Mój rower, Polska, 90 min., reż Piotr Trzaskalski, wyst. Michał Urbaniak, Artur Żmijewski, Krzysztof Chodorowski, dystr. ITI Cinema
Piotr Trzaskalski, łodzianin, reżyser filmu "Mój rower", na szczęście jeszcze w mężczyznę wierzy. I to takiego, który ma w życiu męskie zadania: musi od razu nauczyć się jeździć na rowerze, uratować kogoś z pożaru, spłodzić syna, zawalczyć o swoje dziecko. A na finał zagrać oczyszczający koncert życia tak, by się wszyscy po... oniemieli.
Mężczyzna to pełen słabości, potknięć i zakłamań, którego jednocześnie stać na szlachetne czyny. Mężczyzna, który kocha, więc nie ma już co o tym gadać, a tym bardziej tego mówić. On jest i musi być, samemu zajmując się wszystkim. Wierzy, że wie dobrze. Dlatego tak trudno przyznać mu się do błędu przed tymi, na których mu najbardziej zależy. To mężczyzna, który żyje w konflikcie, choć mówi, że tego nie chce. Mężczyzna samotny ze swym światem. Przy tym uwikłany w rodzinne relacje, które w swej prostocie nieznośnie komplikuje.
Trzaskalski budując opowieść wokół najbardziej oczywistych figur w męskim świecie - dziadka, ojca i wnuczka - uniknął banału, ujmując prawdy, które w różnym stopniu dotykają każdego. Trzej faceci, najbliżsi sobie, poprzez różne koleje losu, postawy, hierarchie i wybory oddalają się. Było tysiące razy, ale ponieważ bywa to bliskie niemal każdemu, ciągle działa. I to niezależnie od płci.
W "Moim rowerze" kobiety pojawiają się na mgnienie oka, to są role nawet nie drugoplanowe. Ale to kobiety swoimi postępkami uruchamiają męskie światy. Najczęściej po prostu przez wytrącenie ich z równowagi.
Reżyser zrobił film, który bezszelestnie uwodzi widza. Pomogło w tym znakomite poprowadzenie aktorów. Pełnię tej sztuki ogniskują Artur Żmijewski i Witold Dębicki, dzielnie im partneruje Krzysztof Chodorowski. Pięknie na tym tle, dlatego, że ani przez chwilę nie udaje aktora, wypada Michał Urbaniak. Muzyk, w roli byłego muzyka, jest na ekranie szczerze i odważnie. Nie boi się pokazać ciała, które zmaga się z wiekiem, choć dusza jeszcze gra i słyszy najpiękniejsze dźwięki.
"Mój rower" to nie jest film, który ma nas przewrócić do góry nogami i rozerwać bebechy. To raczej skromne przypomnienie: czas działa zawsze na naszą niekorzyść. I choć to wszystko, co widzisz jest ci znane, doskonale też w podobnych sprawach potrafisz doradzić innym, to najtrudniej jest uporać się z tym u siebie. A przecież nikt tego za ciebie nie zrobi. Siła filmu Trzaskalskiego bierze się z jego prostoty i czystości, z przekazu pozbawionego niezliczonych pokładów.
Ważnym bohaterem jest muzyka, również trzypokoleniowa. Gra ona swoją ważną rolę w finale, który jest po męsku dopowiedziany do końca, bez niuansów. A zarazem w sposób sygnalizujący, że i mężczyzna potrafi się wzruszyć. Tak, jak wydawałoby się wzrusza się tylko kobieta...
Jest w tym szlachetnym filmie i nuta nienachalnego optymizmu. Wszystko, co się straciło, można odzyskać. Niezależnie jak - warto. Choćby na ostatnią chwilę. A na koniec z innej beczki. Bohaterowie filmu w jednej z sekwencji jadą przez Łódź. Patrzą na miasto z sentymentem, ale i z żalem. "To miasto trzeba by zburzyć i wybudować od nowa" - mówi jeden z nich. I trzeba przyznać, że to jest jakaś koncepcja...
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?