Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rewitalizacja: czy można kurczyć się z godnością?

Marta Madejska
Marta Madejska jest doktorantką Instytutu Kultury Współczesnej UŁ, animatorką społeczną, zaangażowaną w pracę łódzkiego sektora pozarządowego
Marta Madejska jest doktorantką Instytutu Kultury Współczesnej UŁ, animatorką społeczną, zaangażowaną w pracę łódzkiego sektora pozarządowego
Kurczenie się miasta jest kolejnym zagadnieniem, z którym bezwzględnie musimy sobie poradzić myśląc o rewitalizacji miasta. "Kurczenie" to oczywiście metafora związana ze zmniejszającą się liczbą mieszkańców, bo miasto może w tym samym czasie "rozlewać" się przestrzennie - takie właśnie zjawisko obserwujemy od lat w Łodzi.

Polskie miasta wciąż nie znalazły swojego sposobu na wyludnianie, nie umiemy ani przeciwdziałać, ani w pełni odpowiedzieć na szereg pytań: Czy miasto może zniknąć całkowicie? Kto ostatni je opuszcza, a kto w pierwszej kolejności? Czy chodzi tylko o miejsca pracy? Jak zmienia się struktura społeczna? Jakie efekty społeczne i psychologiczne wywołuje to u pozostającej w mieście, "osieroconej" ludności?

Żeby omówić ten problem w zeszłym roku w Senacie RP zorganizowano konferencję "Zarządzanie rozwojem miast o zmniejszającej się liczbie mieszkańców". Europoseł Jan Olbrycht rozpoczął ją od prostego stwierdzenia: fakt "kurczenia się" miasta powinniśmy postrzegać neutralnie - nie jako katastrofę, ale jako proces, którym należy odpowiednio zarządzać, który może nawet stać się szansą na pozbycie się wad metropolii, takich jak smog, tłok, korki. W dalszej kolejności występowali naukowcy i praktycy zarządzania procesem "kurczenia się" miast, którzy zwrócili uwagę na dwa ważne aspekty:

1. Diagnoza. Ta nie zawsze przebiega racjonalnie, rozpoczyna się od tabu, jakiegoś strachu i poczucia zagrożenia, od polityczno-inwestycyjnej "tajemnicy poliszynela". Dopiero kiedy uda się nie myśleć o tym fakcie emocjonalnie i realnie oceniać własne możliwości, można z sukcesem przejść do etapu.

2. Środki zaradcze. W tym miejscu często wracał przykład poprzemysłowego Lipska, który jak na razie na tym etapie bije nas na głowę.

Wdrożono tam między innymi program zarządzania nieużytkami i terenami po wyburzeniach, co zaowocowało nowymi terenami pod budowę, tymczasowymi lub stałymi skwerami, lasami miejskimi i ogródkami. Stworzono możliwość legalnego zamieszkiwania w pustostanach, co zapobiega niszczeniu budynków. Jednocześnie zadbano o dobre określenie potrzeb mieszkańców i użytkowników miasta - okazuje się przykładowo, że dla większości rodziców bliskość szkoły jest ważniejsza niż bliskość miejsca pracy, że dla wszystkich ważna jest sprawna komunikacja miejska i że warto inwestować w zróżnicowanie ekonomii, nie narażając miasta na jednoczesną utratę dużej ilości miejsc pracy.

Wszystko opiera się na kwestii zmiany myślenia - "kurczące się" miasto utrzyma się na powierzchni, jeżeli będzie umiało przystosować się do sytuacji, do szybkiego reagowania na zmianę. Jak to podsumował Adam Kowalewski z Fundacji Rozwoju Demokracji Lokalnej: jeżeli nie zaczniemy kontrolować kryzysu, kryzys zacznie kontrolować nas.

Na zakończenie konferencji w panelu dyskusyjnym zabrali głos urbaniści, profesorowie (średnia wieku powyżej 50 lat, żadnych kobiet). Ci powiedzieli: "tak tak, to wszystko ważne, ale najpierw musimy nadrobić pewne zaległości cywilizacyjne". Potrzebujemy sześciopasmowych autostrad przecinających parki i centra starej zabudowy, Kolei Dużych Prędkości, koniecznie, mimo że nie sprawdziła się w Hiszpanii, kolejnych dużych lotnisk - żeby kolejnym emigrantom łatwo było odlatywać z kraju.

Tak przynajmniej zapamiętałam tę konferencję, której schemat zgodny był ze schizofrenią, której doświadczamy w Łodzi. Śni się tu wielkie sny o Nowym Centrum i setkach tysięcy pasażerów przelewających się przez nowy dworzec, kopie się spektakularny wąwóz zwany trasą W-Z. Jednocześnie stopniowo likwiduje się komunikację zbiorową informując, że jest nas coraz mniej, że zmienia się struktura społeczna, nie ma zapotrzebowania.

Zapotrzebowanie oczywiście maleje - w miarę spowalniania autobusów i tramwajów, tkwienia w korkach za samochodami, likwidowania sprawnie działających połączeń, malejącej częstotliwości i znikomej szansy na miejsce siedzące (tymczasem jedne z częściej proponowanych projektów na spotkaniach wokół budżetu obywatelskiego to właśnie zwiększanie częstotliwości połączeń lub utworzenie i przywrócenie linii MPK). Rewitalizuje się centrum - i bardzo dobrze - ale osiedla od niego oddalone wydają się coraz gorzej z nim skomunikowane i coraz słabiej objęte siecią usług publicznych.

Według statystyk ludność w Łodzi wzrastała do 1988, od tego roku zaś nieustannie spada. Jeżeli jednak przyjrzeć się statystykom całego minionego stulecia, zauważymy, że w mieście zawsze występowały ogromne wahania ludności w zależności od koniunktury przemysłu. Może teraz warto wreszcie przyjąć do świadomość, że Łodzi naturalnie bliżej do pół miliona niż do miliona i robić wszystko, aby wciąż tu pozostającym po prostu żyło się jak najlepiej. To prawdopodobnie nie tylko zatrzyma łodzian, ale - tak jak stało się to w Lipsku - przyciągnie też nowych mieszkańców.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki