To zaledwie mały skwer, z czterema metalowymi beczkami, w których płonie ogień. Ludzie zmarznięci po pięciogodzinnym czekaniu w kolejce na wejście do Polski, mimo gęstego, gryzącego dymu wydobywającego się z beczek, stoją blisko nich, aby się ogrzać. Przy niskim murku okalającym strefę, wolontariusze w żółtych kamizelkach rozdają prowiant, ciepłe napoje i udzielają informacji. Osoby przyjeżdżające do Medyki z darami, często zostawiają je na tym murku.
Stoi tam kilkanaście osób. Dzieci znużone przedłużającym się oczekiwaniem na dalszy transport zaczynają bawić się kawałkami żaru, które akurat wydostały się na zewnątrz, ze sfatygowanych beczek. Matki stojące kilka metrów dalej, mimo późnej pory, nie tracą ani na chwilę czujności i od razu dyscyplinują chłopców.
Jedna z kobiet zapytana o to, skąd przyjechały, odpowiada, że z Dnipra. W ciągu doby pokonały ze swoimi dziećmi już tysiąc kilometrów. Mówi, że czeka na męża i za chwilę pojadą do Wrocławia. Dodaje, że jest kosmetolożką, a jedyne co ze sobą wzięła to sprzęt do wykonywania swojego zawodu. Chce jak najszybciej zacząć pracować i wymienia, w jakich zabiegach się specjalizuje. Manicure, pedicure, medycyna estetyczna. Po chwili pyta, czy Polska graniczy z Estonią. Odpowiadam, że nie, trzeba przejechać jeszcze przez Litwę i Łotwę. Okazuje się, że jej towarzyszka ma tam rodzinę i zastanawia się, czy będzie jeszcze musiała przekraczać granicę. Nie jest nawet w połowie drogi do celu. Jeszcze tej nocy, razem ze swoim synem i niewielkim bagażem, wyruszyła w kolejną, ponad tysiąckilometrową trasę.
Idąc dalej asfaltową drogą dochodzi się do głównej strefy pomocowej. Po lewej stronie stoi namiot, w którym funkcjonuje punkt pierwszej pomocy. Pracują w nim ratownicy medyczni z Francji i lekarka z USA. W momencie naszego przyjścia opatrują mężczyznę w czapce z pomoponem opatulonego w koc. Uciekał z Pakistanu do Ukrainy, gdzie chciał podjąć pracę. Gdy dotarł do Kijowa wybuchła wojna i znów musiał uciekać. Po przejściu ponad pięciu tysięcy kilometrów nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Nie mógł już dalej iść.
Obok punktu pierwszej pomocy stoi karetka. Za nią jest sklep, przy którym ludzie przyjeżdżający z Ukrainy zazwyczaj umawiają się na spotkanie z bliskim odbierającymi ich z Medyki. Koczuje tu sporo mniejszych i większych grupek osób. Rotacja jest dość duża, co jakiś czas ktoś wpada sobie w objęcia.
Między karetką a schodami stoi starsza kobieta z nastoletnią dziewczyną. Zapytana o to, gdzie dalej jadą odpowiada - My ne pryjechly na kanikuly / My nie przyjechałyśmy na wakacje. Po chwili rozmowy tłumaczy, że uciekały z miasta Kropowinicki, skąd przez Kijów i dostały się do Lwowa. Mówi, że z dworca w Kijowie pociągi do Lwowa odjeżdżają co 20 minut. Mówię, że to bardzo dużo kursów, na co kobieta odpowiada - Je bahato pojezdow i ishio bolshe ljudej / Pociągów jest dużo, a ludzi jeszcze więcej. Dalej opowiada jak wyglądają teraz przejazdy pociągów na tej trasie. Wagony są wyciemnione, a ludzie nie mogą używać telefonów – wszystko po to, aby uniknąć ostrzelania. Ponad pięciogodzinną trasę pokonały w całkowitych ciemnościach.
ZOBACZCIE ZDJĘCIA
Kilkanaście metrów dalej stoi para młodych ludzi. Po krótkiej rozmowie okazuje się, że są rodzeństwem – Oleg skończył AWF w Kijowie, a od półtora roku pracuje na budowie we Wrocławiu. Do Medyki przyjechał pociągiem, by odebrać z granicy Alinę, swoją młodszą siostrę. Dziewczyna po siedmiu godzinach od wyjazdu ze Lwowa właśnie przekroczyła granicę. Mówią, że ich matka pracuje w Tallinie w Estonii, a ojciec został w Kijowie, gdzie mieszka. Jeszcze nie wiedzą jak przedostaną się do Wrocławia. Gdy tam już trafią, zamieszkają razem w pokoju, który wynajmuje Oleg. Alina ma osiemnaście lat i studiuje malarstwo w Lwowskiej Narodowej Akademii Sztuki. Wyjeżdżając z Ukrainy zabrała ze sobą niewielki plecak i dwa transportery ze swoimi kotami. Nazywają się Rafael i Britney.
Najważniejszą częścią przygranicznej strefy pomocowej jest nieco schowany za ogrodzeniem plac, znajdujący się po prawej stronie drogi. To tu, w namiocie po lewej stronie, wolontariusze wydają ciepłe posiłki i gorące napoje. W namiotach stojących zaraz za bramą składowane są trafiające na granicę rzeczy. W tym wielkim składowisku najbardziej w oczy rzucają się kurtki, pampersy i środki higieny osobistej. W centralnej części placu stoi kilka koksowników, za którymi rozstawione są ławy i stoły, gdzie ludzie jedzą i odpoczywają. Na samym końcu, w lewym rogu stoi czwarty namiot. W środku jest jeden mały grzejnik i miejsca do siedzenia. Przy temperaturze na zewnątrz spadającej poniżej zera, tu również panuje przenikliwy chłód.
Nie przeocz
- Tak wyglądał stary dworzec PKP w Katowicach. Wspominamy słynnego "Brutala"...
- Katowice dziesięć lat temu. Dawny Supersam zniknął w niespełna dwa miesiące. ZDJĘCIA
- Modne paznokcie na 2023 rok. Wiemy, co będzie na topie! TOP wzory na paznokcie
- Odnowiona cechownia wygląda niesamowicie. Kiedy zobaczymy wnętrza?
Zobacz także
Musisz to wiedzieć
- Tych budynków i miejsc w Katowicach już nie ma. Miasto wyglądało całkiem inaczej...
- Tanie domy z dużymi działkami do 190 tysięcy złotych w województwie śląskim
- Zwykły dzień w Częstochowie w latach 70. i 80. XX wieku. To była stolica województwa
- Najtańsze kawalerki w Katowicach. Zobacz atrakcyjne oferty!
Mistrzowie urody 2024 - relacja z wręczenia nagród
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?