27 stycznia z bazy pod K2 na ratunek wspinaczom ruszył zespół w składzie: Jarosław Botor, Denis Urubko, Adam Bielecki i Piotr Tomala. Akcja ratunkowa na Nandze także przeszła do historii światowej wspinaczki. Urubko i Bielecki wznieśli się na wyżyny ludzkich możliwości, pokonując nocą, w niezwykle trudnych warunkach, ponad 1000 metrów w pionie i ratując Revol. Do Tomka nie udało się dotrzeć. Jego dramatem żyła cała Polska.
W oficjalnym raporcie z akcji ratunkowej czytamy, że Revol w momencie spotkania ratowników miała odmrożone ręce i lewą stopę. W odpowiedzi na pytania Bieleckiego, stan Mackiewicza określiła jako bardzo ciężki: „odmrożone ręce, nogi, twarz, niezorientowany w czasie i przestrzeni, nie było z nim już żadnego kontaktu, ślepota śnieżna, brak możliwości samodzielnego przemieszczania się. Po tych informacjach i kontakcie radiowym oraz telefonicznym zespół podejmuje decyzję o odstąpieniu od próby dotarcia do Tomasza Mackiewicza i skoncentrowaniu się na ratowaniu zdrowia i życia Elizabeth Revol” - napisano w raporcie.
- Na pewno był fascynującym człowiekiem. Pod każdym względem. Wielowymiarowym z niesamowitą wewnętrzną energią, twórczym ogniem – mówiła w wywiadzie dla „DŁ” Anna Solska- Mackiewicz, wdowa po himalaiście. - Jednocześnie potrafił być bardzo spokojny, opanowany. Przede wszystkim był głęboko dobrym człowiekiem. Ale potrafił też być wybuchowy, impulsywny, awanturniczy. Po prostu trudny. Tych jego twarzy było wiele. Miał też świadomość swojej mrocznej strony. Każdy z nas ją ma. A on był bardzo jej świadomy. Tę swoją bestię starał się trzymać w klatce, by nie dać jej ujścia. Był niezwykły.
Czapa, Czapkins - to ksywy Tomasza Mackiewicza z racji upodobania do nakryć głowy. Urodził się 13 stycznia 1975 r. w Działoszynie. Jego historia przypomina losy bohatera głośnego ostatnio filmu „Najlepszy” Jerzego Górskiego. Film opowiada, jak narkoman stał się legendą triathlonu. Mackiewicz też zmagał się z uzależnieniem od heroiny. Nałóg dopadł go w wieku 18 lat. Mieszkał wtedy w Częstochowie i wpadł w nieciekawe towarzystwo. Po kolejnych ciągach narkotykowych obiecywał sobie, że już nie wróci do ćpania, ale nałóg był silniejszy. W końcu trafił do ośrodka odwykowego Monaru na Mazurach. Przetrwał detoks, ale kiedy po kilku miesiącach poczuł się lepiej, postanowił wrócić do Częstochowy. I znów się stoczył. Na szczęście znalazł w sobie tyle siły, by wrócić do ośrodka. Po dwuletniej terapii wrócił do żywych.
Jeździł stopem po świecie. W Indiach uczył języka angielskiego trędowate dzieci. Intensywna wspinaczka zafascynowała go w Irlandii, dokąd wyjechał z pierwszą żoną w podróż poślubną, a tak im się spodobało, że zostali w Irlandii kilka lat. Czapkins mówił, że w tamtym okresie miał właściwie wszystko, co mu było potrzebne do szczęścia. O górach wysokich nie myślał. Jak to się więc stało, że kilka lat później jego obsesją stała się Nanga Parbat?
W Irlandii poznał obieżyświata Marka Klonowskiego, który namówił go do wspólnej wyprawy na Mount Logan. Trawers na najwyższy szczyt Kanady (5.959 m) stał się pierwszym wysokogórskim doświadczeniem Tomka. Był rok 2008.
- Spodobało mi się od razu. Cieszyłem się jak dziecko już wtedy, gdy lądowaliśmy na Alasce. Gdy zobaczyłem te przestrzenie, lodowce po horyzont... Jezu, jaki byłem szczęśliwy! A im dalej w góry, tym było lepiej. Okazało się, że człowiek zaczyna odkrywać coś nowego, budzi się w nim jakiś pierwotny instynkt. No i ta samotność. Szwendaliśmy się tam 24 dni, nikogo w tym czasie nie spotkaliśmy. Jakbyśmy byli we dwóch na obcej planecie - opowiadał Mackiewicz.
Za tę wyprawę Mackiewicz i Klonowski dostali podróżniczą nagrodę Kolosy w kategorii Wyczyn. Potem Tomek samotnie wszedł na Khan Tengri (7.010 m). Pierwsza wspólna wyprawa na Nangę w 2010 r. była dla nich upokarzająca. Musieli się szybko wycofać z powodu pogody. Na Nangę wchodzili razem jeszcze trzy razy. Kolejne próby Mackiewicz podejmował już z Francuzką Elisabeth Revol.
- Jego przygody trywialnie nazywałem drapaniem się tam, gdzie go nie swędzi. Szanowałem jego wybory, nigdy nie powiedziałem: nie jedź. Ale też nie wspierałem finansowo jego wypraw - mówi Witold Mackiewicz. - Okres od grudnia do połowy lutego był dla mnie przeważnie czasem wzmożonej modlitwy o jego szczęśliwy powrót. Tego rozdziału jeszcze nie uważam za zamknięty. Jako człowiek głębokiej wiary czuję, że Tomek żyje - dodaje ojciec himalaisty.