Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Światowy Dzień Ubogich. Bieda puka do drzwi, ceny ciągle rosną

Anna Gronczewska
Anna Gronczewska
Grzegorza Gałasiński
Pędząca inflacja, coraz wyższe ceny w sklepach, rosnące opłaty. To wszystko sprawia, że jest coraz więcej ludzi żyjących na krawędzi ubóstwa. 13 listopada obchodzony jest Światowy Dzień Ubogich.

Bieda puka do drzwi łódzkich rodzin

Na ul. Rysowniczej w Łodzi, przy kościele św. Michała Archanioła stoi lodówka społeczna. W mieście jest kilkanaście. Można tam wkładać niepotrzebną żywność..Niestety w poniedziałek lodówka była pusta. Koło niej ktoś położył tylko woreczek z orzechami...Koło lodówki przechodzi ponad 70-letnia pani Zofia. Na wysokości lodówki zwalnia...Patrzy w jej kierunku i szybko odchodzi.

A tak tylko patrzyłam – mówi w końcu pani Zosia. - Czasem można tam znaleźć jakąś kapustę, czasem chleb. Od kilku dni jest pusta. Krępuje się brać, ale jestem sama. Mąż od pięciu lat nie żyje. Mam 1700 zł emerytury, Jak opłacę czynsz, media i wydam na lekarstwa, to na życie zostaje mi 400-500 złotych na życie. Dzieci nie mieliśmy, pomóc nie ma kto. Do pomocy społecznej ręki nie będę wyciągać. Jestem biedna, ale mam swój honor.

Niestety coraz więcej takich lodówek świeci pustkami. Jedną z niewielu organizacji, które starają się systematycznie zapełniać Społeczne Lodówki jest łódzkie Stowarzyszenie Inicjatywa Rozsądnych Polaków. Zajmują się lodówką przy ul. Kilińskiego 102, tam gdzie znajduje się Miejskim Ośrodek Pomocy Społecznej i Urząd Pracy, a także przy ul. Rysowniczej 11.

Jeśli ktoś przekazuje żywność do takiej lodówki to zwykle są to znikome ilości, a potrzeby są ogromne! - mówi Danuta Majdańska, prezes Stowarzyszenia Inicjatywa Rozsądnych Polaków. - My pozyskujemy z hipermarketów artykuły spożywcze o krótkiej dacie przydatności do spożycia. Staramy się regularnie zasilać lodówki, ale nie zawsze mamy co tam wkładać. Bywa, że uzupełniamy zapasy dwa razy dziennie. Czasami jednak przez dwa – trzy dni nie możemy nic włożyć do lodówki.

Danuta Majdańska zauważyła, że jeśli wkłada się do lodówki towary spożywcze to zaraz ustawia się kolejka. Bywa, że ludzie krążą wokół niej czekając na nowy transport. ..Do lodówki wkładane są owoce, warzywa, ale też wędliny, mięso, sery.

- Z lodówki korzystają nie tylko bezdomni, ale 90 procent to ludzie starsi, inwalidzi – dodaje Danuta Majdańska. - Wiadomo, że oni najbardziej potrzebują dofinansowania, wsparcia. Mają niewielkie emerytury. A dużą jej część pochłaniają wydatki na leki. Na jedzenie już nie starcza.Kiedyś, gdy stawiano pierwsze lodówki ludzie przynosili jedzenie, które zostało im w domu. Były to na przykład słoiki z zupami. Teraz zdarza się to bardzo rzadko.

Oszukana jajecznica

Niestety coraz więcej ludzi z trudem wiąże koniec z końcem. O pomoc proszą nie tylko bezdomni. Bożena od trzech lat jest wdową. Po śmierci męża została sama z dwójką dzieci. Kamil ma 13 lat, a Paweł będzie w tym roku miał osiemnastkę. Uczy się w technikum.

Po śmierci męża dostaliśmy rentę rodzinną, 1300 zł na mnie i synów – opowiada Bożena. - Ja pracuje na jedną czwartą etatu jako sprzątaczka. Niewiele zarabiam. Tyle, że teraz jestem na zwolnieniu. Upadłam w autobusie. Mam uraz kręgosłupa. .

Bożena mówi, że miesięcznie ich trójka ma na utrzymanie w sumie około 3000 złotych. Bo przecież bierze jeszcze 500 plus na synów. Tyle, że Paweł niedługo skończy 18 lat i budżet będzie mniejszy o te 500 zł. A trzeba zapłacić za mieszkanie, prąd, kupić co jakiś czas butle z gazem. Jeszcze Kamil choruje na alergię, ma astmę. Musi brać codziennie leki.

A chłopaki rosną, co rusz trzeba kupić buty, kurtkę – mówi Bożena. - Apetyt też im dopisuje. Bochenek chleba to jeden potrafi naraz „wciągnąć”!

Bożena mówi, że jej świat zawalił się po śmierci męża, choć i jak on żył nie było łatwo.

