Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

RECENZJA: Wysocki. Dziękuję, że żyję [ZWIASTUN]

Dariusz Pawłowski
Kino Świat
Film o legendarnym piosenkarzu, poecie i aktorze praktycznie bez utworów Włodzimierza Wysockiego? Zaskakujące, odważne, ale - jak się okazało - możliwe. W dodatku uzasadnione założeniem i konstrukcją przedsięwzięcia.

Wysocki. Dziękuję, że żyję

Rosja, biograficzny, 128 min.
reż. Pyotr Buslov
wyst. Sergiej Bezrukov

"Wysocki. Dziękuję, że żyję" przedstawia bardzo skromny wycinek życia wielkiego barda, w dodatku dość jednorodnie i to nie artystę czyniąc głównym bohaterem filmu. Oglądamy wydarzenia z ostatniego roku egzystencji Wysockiego, kiedy była to już równia pochyła. Artysta jest uzależniony od morfiny, stan jego zdrowia jest fatalny, on sam "ciągnie" resztą sił. W perspektywie ma wyjazd na leczenie do Paryża, ale czeka go jeszcze seria wyprzedanych koncertów w głębi Związku Sowieckiego. Najbliżsi zdają sobie sprawę, że taki stan rzeczy długo trwać nie może, ale podejmują ryzyko. A nad wszystkim unosi się pragnienie pułkownika KGB Smolyakova, by mieć "coś" na wielbionego artystę. Coś, co założy Wysockiemu obrożę podobną tej, którą Smolyakovowi wdział system.

Twórcy filmu (w trakcie produkcji wymieniono reżysera, zmienił się też scenariusz) uznali zapewne, że ci, którzy wybiorą się do kin (zwłaszcza w Rosji) doskonale wiedzą, dlaczego Wysocki wielkim artystą był, nie tracili więc czasu na klasyczną opowieść o drodze dziecka z przedwojennej Moskwy do sławy i śmierci na tle przemian w sowieckiej Rosji. Trudno też uznać obraz za próbę li tylko odbrązowienia pomnika. Jeśli ktoś tu sznyt traci, to raczej otoczenie pieśniarza, które - jak to w życiu - do ostatniego tchu eksploatuje kurę znoszącą złote jajka, wierząc, że ów "ostatni dech", to jeszcze nie dziś...

Buslov w przedstawianym przez siebie epizodzie z życia Wysockiego - istotnym, decydującym, ale w sumie jednym z wielu, nie dającym oczywiście obrazu całości - znalazł okazję do pokazania kryzysu, zmęczenia człowieka nieustannie zmagającego się ze swą niezgodą na świat, w którym przyszło mu żyć. Człowieka, którego pokonał nałóg, ale może bardziej samotność niesiona przez niezrozumienie, własne demony i nadaaktywność środowiska. Odrzucenie tego, co w takim filmie oczywiste, pozwoliło na wyostrzenie zdawałoby się drugoplanowych postaci (świetnie granych), a przez to podniesienie konfliktu między tym, co było, co chciał pokazać Wysocki i co my chcielibyśmy widzieć.

Wszystko w zmyślnie skonstruowanym (choć nieco naciąganym w wątku sensacyjnym) filmie, który się po prostu dobrze ogląda, i który korzysta z amerykańskiego stylu, by zwrócić uwagę, że artyści przeklęci to nie tylko zbuntowani, wrażliwi młodzieńcy rockowej Ameryki, ale też męczący się z o wiele trudniejszą rzeczywistością połamani i pogmatwani mieszkańcy Wschodu.

Największy problem z filmem Buslova polega chyba na tym, że pozarosyjscy widzowie oczekiwali od obrazu o Wysockim czegoś innego: twórczości artysty, wynikających z niej emocji i wizerunku ZSRR, jaki sobie ułożyli. Spełniające takie pragnienia biografie robi jednak Hollywood. Tu po słowiańsku miesza się w tym, co proste.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki