Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

RECENZJA: "Iwona, księżniczka Burgunda" w Teatrze im. Jaracza [ZDJĘCIA]

Łukasz Kaczyński
Greg Noo-Wak / materiały teatru
Trzy sfery i wątki przeplatają się i w różnym stopniu tworzą świat "Iwony, księżniczki Burgunda" w przedstawieniu Agaty Dudy-Gracz. Wraz z błyskotliwą i pokrętną inscenizacją, każą myśleć o spektaklu jako o jednej z najpełniejszych, najlepszych (i najcięższych) realizacji reżyserki. Nawet bez scenograficznego przepychu, tak dla niej typowego.

Mamy tu groteskę chwilami zmieniającą się w lepki koszmar. Mamy świat "Iwony" zbudowany jak oskarżenie głupiego, łaknącego tandety odbiorcy i mechanizmów głupotę tę potęgujących. Także świata blichtru, w którym twarze i ciała "wyczyszczone" z niedoskonałości i drukowane w tysiącach egzemplarzy: kolorowych magazynów i politycznych ulotek, gwarantują dobre samopoczucie i zwalniają z refleksji. I mamy odreżyserską, gorzką, ale w duchu Gombrowicza, refleksję o statusie artysty w takim (naszym) świecie.

W dresie i czapce z papieru, wgapiona w zmieniające się przed nią obrazy Iwona (Iwona Dróżdż-Rybińska) wysunięta jest ponad widownię: jak jej przedstawiciel i jak polski everyman. Degrengolady domowego "ciepełka" dopełnia nieobecna w sztuce, złożona z kwestii dwóch ciotek Mamą, ganiąca córkę zjawa-wspomnienie, wieczna kula u nogi. Aż pojawia się (wyprojektowany z głowy) Książę Filip (Krzysztof Wach), a zdarzenia toczą się w zgodzie z literą dramatu: wprowadzona na dwór milcząca i anemiczna Iwona łamie formy, zmusza wszystkich do pokazania prawdziwego oblicza. Obcowanie z prawdą (czasem ze zdarzeniami z przeszłości) rodzi niepokój, a ten - nienawiść. Zwłaszcza u Szambelana, strażnika starego porządku, postaci przez reżyserkę dowartościowanej.

Inscenizując dramat, Agata Duda-Gracz niektóre sceny odczytuje po swojemu, zmieniając akcenty. Słowna przemoc Cyryla (Marcin Korcz) i zwielokrotnionego Cypriana (Hubert Jarczak i Marcin Włodarski) wobec Iwony zmienia się w fizyczną - gwałt (czy jego projekcję, przeczucie?), mający w sobie coś z dziecięcego okrucieństwa i współzawodnictwa, bo popełniony wbrew Filipowi. To zmienia relacje w "gangu" kogucich samców (świetne kostiumy zaprojektowała oczywiście Agata Duda-Gracz) otaczających Filipa. Pokazuje, że Książę jest tam na innych niż wynikających z władzy monarszej warunkach. Bardziej "śliskich".

Sama Iwona ma w sobie coś z "dziwnego" dziecka znanego z różnej jakości horrorów, ale bez właściwej im tandety. Nawet jeśli nie jest obecna na scenie, działa jako siła psychiczna między postaciami, przenoszona jak choroba. Duda-Gracz zaznaczyła też moment, w którym Iwona jest o krok od osiągnięcia pełni szczęścia (w idealizowanej miłości). Ale jej lot jest lotem ikarowym, a ona sama odtrącona jak natrętna mucha. Zapada się więc i jak czarna dziura wsysa to, co dookoła. Ale siła skrótów to nie wszystko. Są też pomysły przechodzące między scenami: intonację z piosenki Mai Kleszcz o kosztowaniu ciała powiela Królowa (Milena Lisiecka) z udawaną troską karmiąca Iwonę frykasami.

O aktorskich kreacjach można by pisać długo. O tym jak pięknie zrzędzi i z pretensją aspiruje do lepszego świata Mamą Katarzyny Cynke. Jak godzinami dźwięczą w uszach niektóre kwestie Szambelena (Mariusz Jakus) i chutliwego Króla (Ireneusz Czop) - a obaj aktorzy, kojarzeni z innymi stylami, wybornie (zwłaszcza jako duet) odnaleźli się w Gombrowiczowskiej formie, wiele wymagającej także pod względem fizycznym. O tym jak zniuansowaną, a przecież zwierzęcą, Iwonę mogliśmy oglądać.

Szkoda, że prawie nie było słychać tekstów piosenek wykonywanych przez Maję Kleszcz i Wojciecha Krzaka, bo bez wątpienia dookreślają one charakter niektórych scen. Również w niektórych szczegółach koszmar śniony przez Iwonę bywa zbyt zabawowy (za dużo byłoby rzec "gagowy") niż potworny śmiesznością strony tekstowej. A potworny jest, bo "czytany" przez dramat Alfreda Jarry'ego "Ubu król, czyli Polacy"- ponadstuletnią "szyderę" na władzę i masowe gusta. Nie jest to tu tylko aluzja. Król i Królowa (Milena Lisiecka) zmieniają się w brutalnego prostaka Ubu i wyuzdaną Ubicę, a z nimi cały korny dwór-świat. Gdy przed przeistoczeniem się, Królowa "inspiruje się" swą marną poezją do zabicia Iwony, aktorka porusza się na tle zdjęcia pustej sceny zamkniętego teatru. Słyszymy ją taką, jaką widzi dziś artystę ogłupiały konsument celebryctwa: jako dziwaka deklamującego androny.

Niejednoznaczność zdarzeń wpisana jest w inscenizację, jak i wariantowość zakończenia. Iwona zabita w swym śnie, pozostaje między postaciami jako psychiczny ślad. Iwona (nie raz w tym śnie) zabijana, tracąca nad nim kontrolę, może zdobyć się tylko na jeden gest. Wyzwolenie równe śmierci tego świata. Nie było w nim miejsca dla niej, jak być może nie ma go dla artystów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki