Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ofiary Zbrodni Katyńskiej pochodzili też z Łodzi i okolic. To ich historie

Anna Gronczewska
Anna Gronczewska
Oskar Emil Lange
Oskar Emil Lange Archiwum Państwowe w Łodzi/archiwum Dziennika Łódzkiego
Minęły 83 lata od Zbrodni Katyńskiej. Wśród ponad 21 tysięcy zabitych przez sowietów oficerów Wojska Polskiego, policjantów i innych przedstawicieli inteligencji byli też ludzie związani z regionem łódzkim.

Historie ofiar Zbrodni Katyńskiej

Profesor Maria Magdalena Blombergowa, emerytowany pracownik naukowy Katedry Archeologii Historycznej Uniwersytetu Łódzkiego, przewodnicząca Rady Programowej wszystkich Klubów „Grota” w okręgu łódzko-kaliskim swe powojenne życie związała z Łodzią, a pochodzi z Lubelszczyzny. Jej ojciec zginął w Katyniu. Po latach tam wróciła i brała udział w pracach ekshumacyjnych mogił polskich oficerów. Sama ojca nie pamięta. Gdy ruszył na wojnę miała nie całe trzy lata. Obraz ojca, kapitana Jana Mikołaja Kossowskiego wyłania się ze wspomnień mamy i siedmiorga starszego rodzeństwa.

Gdy wybuchła wojna rodzina Kossowskich mieszkała w Wąwolnicy na Ziemi Lubelskiej. Pani profesor opowiadała nam, że ojciec prowadził drużynę strzelecką. Jej członkami byli jej bracia – urodzony w 1924 roku Zdzisław i dwa lata starszy Bogumił. Oni razem z ojcem ruszyli na wojnę i potem znaleźli się w rękach Rosjan. Po 17 września 1939 roku Niemcy z Rosjanami zaczęli dzielić łup.

Kapitan Kossowski był kawalerzystą, znał dobrze niemiecki i rosyjski. Udało mu się więc załatwić, by młodszy syn, Zdzisław razem z wachmistrzem, pojechał razem z transportem koni na stronę niemiecką. Udało im się tam uciec. Natomiast starszy Bogumił razem z ojcem został uwięziony przez Rosjan w obozie w Kozielsku. Nie miał jednak stopnia wojskowego, był nieletni i po wymianie jeńców też znalazł się w rękach Niemców. Został wywieziony do stalagu w Niemczech. Tam doczekał końca wojny. Młodszy Zdzisław walczył w Armii Krajowej. Profesor Blombergowa opowiada, że o śmierci ojca dowiedzieli się z niemieckiej gazety w 1943 roku.

Pomogła legitymacja

Kapitan Jan Mikołaj Kossowski został rozpoznany m.in. po legitymacji krzyża Virtuti Militari, książeczce ubezpieczeniowej.

- Z obozu tata wysłał tylko jeden list, ale nie ocalał – wspominała profesor Maria Magdalena Blombergowa. - Wąwolnica została uznana za gniazdo wroga i spalona przez NKWD. List spłonął.

Po wojnie mama pani profesor, jako żona „przedwojennego” bandyty nie dostała emerytury. Pani Maria znalazła się w Łodzi. Jej najstarsza siostra Janina była siostrą urszulanką. Urszulanki z Łodzi przygarnęły panią Marię. Mieszkała u nich w internacie. Skończyła liceum plastyczne, potem Uniwersytet Łódzki...

Ile było ofiar Zbrodni Katyńskiej w regionie łódzkim?

Janusz Lange, emerytowany prawnik i pracownik łódzkiego „Społem” od lat jest prezesem zarządu stowarzyszenia „Rodzina Katyńska” w Łodzi. Powstało 17 października 1989 roku.

W latach dziewięćdziesiątych do naszego stowarzyszenia należało ponad pięćset osób – mówi Janusz Lange. - Teraz ich członków jest znacznie mniej. Wśród naszych członków są przede wszystkim synowie i córki, krewni pomordowanych. Czasami też wnukowie i nieliczni prawnukowie.

Nie wiadomo dokładnie ile osób związanych z regionem łódzkim padło ofiarą Zbrodni Katyńskiej.

Choćby dlatego, że trwają poszukiwania ponad 3.800 osób z tzw. białoruskiej listy katyńskiej.

- Przypuszczamy, że zostali zamordowani w obrębie Mińska – tłumaczy Janusz Lange. - Spoczywają zaś w Kuropatach pod Mińskiem. Są to obywatele II Rzeczpospolitej, którzy przed wojną mieszkali na terenie obecnej zachodniej Białorusi. Natomiast z szacunków, które mamy w stowarzyszeniu, to ofiarami Zbrodni Katyńskiej padło od 600 do 650 osób, które urodziły się w Łodzi, Pabianicach, Zgierzu czy Aleksandrowie Łódzkim. Jeśli weźmiemy pod uwagę dawne województwo łódzkie, w granicach sprzed 1939 roku, to będzie w sumie ponad 1200 ofiar.

Wśród ofiar są głównie oficerowie przedwojennego Wojska Polskiego, ale też funkcjonariusze Policji Państwowej, Służby Więziennej, Służby Celnej. Ale też obywatele cywilni.

- Kiedy front przesuwał się na wschód uciekali przed agresją niemiecką i zostali wzięci do niewoli na terenach Ukrainy, Białorusi – mówi prezes „Rodziny Katyńskiej” w Łodzi. - Chodzi głównie o polską inteligencje. Takim przykładem jest przedwojenny wiceprezydent Łodzi Adam Walczak. Jako osoba cywilna, z ważnymi dokumentami ewakuował się z miasta na wschód. Został aresztowany na terenie dzisiejszej Ukrainy. Potem zamordowany przez sowietów i spoczywa na cmentarzu w Bykowni koło Kijowa.

Oskar Emil Lange

Wśród ofiar jest też ojciec pana Janusza, Oskar Emil Lange, który urodził się w Łodzi, Był oficerem służby medycznej w przedwojennym wojsku polskim. Służył w 28 Pułku Strzelców Kaniowskich, a potem w 4 Pułku Artylerii Ciężkiej w Łodzi. Janusz Lange jednak nie pamięta ojca. Kiedy we wrześniu ruszał na front miał osiem miesięcy.

- Mój ojciec pracował w szpitalu wojskowym – opowiada. - Wtedy ten szpital nazywał się IV Okręgowy Szpital Wojskowy. Mieścił się przy ul. Żeromskiego. Tam, gdzie dziś znajduje się szpital WAM. Tata był jednocześnie lekarzem w IV Pułku Artylerii Ciężkiej, który stacjonował w Łodzi. Ojciec został zamordowany w Charkowie. Był przetrzymywany w obozie jenieckim w Starobielskim. Spoczywa dziś na Cmentarzu Wojskowym w Charkowie.

Przez pierwsze miesiące rodzina nie wiedziała nic o losach dr Lange. 29 listopada 1939 roku nadszedł list napisany przez niego z obozu w Starobielsku. Dopiero wtedy rodzina dowiedziała się, że znalazł się w rosyjskiej niewoli.

- Dręczy mnie tylko brak wiadomości od was i losie was wszystkich – pisał kapitan Lange. - Albowiem nie wiem gdzie właściwie jesteście. Czy jak przypuszczam tylko szczęśliwie wróciliście z tego transportu ewakuacyjnego spod Skierniewic?

W marcu 1940 roku nadszedł kolejny list od sowieckiego jeńca.

- Piszę do was wszystkich, również do całego mojego rodzeństwa, stwórzcie wspólnotę składkową i pensję dla Hali i moich dzieci, by uchronić ich przed śmiercią głodową – można było przeczytać w liście napisanym przez Oskara Emila Lange, który przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego został awansowany do stopnia majora.

Żona do końca wierzyła, że wróci z Katynia

Sytuacja rodziny Lange w czasie wojny i pierwszych latach powojennych nie była dobra. Przed okupacją mieszkali przy ul. Narutowicza 109, w jednorodzinnym domu, który garnizon wynajmował dla swoich żołnierzy. Zajmowali w nim jedno piętro. Gdy do Łodzi weszli Niemcy, zostali stamtąd wykwaterowani. Przez kilka miesięcy mieszkali w hali na Górniaku, a potem w kamienicy przy ul. Nowozarzewskiej.

- Od sąsiadek wiem, że mama Janusza, by utrzymać rodzinę robiła na drutach swetry, sukienki, sprzedawała odzież, bieliznę – opowiada Kazimiera Lange, żona pana Janusza.

W takiej sytuacji znalazło się wiele rodzin ofiar Zbrodni Katyńskiej.

Janusz Lange opowiada, że jego mama Halina już w czasie wojny rozpoczęła poszukiwała męża. Pisała do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, Radzieckiego Czerwonego Krzyża, ale nikt nie wiedział co dzieje się z kapitanem Lange. Ona jednak cały czas wierzyła, że mąż żyje. Bardzo go kochała. Liczyła, że Rosjanie będą przestrzegać zasad Konwencji Genewskiej. Zgodnie z jej zasadami lekarz wzięty do niewoli powinien być pod szczególną ochroną. Miał być zwolniony i dalej wypełniać swoje obowiązki. Dr Lange nosił niemieckie nazwisko. Kiedy był już w Starobielsku do jego żony zgłosili Niemcy. Zaproponowali, że jeśli podpisze volkslistę, to wydobędą dr Lange z obozu. Nie zgodziła się. Powiedziała, że decyzję w tej sprawie musi podjąć jej mąż.

– Nie wiem czy Niemcy pytali się o to ojca, w każdym razie pozostał wierny polskiemu mundurowi! – twierdzi Janusz Lange. Kiedy już działał w stowarzyszeniu „Rodzin Katyńskich” usłyszał historię lekarza, który był oficerem rezerwy. Znalazł się w sowieckiej niewoli z której został zwolniony po podpisaniu volkslisty...

Halina Lange odetchnęła z ulgą, gdy męża nie było na liście pomordowanych w Katyniu, którą Niemcy ogłosili w 1943 roku. Jeszcze po wojnie myślała, że mąż został wywieziony przez Rosjan na Syberię i tam żyje. Przed zakończeniem wojny, 13 marca 1945 roku Halina Lange otrzymała list napisany przez adiutanta generała Leona Bukojemskiego, ówczesnego dowódcę okręgu wojskowego w Lublinie. Bukojemski razem z generałem Zygmuntem Berlingiem, też przebywał w obozie w Starobielsku, ale po podpisaniu „lojalki”, zostali z niego wypuszczony. Adiutant generała napisał, że owszem przebywał w obozie razem z kapitanem Lange, ale nie wie jakie są jego losy.

Mama do swojej śmierci w 1966 roku wierzyła, że ojciec żyje – mówi Janusz Lange.

Rodzinna tajemnica

Janusz Lange o tym, że ojciec znalazł się w obozie u Rosjan dowiedział się w połowie lat pięćdziesiątych. Uczył się już wtedy w szkole średniej.

- Wiele rzeczy przede mną ukrywano – mówi Janusz Lange. – Także to, że w naszym domu był punkt kontaktowy AK. Byłem dzieckiem, mama bała się, by czegoś nie wygadał.

Dziś już nie pamięta czy o tym, że ojciec był więziony przez Rosjan powiedziała mu mama czy babcia. W każdym razie był to dla niego szok. Cały czas tłumaczono mu, że ojciec poszedł na wojnę i zaginął. Do tej pory wiedział, że największym zbrodniarzem świata jest Hitler i jego żołnierze. A tu objawił się obraz nowego totalitaryzmu. Janusz Lange, tak jak inne katyńskie dzieci, nie mógł opowiadać głośno o losach ojca. Na szczęście dziś to się już zmieniło.

Listy skazanych

W łódzkim Archiwum Państwowym zachowały się listy jakie do swych rodzin wysyłali jeńcy z Kozielska czy Starobielska. Tak jak ten, który z obozu w Kozielsku do żony Cecylii wysłał Bronisław Wajs. Był podporucznikiem rezerwy. Urodził się w 1904 roku w Srebrnej koło Łodzi. W 1925 roku skończył sześć klas Gimnazjum im. Mikołaja Kopernika w Łodzi. Trzy lata później ukończył Szkołę Podchorążych Piechoty w Tomaszowie Mazowieckim. Jego żoną była Cecylia z Szafrańskich. Mieli córeczkę Anię.

"Kochana Celinko! - pisał w listopadzie z obozu w Kozielsku Bronisław Wajs. - Nareszcie mogę napisać do was kilka słów i dać o sobie znać! Jestem cały i zdrowy, ale myśli moje są stale przy tobie Celinko kochana i naszej Anusi. Jaką straszną rzeczą jest tęsknota za ukochanymi. Teraz się o tym przekonałem. Tym bardziej gdy nie mam od was żadnej wiadomości, a przypuszczeń jest tyle. Na przykład co teraz porabiacie(jest 16.30, dnia 20 XI). A za dwa dni są przecież imieniny mojej kochanej Celinki. 22 listopada pamiętam o tobie i przy tej okazji przesyłam ci najlepsze życzenia i spełnienia wszystkich marzeń. Możliwe, że wkrótce się zobaczymy. Anusia pewno już mówi i pyta o tatusia? Pokazałem jej fotografię kolegom, mam dwie przy sobie(zdjęcia z ulicy przed domem dr Mogielnickiego, który jest też ze mną). Jest ze mną jeszcze inżynier Lissner i Friebe. Walizka, którą Celinko tak świetnie mi zapakować zaginęła mi i jestem bez niczego. Muszę cię też powiadomić, że mogę pisać tylko jeden list w ciągu miesiąca i otrzymywać też tylko jeden. Dlatego piszę tylko do ciebie i proszę odpisz mi zaraz kilka słów. Pozdrów ode wszystkich krewnych i znajomych. Dla Janeczki i Jędrka specjalne ucałowania."