Ale przez pewien czas mieliśmy te dwie pensje! - dodaje. - Mąż pracował w ochronie więc dużo nie zarabiał, ale zawsze przynosił pieniądze do domu. Choć ja przez trzy pierwsze lata życia Kamila nie pracowałam. Bardzo chorował..Potem mąż zachorował...

Bożena opowiada, że Marek od dłuższego czasu źle się czuł, ale nie chciał iść do lekarza. W końcu było tak źle, że wylądował w szpitalu. Stwierdzono raka płuc. Potem dostał krwotoku i umarł.

- Miał 50 lat - mówi Bożena. - Zostałam sama z dziećmi, ale nie mogę się poddawać, muszę sobie radzić! Na szczęście należę do tego pokolenia, która jeszcze potrafi sobie poradzić. Biorę tu przykład z mamy. Wychowała trójkę dzieci, a z pieniędzmi też było krucho. Mama pracowała na zmiany w Zakładach Przemysłu Bawełnianego „Pamotex” w Pabianicach. Na ojca nie mogła liczyć, bo był alkoholikiem...Ja też jestem zdana tylko na siebie. Mama nie żyje, rodzice męża też umarli..

Bożena często korzysta z przepisów mamy. Nie stać jej, by codziennie dać na obiad chłopcom mięso, więc jak mówi, „kombinuje”.

- Robię więc oszukaną jajecznice – opowiada o jadłospisie swojej rodziny. - Zamiast pięciu jajek biorę trzy. Dodaje mąki, wody i czasem wrzucam trochę słoniny. Powstaje taka papka...Ale chłopaki się tym najedzą. Często robię naleśniki. Kamil i Paweł potrafią zjeść po 10 – 12! Przepadają za nimi. No i jeszcze robię gotuje dla nich makaron, też według przepisu mamy. Podsmażam go na patelni, dodaje cebulę, trochę kiełbasy, sera topionego. Potem polewam keczupem i jest smaczna potrawa. Mięso jemy raz, czasem dwa razy w tygodniu. Zwykle mielone. Tyle, że chłopaki od razu zjedzą po trzy kotlety. Czasem to dla nich i tak mało...Piekę często drożdżowe ciasto. Nie jest takie drogie. A moi chłopcy taką blachę ciasta zjedzą w ciągu godziny..

Sama z czwórką dzieci

Marzena przyszła właśnie do jednego z biur łódzkiej pomocy społecznej. Wyszła zadowolona. Przyznano jej 200 zł zasiłku okresowego.

Odetchnęłam z ulgą! - mówi Marzena. - Te pieniądze są dla mnie jak złoto! A nie zawsze ten zasiłek mi przyznają.

Marzena z czwórką dzieci mieszka w kamienicy w centrum Łodzi. Najstarszy syn Adam ma 16 lat. Bartek jest od niego młodszy o dwa lata. Marzena ma jeszcze 5-letnią córeczkę Oliwkę i 8-letniego Adriana, który uczy się w pierwszej klasie.

- Najstarsi chłopcy są z mojego pierwszego małżeństwa – tłumaczy Marzena. - Nie wyszło nam, mąż pił i się rozwiedliśmy. Oliwka i Adrian to dzieci mojego konkubenta. Ale on też pił, robił awantury. I rozstaliśmy się. To było cztery lata temu...Konkubent pił, ale pracował. Przynosił jakieś pieniądze..Po tym jak się wyprowadził zaczęły się problemy. Nie miałam jednak wyjścia. Nie chciałam, by dzieci patrzyły jak wraca pijany, słyszały awantury.

Marzena kiedyś pracowała w kasie jednego z hipermarketów. Odeszła, gdy zaszła w ciążę z Adrianem. Teraz jedynym jej źródłem utrzymania są alimenty jakie dostaje na dzieci i 500 plus.

Na Adama i Bartka mam po 400 złotych, a na Oliwkę i Adriana po 300 złotych alimentów– opowiada Marzena. - Oczywiście dostaje te pieniądze nie od moich byłych partnerów, ale z Funduszu Alimentacyjnego.

Marzena szukała pracy. Chciałaby znów pracować jako kasjerka. Była nawet w kilku miejscach.

Nie jestem dla nich dyspozycyjna – wyjaśnia. - Niedawno byłam nawet na rozmowie w „Stokrotce”. Powiedziałam, że nie mogę pracować na zmiany, bo mam małe dzieci. Skrzywili się i pracy nie dostałam. Tłumaczyłam, że mogłabym pracować na jedną zmianę i w weekendy, ale im to nie pasowało..

Jak radzi sobie Marzena? Twierdzi, że stara się, ale jest coraz trudniej. Ceny rosną jak szalone. Na szczęście jej dzieci nie lubią mięsa. Robi im makaronowe zapiekanki. To znaczy podsmaża na patelni makaron, daje słoninę i polewa keczupem. Dwa razy w tygodniu kupuje po kilka plasterków szynki. Robi z nich kanapki na kolacje. Na szczęście dzieci jedzą w szkole obiady i nie musi za nie płacić.

