy siostry zakonnej, którzy siedzieliby w więzieniu. A jak ja tam trafiłem? Policja miała w naszej grupie informatora. Dostałem trzy lata za rozbój z użyciem nunczako.

Kradłem od dziecka. Zacząłem jeszcze przed pójściem do szkoły. Na oczach ludzi zwinąłem suszone śliwki ze straganu. Nikt mnie nie zauważył i to mnie upoiło. Potem podbierałem rodzicom pieniądze z portfela, kradłem rzeczy zostawione w szkolnej szatni. To co zdobyłem, wydawałem na loterię. Już wtedy ciągnęło mnie do hazardu. Dlaczego? Nie wiem. Moja mama była nauczycielką, tata urzędnikiem, żadna tam patologia. Teraz myślę, że czułem się niekochany.

Miałem przyjaciela, z którym razem rozrabialiśmy. W siódmej klasie wybiliśmy szybę. Groził nam poprawczak. Potem chodziliśmy na dyskoteki, wdawaliśmy się tam w bójki. Trenowałem różne wschodnie sztuki walki. Ludzie się ze mną liczyli i to mi się podobało. Robiliśmy coraz gorsze rzeczy, ale nie chcę o tym opowiadać. Tak to trwało do siedemnastego roku życia.

Tego dnia nigdy nie zapomnę. Dostaliśmy donos, że w jednym bloku starszy człowiek trzyma w mieszkaniu dużo kosztowności. Na dzisiejsze pieniądze mieliśmy mieć z tego tak gdzieś po milionie.

Coś mi się ruszyło w sercu

Włamaliśmy się w kominiarkach. Ja trzymałem go za ręce i zakrywałem dłonią jego usta, żeby nie krzyczał. Kumpel go trochę bił. I tak nie dowiedzieliśmy się, gdzie to wszystko trzyma. Przerzuciliśmy całe mieszkanie, ale znaleźliśmy tylko pieniądze. Coś wtedy musiało ruszyć mi się w sercu, bo gdy zabierałem kasę, zostawiłem mu w portfelu trochę pieniędzy na życie. Sąd potem to uwzględnił.

Ale nie przewidzieliśmy jednego. Facet chorował na cukrzycę, miał coś z nogą i kiepsko chodził. Dlatego pielęgniarka, która go odwiedzała i robiła zastrzyki, miała klucze od mieszkania. Przez szklane drzwi zobaczyłem jej cień w przedpokoju. Gdy zobaczyła moją głowę w kominiarce, ze strachu wyrwała drzwi z kawałkiem futryny. Zaczęła wrzeszczeć. Kumpel wyskoczył przez balkon, ja uciekłem schodami. Nie, nikt nas nie rozpoznał. Zdjąłem kominiarkę, wyszedłem wolno, omijając zbierających się już gapiów. Biec zacząłem dopiero za rogiem. Ale policja miała informatora, który wszystko wygadał.

Dostałem trzy lata więzienia za "dziesionę", czyli art. 210 dawnego kodeksu karnego. To był paragraf drugi, czyli rozbój "z przedłużką". W moim przypadku tą "przedłużką" było nunczako. To dwie pałki, połączone łańcuchem. Jeśli się umie, można tym człowieka zabić.

Płakali nawet twardziele

Za "dziesionę" z użyciem broni groziła wtedy kara śmierci, więc w więzieniu byłem kimś. Grypsowałem, do tej pory mam na powiece tatuaż. Ale o tym się nie opowiada. Nigdy.

W zamknięciu człowiek czuje się strasznie. Widziałem, jak najwięksi twardziele płakali w nocy w poduszkę. Nie wiem, jak jest teraz, ale na początku lat 80. strażnik potrafił zapalić światło i obudzić człowieka w środku nocy, żeby przestawić popielniczkę. W ciągu dnia nie można było siadać na łóżku, tylko na taborecie albo stać. W takich warunkach spędziłem 18. urodziny. Nie, nie miałem żadnej imprezy. Ugotowałem sobie czaju.

Z czasem zacząłem się zastanawiać: co ja tu robię? Nie widziałem sensu życia. Wiedziałem już, co to przyjemności: pieniądze, dziewczyny, adrenalina. Ale szczęście? Nie znałem czegoś takiego. Myślałem o samobójstwie.

Z rodzicami miałem widzenia przez specjalną szybę. Matka cała we łzach, ojciec załamany. Wykombinowałem, że jak poproszę ją o Biblię, to będzie dobrze wyglądało. Że jakoś ją to pocieszy. Gdy ją przyniosła, nie pamiętałem już, o co prosiłem. Ale wziąłem i z nudów zacząłem czytać. A potem próbowałem się modlić. Ciężko mi było, bo przecież zupełnie nie znałem Boga. Ale jakoś pomału zacząłem się nawracać. I do tej pory to robię.

Po roku objęła mnie amnestia. Nie mam pojęcia jakim cudem. Miałem 14 dni na podjęcie decyzji, czy chcę się uczyć czy pracować. Już pierwszego dnia zaproponowano mi "chatę", czyli włamanie do mieszkania. Ale powiedziałem: nie. Wiedziałem, że drugiego pobytu w więzieniu nie przeżyję. Postanowiłem skończyć technikum.

Po jakimś czasie z dwoma kumplami pojechaliśmy na rekolekcje do seminarium. Stwierdziliśmy, że klechy niczego nam nie zrobią, a chcieliśmy zobaczyć, jak żyją. I tam podczas modlitw stało się coś dziwnego. Zrozumiałem, że Bóg kocha mnie takiego, jaki jestem. Że nigdy się mną nie brzydził, nigdy nie wyrzekł. Rodzice czasem mówią dzieciom, że jak nie zjedzą kolacji, to Pan Bóg ich pokarze. Co za bzdura! Znacie przypowieść o synu marnotrawnym i o zagubionej owcy? On taki jest. Jeśli tylko człowiek żałuje, wybaczy wszystko.

Po tych rekolekcjach poszedłem do spowiedzi. Zacząłem czytać "O naśladowaniu Chrystusa" Tomasza a Kempis. Rodzice myśleli, że to mój jakiś nowy myk, więc się z tym chowałem. Zresztą to są intymne sprawy, trudno się z nimi obnosić.

Modliłem się za niego

Złożyłem papiery do seminarium, napisałem o sobie całą prawdę. Odpisali, że nie ma takiego upadku, z którego Bóg nie mógłby człowieka podnieść. Nie wiem, czemu mnie przyjęli, przecież tylu innych odrzucili.

Uczyłem się w seminarium, ale to, co zrobiłem, ciągle mnie męczyło. Wiedziałem, że tamta pielęgniarka odeszła z pracy. Po tym co przeżyła, nie była w stanie chodzić po domach. Kiedyś spotkałem ją na przystanku. Spytałem, czy jest pielęgniarką. Powiedziała: pomyłka. Przypomniałem tamten dzień. Zbladła. Nie mogła uwierzyć, że uczę się w seminarium. Potem przyszła na moją prymicję.

Człowiek, którego okradliśmy, niedługo później umarł. Dużo się za niego modliłem. Kiedyś przyśniło mi się, że wybaczył.

A ja z bandyty zostałem księdzem. Przez wiele lat pracowałem w więzieniach, z przestępcami, narkomanami, chorymi na AIDS, z całym bagnem tego świata. Mogłem powiedzieć, że ich rozumiem. Przecież własnymi rękami czyniłem zło.

Nie ukrywam swojej przeszłości, ale też specjalnie się nią nie chwalę. Myślę, że nie wszyscy umieliby to zaakceptować.

Spotykam czasem dawnych kumpli. Zawsze im mówię "Siemaneczko!". Patrzą na mój strój, pytają, jak mi się żyje bez kobiety. A mi jest z Panem Bogiem naprawdę dobrze. Doświadczyłem jego namacalnej bliskości i nieprawdopodobnego miłosierdzia. Wiadomo: raz bywa lepiej, raz gorzej. Ale ten power, który czułem na początku, cały czas gdzieś we mnie jest.

**CZYTAJ TEŻ:
Nawróceni złoczyńcy
Nawróceni złoczyńcy: Robiłem straszne rzeczy. Nie wiem dlaczego

Nawróceni złoczyńcy: W pijackim zwidzie zabiłem przyjaciela

**

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki