Na tydzień przed złożeniem wniosku o odwołanie, prezydent kupuje poparcie części komitetu, który zbiera podpisy o jej odwołanie. Cena, jaką płaci, to powołanie rady, o której składzie decydować mają ci, którzy odeszli od "referendarzy". Sprawa śmierdzi, bo protestują organizacje pozarządowe, opozycja, marudzi nawet część PO. A prezydent tłumaczy, jakże jest taka rada potrzebna, że to świetna decyzja, bo może rzeczywiście "zbyt rzadko słuchała łodzian".
Mija tydzień i prezydent uchyla własne zarządzenie, radę rozwiązuje. Przypadkowo dzień wcześniej umiera referendum, bo podpisów jest zbyt mało. Rozwiązując radę, prezydent przyznała, że to był zwykły szwindel. Dopiero teraz widać, że ten deal nie był efektem histerii, a chytrego planu. To najlepiej zorganizowany proces inwestycyjny w historii jej prezydentury i aż żal, że takim wizjonerstwem i precyzją nie imponuje na co dzień w zarządzaniu miastem.
A jak słyszę, że podkładką do odwołania rady jest wniosek samego szefa tej rady, motywowany "nagonką", to jeszcze głębiej utwierdzam się w przekonaniu, że to finał obłudnej gry. Czekam, aż pani prezydent powie, że odwołanie rady to kapitalna decyzja, tak jak teraz mówi jej zaplecze. Zabrzmi to równie wiarygodnie jak decyzja o powołaniu rady.
Po fiasku referendum prezydent ogłosiła, że nie ma lepszych wieści, bo "Łódź potrzebuje stabilizacji i spokoju". Zgoda. Tylko kto ma dziś pewność, że prezydent chce tego, o czym mówi? Te słowa o stabilizacji i spokoju dziś są prawdziwe także w ustach 50 tys. łodzian, którzy chcieli jej odwołania. Zdanowska sama wkłada je im w usta. Bo ostatni tydzień w jej wykonaniu pokazał, ile warte są dziś decyzje prezydenta Łodzi.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?