Chodzę po chleb do „Caritasu”, czasem dostanę jakąś kaszę, mąkę, ryż, makaron – opowiada Marzena. - To duża pomoc. U nas dziennie zjada się po cztery bochenki chleba! Gotuje ryż czy makaron, zalewam mlekiem. I już jest się czym posilić. Gotuje na kostce „pomidorową” z koncentratu. Nie raz „ryżówkę” czy krupnik.

Marzena ma jednak inne zmartwienie. Mieszka w starej kamienicy, bez wygód. W mieszkaniu ma tylko umywalkę. Ubikacja jest w korytarzu, a czynsz wysoki bo ponad 500 złotych miesięcznie. Do tego trzeba jeszcze zapłacić za prąd.

Mieszkanie jest zadłużone – mówi smutno Marzena. - Z odsetkami to już ponad 15 tysięcy złotych długu. No i jeszcze to nie jest moje mieszkanie. Mam już wyrok eksmisyjny...

Wiele lat temu mieszkanie w bloku było symbolem bogactwa. Nowe łódzkie osiedla zasiedlali profesorowie, dyrektorzy, ale i robotnice „Marchlewskiego”, które nie narzekały na brak pieniędzy. Bieda kojarzyła się z ponurymi kamienicami w centrum Łodzi. Dziś większość profesorów i dyrektorów opuściła blokowiska. A w blokach coraz częściej mieszka bieda. Pani Teresa ma już 78 lat. Przez wiele lat pracowała jako kierowniczka kancelarii w dużym łódzkim przedsiębiorstwie. Po 35 latach pracy ma 1450 złotych emerytury na rękę.

Jak żył mąż to jeszcze jakoś wiązało się koniec z końcem, ale mąż umarł 10 lat temu – opowiada pani Teresa. - Zostałam sama...Po mężu emerytury nie przejęłam, bo miał jeszcze mniejszą niż ja. Na jedynego syna też nie mogę liczyć. Od trzech lat nie ma pracy. Ma dwoje dzieci, które uczą się w szkołach średnich, a wszyscy żyją z pensji synowej, która jest magazynierką. Nie mogę do nich wyciągać ręki po pomoc, bo to ja im powinnam pomóc.

Żeby na czynsz starczyło

Na łódzkiej Retkini zajmuje trzypokojowe mieszkanie. W sumie niecałe 53 metry. Co miesiąc płaci ponad 400 złotych czynszu. Do tego dochodzi 30 zł za gaz, raz na dwa miesiące i 60 złotych za prąd. Zrezygnowała już dawno z telefonu stacjonarnego. Dała pieniądze wnukom i kupili jej komórkę na kartę. Teraz na telefon raz na trzy miesiące wydaje 50 złotych.

- Tak więc na same opłaty wydaje prawie 500 złotych – wylicza pani Teresa. - Zostaje mi więc około 800 złotych. A jeszcze zdrowie nie jest takie jak potrzeba. Choruje na serce, cukrzyce, mam wysokie ciśnienie. Lekarstwa co miesiąc kosztują mnie ponad 100 złotych. Na życie zostaje mi około 600 zł. Muszę się nagimnastykować, by nie brać pożyczek i za to wyżyć!

Pani Teresa mówi, że najważniejsze to zapłacić za mieszkanie. To dla niej świętość.

Nawet jakbym miała nic jeść, mieszkanie muszę opłacić! -dodaje. - Oglądam nie raz w telewizji reportaże o ludziach, którzy na stare lata porobili długi, zadłużyli mieszkania i lądowali na ulicy. Nie mogę do tego dopuścić!

Pani Teresa żyje skromnie. Codziennie stara się ugotować zupę na jednym, czasem dwóch skrzydełkach. Na niedzielę kupuje porcję rosołową i gotuje rosół. Co jakiś czas zaprasza na obiad syna z rodziną, to wtedy przygotowuje kotlety schabowe. Na co dzień nie je drugiego dania. Na zakupy chodzi raz w tygodniu. Zwykle do „Lidla” lub „Biedronki”. Wyszukuje promocji lub innych okazji. Może wtedy kupić tanio serek czy wędlinę, gdy kończy się ich termin ważności. Jej sąsiadka śmieje się, że Tereska stała się prawdziwą specjalistką od „łowienia” okazji.

Żyje bardzo oszczędnie i kiedyś czasem nawet z tej swojej niskiej renty odłożyłam 100 – 200 złotych, na jeszcze gorsze czasy – zdradza pani Teresa. - Teraz już się nie da. Te gorsze czasy właśnie nastały! Czasem dam synowi z 50 złotych, by nie liczył tylko na żonę. Całymi dniami modlę się, by wreszcie ułożyło mu się życie i znalazł jakąś pracę!

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki