Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nęcki: To, co nas cieszy lub martwi, to wynik porównań, ile zarabiają inni

Joanna Leszczyńska
Zbigniew Nęcki
Zbigniew Nęcki Marcin Makówka
Z prof. Zbigniewem Nęckim, psychologiem społecznym z UJ, rozmawia Joanna Leszczyńska:

Z badań wynika, że polski lekarz zarabia na etacie przeciętnie 4000 złotych brutto, a lekarz ze specjalizacją - 4900 brutto. Związkowcy domagają się znacznego podwyższenia zarobków. Na przykład chcą, by lekarz specjalista zarabiał trzy średnie krajowe, czyli 11 tysięcy brutto. Uważa Pan, że żądania lekarzy są zasadne?
Generalnie wszyscy w Polsce czujemy się niedoinwestowani, jeśli chodzi o zarobki. Byłoby wspaniale, gdyby zrealizować żądania płacowe lekarzy. Żądania te są wprawdzie duże, ale to jest zawód wysoko ceniony na całym świecie. Jeśli wszyscy lekarze wyjadą do Anglii, gdzie dostaną w funtach to, co u nas w złotówkach, to będziemy się musieli leczyć u wiedźm i znachorów. Ale również pielęgniarkom trzeba by dwukrotnie podnieść pensję. One tyle zarabiają, że mogą powiedzieć: "Nie umrzesz, ale życie trudne." A profesorowie i pracownicy naukowi uczelni wyższych? To ludzie szanowani, ale bardzo mizernie opłacani. Adiunkt na wyższej uczelni zarabia średnią krajową (3200 złotych brutto), to też jest bolesne, bo to są ludzie o wysokich kwalifikacjach intelektualnych i zawodowych. Średnia pensja profesora w okolicy 6 tysięcy na rękę, to absolutnie niewystarczające, by zapewnić sobie przyzwoity poziom życia. Tymczasem prości przedstawiciele handlowi, bez specjalnego wykształcenia, jeżdżący od sklepu do sklepu, zarabiają 11 tysięcy na rękę miesięcznie. Jest się nad czym zastanawiać...

Skąd u nas biorą się dysproporcje w zarobkach?
No właśnie, miała działać wolna ręka wolnego rynku, czyli poukładać to wedle reguł, a układa wedle zysku. Dam pani przykład dysproporcji. W ciągu jednego czy dwóch dni na wolnym rynku mogę zarobić więcej niż w miesiąc na Uniwersytecie Jagiellońskim, na przykład prowadząc zajęcia dla ludzi biznesu. Niestety, przy zmianie systemu społecznego w 1990 roku, nie nastąpiła żadna realna systemowa korekta płac. Wszystko poszło na żywioł. A w dodatku wzrosły nasze społeczne oczekiwania. Do 1990 roku zarabiałem około 30 dolarów miesięcznie. Ten garb został trochę złagodzony. Już nie zarabiam na uczelni 30 dolarów, tylko 1500, ale poziom życia i oczekiwania się podniosły. I moje, i wszystkich Polaków. Chcemy mieć samochód, jechać na wczasy, kupować książki, mieć dobre komputery. Zatem ten szaleńczy przyrost z 30 dolarów na 1500 dolarów to ogromny postęp, tylko że świat zmienił się w podobnych proporcjach.

Wiele osób, pełniących kierownicze stanowiska w państwowych instytucjach, odmówiło nam niedawno podania swoich zarobków. Dlaczego, Pana zdaniem, ci ludzie nie chcieli ujawnić, ile zarabiają?
Dziś ludzie bardziej ukrywają swoje zarobki niż swoje intymne części ciała. Dlaczego tak robią? Tu kłania się teoria porównań społecznych. To co nas cieszy i martwi, to wynik porównań, ile mają inni. To dość dobrze widać w związkowych walkach o podwyżki. Dla związkowców ważne jest to, że inni wywalczyli 10 procent podwyżki, a oni tylko 8 procent. Te porównania szaleją w głowach ludzi. Gdybyśmy ujawnili wszystkie zarobki, ile kto zarabia, to byłoby bardzo fascynującym eksperymentem społecznym, ale wzbudziłoby powszechną zawiść, gdyż człowiek jest istotą zawistną. Znam ludzi, którzy zarabiają 400 tysięcy miesięcznie, np. właściciele prywatnych fabryczek i porównanie z nimi byłoby bardzo przykre dla nauczyciela, który zarabia 2,5 tysiąca złotych.

Dr Jacek Kucharczyk z Instytutu Spraw Publicznych uważa, że dzięki jawności zarobków można by podjąć sensowną dyskusję, ile kto powinien zarabiać, by ludzie na ważnych stanowiskach byli dobrze wynagradzani...
Przecież urzędy skarbowe wiedzą, ile kto zarabia, a władze mają do tych danych wgląd i jeżeli zależałoby im na uporządkowaniu systemu płac, to mogą to zrobić.

Dlaczego tego nie robią?
Gdyby zrobić totalny porządek w tej sferze, doszłoby do kolejnej rewolucji społecznej w Polsce. Polałaby się krew, pospadałyby głowy. Naprawdę, byłaby wielka burza społeczna . Wszystkie ruchy dotyczące regulacji zarobków muszą być ostrożne, bo jest to problem boleśnie emocjonalny. Pieniądze to część racjonalna naszego życia, ale stosunek do nich jest nasycony emocjami.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki