MKTG SR - pasek na kartach artykułów

PGE Skra Bełchatów: rewolucji nie będzie, ale błędy z tego sezonu trzeba wyeliminować

Paweł Hochstim
Trener Miguel Falasca jest kolejnym przykładem potwierdzającym tezę, że dla trenera najtrudniejszy jest zawsze drugi rok. Po sukcesie w poprzednim sezonie teraz przeżył gorycz porażki
Trener Miguel Falasca jest kolejnym przykładem potwierdzającym tezę, że dla trenera najtrudniejszy jest zawsze drugi rok. Po sukcesie w poprzednim sezonie teraz przeżył gorycz porażki Sylwia Dąbrowa/Polska Press
Bez względu na to, że siatkarze PGE Skry Bełchatów skończą sezon z brązowym medalem, czy nie, to i tak nie będą dumni ze swoich osiągnięć

Brak mistrzowskiego tytułu i medalu Ligi Mistrzów dla takiego klubu jak PGE Skra Bełchatów zawsze jest porażką, ale w tym sezonie jest wyjątkowo bolesny. Bo bełchatowianie na początku sezonu tworzyli team, który ogrywał wszystkich z uśmiechem na ustach i wydawało się, że bez żadnych problemów dopiszą kolejne sukcesy na swoim koncie. A kryzys przyszedł w najgorszym momencie.

O bełchatowskim zespole można było powiedzieć, że jest kompletny - ma doskonałego rozgrywającego, wybitnego atakującego, bardzo mocnych przyjmujących i czołowych środkowych świata. Do tego dodać trzeba było libero, który z reprezentacją Niemiec zajął trzecie miejsce w mundialu i konkurującego z nim bardzo zdolnego gracza młodego pokolenia. Teoretycznie ta drużyna nie mogła się wywrócić, tym bardziej, że prowadzili ją trenerzy, którzy w poprzednim sezonie pokazali, że umieją odpowiednio przygotować zespół. A jednak bez względu na ostateczny wynik tego sezonu nie będzie on długo wspominany w Bełchatowie. A jeśli już, to będzie to rok, o którym będzie mówiło się w kontekście zawiedzionych nadziei.

Gdy dwa lata temu prowadzeni wtedy przez Jacka Nawrockiego bełchatowscy siatkarze zajęli w PlusLidze dopiero piąte miejsce, w zespole nastąpił wstrząs - wymieniono nie tylko szkoleniowców, ale i wielu graczy, choć przecież bardzo niewiele brakowało, by sezon był udany. Dość powiedzieć, że w ćwierćfinałowej walce z Asseco Resovią Rzeszów, która była wówczas najsilniejszą drużyną w Polsce i kilka tygodni później pewnie sięgnęła po drugie z rzędu mistrzostwo kraju, bełchatowianie przegrali w pięciu meczach, przy czym w ostatnim - bardzo pechowo. Do tego na rozegraniu zamiast genialnego Uriarte grał Paweł Woicki, a przesunięty wtedy na pozycję przyjmującego Mariusz Wlazły był bez formy i najczęściej był zastępowany przez zbliżającego się już wówczas do końca kariery Michała Bąkiewicza. Choć teraz PGE Skra zajmie pozycję wyższą - trzecią albo czwartą - to jednak będzie to porażka chyba bardziej dotkliwa. Raz z racji potencjału drużyny, a dwa - z powodu siły rywala. Lotos Trefl Gdańsk to jednak nie jest Asseco Resovia.

Ale tym razem wstrząsu nie będzie, pewnie także dlatego, że szefowie klubu mają bardzo ograniczone pole działania. Większość zawodników ma ważne kontrakty, a kilka miesięcy temu swoją umowę na prowadzenie Skry przedłużył także Miguel Falasca. Gdyby dzisiaj bełchatowski klub zdecydował się na zmianę szkoleniowca, musiałby Hiszpanowi wypłacić wszystkie pieniądze, jakie ten zarobiłby do końca kontraktu, a ponadto opłacać nowego trenera. W budżecie PGE Skry zwyczajnie nie ma na to pieniędzy, więc nikt nawet nie myśli o zwolnieniu Falaski. I dobrze, bo przecież to młody trener, który rok temu prowadził zespół bezbłędnie, więc pokazał, że potrafi. A na pewno zasłużył na to, by dostać szansę rehabilitacji w kolejnych rozgrywkach. Z drugiej strony - Nawrocki też na nią zasługiwał, ale jej nie dostał. W jego przypadku zwolnienie jednak było łatwiejsze, bo kończyła mu się umowa.