Listy do rodziny pisał też porucznik rezerwy Mikołaj Borysławski, który także był więziony w Kozielsku. Urodził się w 1901 roku w Ostrowitem koło Konina. Przed wybuchem wojny pracował w polsko-włoskiej spółce ,,Polana" w Pabianicach. Był absolwentem Szkoły Handlowej Kupiectwa Łódzkiego. Jego żoną była Irena z Gendaszewskich, byli rodzicami Zdzisława.

- Kochana Irko i Ceziu! - tak zaczął list porucznik rezerwy Mikołaj Adam Borysławski. - Adresuję wspólnie do was, gdyż nie mam pewności czy Irka nie pozwoliła się ewakuować razem z PKO. Jeśli jest w Łodzi zechciej doręczyć jej ten list i wspólnie odpowiedzcie, jeśli wyjechała niech Cezio sam do mnie napisze.

Pisał, że do niewoli sowieckiej dostał się w Kowlu, gdzie był w szpitalu na wrzód żołądka.

- Obecnie jestem zdrów i mam doskonały apetyt, więc do kraju powinienem wrócić nawet odpasiony! - zapewniał rodzinę. - Fizycznie czuje się zatem doskonale i dręczy mnie tylko niepewność co do waszych losów. Dlatego niezwłocznie odpowiedzcie na następujące pytania: Gdzie są, co robią i jak się czują – mama, Irka i jej rodzina(słyszałem, że Franek ranny).Czy mieszkanie nasze nie uległo jakiejś szkodzie i czy Irka może sobie dać radę z jego utrzymaniem – jeśli nie jest to ponad jej siły niech trzyma- mam nadzieję, że niedługo uda się wrócić do kraju i trochę pieniędzy przywieść. W ogóle napiszcie co się da i przyślijcie w jednym liście. Doszły do mnie wieści, że Łódź była niezbyt silnie bombardowana, mam więc nadzieję, że nikt z naszych bliskich nie ucierpiał z tego powodu. Ciekaw jestem natomiast jak to było w Poznaniu i Gdyni. Jak się wiedzie Luckowi, Lewandowskim. Czy „Polana” jest czynna i czy Irka dostała od nich pieniądze?

Pisała do męża

W archiwum zachował się również dramatyczny list jaki do swego męża Kazimierza, przebywającego w obozie w Starobielskim wysłała Irena Kwiatkowska.

- Wysłałam do ciebie 9 listów, fotografie i to co prosiłeś – pisze Irena Kwiatkowska. - Adrianna zaczyna chodzić. Ma dwa ząbki na dole i dwa na górze. Jak ja ją strasznie kocham, bo jest do ciebie zupełnie podobna. To samo spojrzenie niebieskich oczu. Wykrzykuje wojowniczo mama, baba. W dniu w którym czytałam jej twoją drugą kartkę zaczęła już mówić tia, tia....
Kobieta informowała też męża, że zlikwidowała ich mieszkanie. Zamieszkała u pani Podgórskiej.

- Zajmujemy jeden lokal, bo obie nie płacimy komornego – wyjaśniała mężowi. - Meble u mamusi. Żyjemy z wyprzedaży. Podgórski jest w Brześciu. Całą zimę starałam się o zapomogę i w maju dostałam pierwszy raz. 26 marek miesięcznie. Z tego 15 marek idzie na razie na dziecko. Dobrze, że miałeś te garnitury, bo to jest najlepiej płatne. Adriannę dzisiaj zaszczepiłam ospę.(...)

Irena Kwiatkowska nie ukrywała, że znalazła się w dramatycznej sytuacji.

- Wytrzymam tylko lato – pisała zdesperowana. - Jeśli nie będzie końca przed zimą wyjeżdżam do Niemiec na roboty. To już będzie koniec. Dziecko jest u mnie. Rodzice też wegetują. Powiększa mi się gruczoł tarczycowy, to jest rośnie gardło, tzw. wole. Po wojnie będę operowana. Pomogłaby mi zmiana klimatu. Strasznie dziękuje za słowa otuchy, tak było mi tego potrzeba, aby ostatecznie nie załamać się. Tak długo nie pisałeś, że nie wiedziałam co sądzić. Rozpacz!(...) Dusza moja wyrywa się do do ciebie i wszystko we mnie krzyczy: Kazik!(..) Bóg jest dobry i zachowa ciebie dla nas. Pamiętaj o swym zdrowiu, gdyż twoim obowiązkiem jest wrócić do nas i wychować córkę, a może przysporzymy krajowi jeszcze jednego obywatela. Całuję twoją najdroższą głowę. Twoja Irenka. Adrianna też całuje tatusia.

Niestety Bronisław Wajs, Kazimierz Kwiatkowski czy Mikołaj Borysławski nie wrócili do swych rodzin.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki