Szatnia, ostatnie minuty przed meczem, napięcie sięga zenitu. Chłopcy już wyszli, ja muszę jeszcze coś zrobić. Ona już czeka, jak zawsze w zasięgu ręki. Kiedyś trzęsłyby mi się dłonie, co rusz upewniałbym się, czy wszystko robię dobrze. Dziś szybkie, pewne ruchy doprowadzają do upragnionego efektu - wszystko trwa kilka chwil, bez zbędnych emocji, te dopiero na mnie czekają. Wstaję, ocieram dłonią spocone czoło, ostatni raz poprawiam strój - i wychodzę na boisko, zostawiając ją na 90 minut. Będzie czekać na mnie, gdy wrócę - to historia Kuby Karły, ucznia XXV Liceum Ogólnokształcącego w Łodzi.
Dziś Jakub ma 18 lat, a o tym, że ma cukrzycę, dowiedział się w 2006 roku, podczas rodzinnych wakacji w Kudowie-Zdroju. Niby nic się nie działo, zaczął dużo pić, często odwiedzać toaletę, prawie zasłabł. Potem była przychodnia i zbadany na czczo poziom cukru: 340 mg/dl. Lekarz nie miał wątpliwości.
Dla rodziny zaczęło się oswajanie z chorobą, którą trzeba po prostu zaakceptować. Dla Kuby nauka samokontroli, dyscypliny, akceptowania ciągłego i bolesnego mierzenia poziomu cukru we krwi, przyjmowania insuliny. Najgorszych momentów Kuba nie pamięta wiele, związane są z ciężkim niedocukrzeniem, inaczej hipoglikemią.
- Na szczęście nigdy nie miałem sytuacji, w której musiałem przyjmować insulinę, np. w parku, w miejscu publicznym - opowiada i pamięta za to inną, teraz zabawną dla niego scenę: - To był drugi rok choroby, byłem w szóstej klasie. To było podczas dyskoteki, poszedłem podać sobie insulinę do szatni, w miejscu, którym nikogo nie ma. A akurat ktoś przechodził, pewnie musiał się zdziwić, widząc dziecko, wstrzykujące sobie coś w brzuch...
Były też pytania, które na początku zadają sobie pewnie wszyscy cukrzycy. - Czy w związku z tym jestem gorszy? Czy nie mogę grać w piłkę, chodzić na piwo z kolegami, bawić się i żyć, tak jak chcę? - pyta Kuba na plakacie. I zaraz odpowiada: - Jasne, że mogę. Mogę, bo biorę. Żyję, bo biorę.
"Biorę już 10 lat - to już Arek Michalak. - Początek okazał się gorzej niż niełatwy. Był okropny: ciągłe mierzenie cukrów, uciążliwa dieta, złość, frustracja i to boleśnie tłukące się po głowie pytanie "Dlaczego?". A przede wszystkim, były niezliczone dziecięce plany i marzenia, roztrzaskujące się z kryształowym brzękiem o twarde "nie mogę (...)"
Jego choroba zaczęła się od standardowych objawów w 2003 roku, gdy był uczniem drugiej klasy podstawówki. Jak wspomina, został wyciągnięty ze szkoły przez mamę, która w ręku miała wyniki badań. - Zostałem zawieziony do poradni diabetologicznej na ulicę Sporną - wspomina dziś ze śmiechem. Wtedy wesoło mu nie było, bo dla aktywnego dziecka choroba, przeplatana licznymi wizytami w szpitalu, była dużym ograniczeniem, a Arek miał mnóstwo zajęć i planów, m.in. obozy, wyjazdy harcerskie. "Przyznaję, otrząśnięcie się zajęło mi chwilę. Powoli jednak zacząłem postrzegać cukrzycę nie jako wyrok, lecz jako wyzwanie" - to znów z plakatu.
Jako wyzwanie obaj z Kubą potraktowali sprawę kampanii edukacyjnej o swojej chorobie. Ich twarze, a także innych dziewięciu cukrzyków z całej Polski, pojawiły się na plakatach m.in. w: Kaliszu, Koszalinie, Krakowie, Lublinie i w Łodzi. Tu jeżdżą m.in. w miejskich autobusach, są na przystankach, można je znaleźć na internecie, gdzie są także spoty, kręcone z udziałem krakowskiego aktora Artura Dziurmana.
CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE
- To był ich pomysł, sami wymyślili, żeby zrobić kampanię o sobie - podkreśla Monika Zamarlik, szefowa Ogólnopolskiej Federacji Organizacji Pomocy Dzieciom i Młodzieży Chorym na Cukrzycę. Wprost mówi, że akcja to wyraz dojrzałości, ale i odpowiedzialności, do niedawna jeszcze dzieci, dotk-niętych chorobą, którzy chcą pokazać, że cukrzyca ogranicza, ale można z nią dobrze żyć. -Staramy się tak kształtować naszą cukrzycową młodzież, by była aktywna w każdej dziedzinie życia, w tym społecznej, w wolontariacie. I kampania jest tego przejawem.
Jej liczba to 8 lat - wtedy na cukrzycę insulinozależną zachorowała jej jedyna córka Dominika, także twarz z plakatów. Dla Moniki, która zawsze najbardziej bała się choroby dziecka, początki były równie trudne jak dla ślicznej nastolatki, dziś pięknej młodej kobiety.
"Pierwszy raz często boli. Kiedy zostałam nazwana "dziwadłem", "narkomanką" w momencie, gdy podawałam sobie insulinę w miejscu publicznym - to było tak, jakby ktoś wbił mi w serce szpilkę. Skóra jednak twardnieje, nie tylko dosłownie. Z czasem, po prostu przestałam się przejmować - to już historia i odczucia Dominiki.
Połączona doświadczeniami grupa, znająca się z wielu wyjazdów, obozów, o które jak lwica walczy mama Dominiki, postanowiła podzielić się swoimi doświadczeniami, ale i lękami, jakie towarzyszą szczególnie początkom choroby. Chcieli pokazać, jak wygląda ich życie z chorobą, ale także edukować społeczeństwo, że nie każdy dziwnie się zachowujący młody człowiek, który słania się na nogach, to pijany, że może właśnie to diabetyk, który ma niedocukrzenie i potrzebuje natychmiastowej pomocy. Poza pomysłami mieli mnóstwo energii i trochę pieniędzy z dotacji z Funduszu dla Organizacji Pozarządowych w ramach grantów szwajcarskich. Ale sami nie spodziewali się, że uda im się zrobić kampanię z takim rozmachem.
Motorami byli Kuba i Arek. Oni znaleźli łódzką agencję Vision, która pomogła w realizacji ich pomysłów. - Podeszli do tego bardzo profesjonalnie - opowiada Dorota Karło, mama Jakuba, dziś edukator diabetologiczny. Pamięta, jak szlifowała z synem i jego kolegą prezentację na umówioną wizytę w agencji. - Problem w tym, że nie mieli co zaoferować, a oczekiwali i chcieli wiele.
Jak wspomina pani Dorota, chłopaków wysłuchano, ale w jej ocenie bez szczególnych emocji. Wrażenie okazało się złudne. Pani Dorota usłyszała, że prezentacja była przygotowana bardzo dobrze, z biznesowym podejściem. - Przy czym oni niczego nie chcieli dla siebie, chcieli tylko opowiedzieć o wszystkim. Ja, choć jestem edukatorem, znam to w teorii, oni w praktyce.
W kampanii wziął też udział Artur Dziurman, który nakręcił z całą grupą z plakatów spoty. - Robiliśmy nagrania między świętami a sylwesterem, sześć - siedem godzin, bardzo się zaangażował, bezinteresownie przygotował ich do tego i sam wystąpił w spotach - opowiada Monika Zamarlik.
Plakaty, spoty i zawarte na nich przesłania i wyznania młodych diabetyków po cichu zaczynają działać. Trafiają do szkół, choć nie wszędzie są przyjmowane z akceptacją. Monika Zamarlik przyznaje, że zdarzają się odmowy: bo ta strzykawka...
Arek, który dziś jest studentem medycyny, chciałby, żeby kampania oswoiła wiele osób ze strachem, jaki czasem towarzyszy udzieleniu pomocy, której nieraz wymaga diabetyk. - Moi znajomi, rodzina są wyedukowani, ale jest wiele osób spoza tego grona, które nie wiedzą, co robić.
Bo nawet najbardziej "wyrównany" diabetyk, czyli z dobrze prowadzoną cukrzycą. może wymagać pomocy. Wymiar edukacyjny to jedno, ale jak - dodaje Arek - jeszcze jest wymiar ludzki, czyli historie ludzi, którzy żyją z cukrzycą. Żyją, bo biorą.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?