Po zakończeniu sezonu skończą się kontrakty libero Ferdinanda Tille, środkowego Andrzeja Wrony i przyjmującego Nicolasa Marechala. Wrona, choć dostał propozycję gry w Kędzierzynie-Koźlu, postawił jednak zaporową cenę i jest już po słowie w sprawie przedłużenia kontraktu w Bełchatowie. Na kolejny sezon w PGE Skrze zostanie pewnie także Marechal, a raczej odejdzie Tille, który, nie dość, że nie spisał się tak, jak tego oczekiwano, to jeszcze w dodatku jest obcokrajowcem, co w PlusLidze jest bardzo istotne, bo na boisku może występować tylko trzech zawodników z innymi paszportami, niż polski. Z PGE Skrą wiązany jest libero Jastrzębskiego Węgla Damian Wojtaszek, który, wobec prawdopodobnego rozpadu jastrzębskiej drużyny, szuka pracy. Szkoda, że przed rokiem bełchatowscy działacze nie osiągnęli porozumienia z Pawłem Zatorskim, bo wtedy mieliby drużynę kompletną i nie musieliby dziś szukać libero.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Pozostali zawodnicy mają ważne umowy, więc raczej zostaną w Bełchatowie, chyba, że ktoś zechce ich wykupić. Taką ofertę od ZAKSY Kędzierzyn-Koźle w ostatnich dniach dostał Karol Kłos, ale zostanie w Bełchatowie. Wiadomo, że na pewno w Skrze nadal będą grali Facundo Conte i Nicolas Uriarte, którzy w lutym przedłużyli swoje umowy. Z kolei w kontrakcie np. Mariusza Wlazłego jest zapisana możliwość jego rozwiązania w przypadku korzystnej oferty z klubu zagranicznego, ale trudno sobie wyobrazić, by atakujący mógł odejść z klubu, z którym związany jest od ponad dziesięciu lat. Wprawdzie wielokrotnie w wywiadach mówił, że być może na sam koniec swojej kariery zdecyduje się na wyjazd zagraniczny, ale to na pewno jeszcze nie jest ten moment.

Dlatego w Bełchatowie raczej skupiają się nie rewolucji w drużynie, a na znalezieniu przyczyn porażki i wyeliminowaniu ich w następnych sezonach. A przyczyn, jak twierdzą osoby blisko związane z klubem, było przynajmniej kilka.

Na pewno po graczach PGE Skry zbyt mocno widać trudy sezonu, co wskazuje, że zespół jest przemęczony, a to obciąża trenera przygotowania fizycznego Daniela Lecounę. Argentyńczyk jest fachowcem jakich mało - miał udział w wielu sukcesach nie tylko PGE Skry, ale także np. w mistrzostwie Europy reprezentacji Polski w 2009 roku - ale w tym roku efektów jego pracy nie było dobrych. W najważniejszym momencie sezonu zespół nie był w odpowiedniej dyspozycji fizycznej i to nie podlega dyskusji.

Oczywiście, czołowi polscy gracze jak Wlazły, Winiarski, czy Kłos mieli prawo czuć się zmęczeni, bo latem występowali w Mistrzostwach Świata, ale kadrowicze z innych klubów aż tak bardzo zmęczeni nie byli. Więcej widać, gdy spojrzy się na statystyki siatkarzy, które jasno pokazują, że Falasca niezbyt chętnie korzystał z rezerwowych, choć ma w kwadracie bardzo wartościowych graczy. Za wielki talent uchodzi Maciej Muzaj, który odegrał rolę incydentalną, wchodząc w pierwszym składzie zaledwie w czterech meczach, a w sumie przez cały sezon pokazał się w 33 setach, w większości wchodząc na pojedyncze akcje. Praktycznie w ogóle szansy w sezonie zasadniczym nie dostał Wojciech Włodarczyk, którym Falasca ratował sytuację w ostatnim półfinałowym meczu z Lotosem Treflem. Przed rundą play-off Włodarczyk pojawił się na boisku w zaledwie 28 setach, a w meczach z gdańszczanami było widać, że potencjał ma większy, niż dorobek. No i trzeba też pamiętać, że dwa lata temu był powoływany do reprezentacji Polski przez Andreę Anastasiego. Identycznie wygląda sytuacja z Aleksą Brdjoviciem, który też na pewno mógł grać więcej, dzięki czemu odciążony byłby Uriarte. Kto wie, czy to przywiązanie Falaski do najważniejszych nazwisk w drużynie nie przysłużyło się porażce w półfinale. Tym bardziej, że w tym sezonie PGE Skra rozegrała aż trzynaście meczów więcej.

Podstawowi zawodnicy grali bardzo dużo - Mariusza Wlazłego, choć przez blisko miesiąc walczył z infekcją, nie było w meczowej kadrze ledwie trzykrotnie, Facundo Conte dwukrotnie, a Nicolas Uriarte wystąpił we wszystkich meczach PGE Skry w PlusLidze, a tylko raz w Lidze Mistrzów stanął w kwadracie dla rezerwowych! Bardzo niewiele okazji do odpoczynku miał też zmęczony grą w Mistrzostwach Świata Karol Kłos. Z pewnością Falasca mógł rozsądniej gospodarować siłami swoich zawodników, których eksploatował bardzo mocno.

Niestety, gołym okiem widać było, że nic porozumienia sztabu z zawodnikami, z angielskiego nazywana "feelingiem", gdzieś się przerwała. Gdy w poprzednim sezonie Falasca objął zespół, doskonale dogadywał się z zawodnikami. Teraz coś się popsuło, a było to doskonale widoczne w trakcie przerw podczas meczów z Lotosem Treflem, gdy siatkarze nie słuchali mówiącego do nich trenera. A to zawsze znak, że jest problem z zaufaniem sportowca do trenera. Gdy wszystko szło w dobrym kierunku, siatkarze Falasce ufali. W decydujących momentach obecnego sezonu widać było, że zwątpili.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

I jeszcze jeden, w mojej ocenie błąd, który mógł wpłynąć na losy tego sezonu - 19 lutego PGE Skra w rewanżowym meczu drugiej rundy Ligi Mistrzów podejmowała w Łodzi Cucine Lube Treia, a niespełna dwie doby później grała ostatni mecz sezonu zasadniczego z Asseco Resovią w Rzeszowie, który decydował o pierwszym miejscu przed fazą play-off. Gdyby Falasca nie wyraził wtedy zgody na taki termin meczu, PlusLiga musiałaby wyznaczyć inny. Bełchatowie przegrali w Rzeszowie 1:3, przez co w pierwszej rundzie play-off musieli grać z wymagającą ZAKSĄ, a w półfinale z Lotosem Treflem, zespołem na pewno silniejszym od Jastrzębskiego Węgla. Dziś oczywiście nie wiemy, jak skończyłby się ten sezon, gdyby trener PGE Skry nie zgodził się na mecz w Rzeszowie 40 godzin od zakończenia spotkania z Cucine Lube, ale nie można wykluczyć, że właśnie ta decyzja przyczyniła się do braku miejsca w finale.

Z przegranego sezonu można wyciągnąć jedną korzyść - główny księgowy zaoszczędził na premiach, więc w kolejnym sezonie budżet powinien być nieco większy, a ponadto zespół przystąpi do niego bardzo zdeterminowany, by odzyskać mistrzowską koronę. Oby miał tę szansę także w Lidze Mistrzów, bo dziś wiadomo, że w rozgrywkach będziemy mieli dwie drużyny - Asseco Resovię i Lotos Trefl - a trzeci zespół PlusLigi będzie mógł jedynie ubiegać się o dziką kartę. Brak miejsca w tych rozgrywkach byłby bardzo bolesny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki