Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szwedzki dramat „Godzina kota” w Teatrze Małym w Manufakturze [RECENZJA]

Łukasz Kaczyński
Łukasz Kaczyński
Monodram „Ego te absolvo” o grozie wojny i patriotyzmie w Teatrze „Zamiast” w „Wi-Mie”. Szwedzki dramat „Godzina kota” w Teatrze Małym w Manufakturze o człowieku jako zagadce

Miał intuicję Mariusz Pilawski, dyrektor łódzkiego Teatru Małego w Manufakturze. Po nagrodzonym Złotą Maską „Zanikam” Arne Lygre w reż. Katarzyny Dąbkowskiej-Kułacz w Teatrze „Zamiast” zaprosił młodą reżyser na swą scenę. Z „Godziny kota” Pera O. Enquista wydestylowała ona kameralny, podszyty skrajnymi emocjami dramat o człowieku, który nie widzi siebie w rzeczywistości.

Na scenie obecne są trzy postaci. Osadzony w zakładzie psychiatrycznym chłopak (Michał Jóźwik) zabił i zakopał parę, która kupiła dom jego dziadka. Powód jest nieznany. Psycholog Elżbieta (Magdalena Drewnowska) kieruje eksperymentem - chłopak dostaje pod opiekę kota, ale coś idzie nie tak. W prywatno-służbową relację między nim a nią wchodzi pastor (Loretta Cichowicz). To, co się wydarzy, zmieni także jej życie - oddaje to sprawnie prowadzone przez reżyser zawieszenie pastor między dwoma czasami i ukazywanie zdarzeń jako komentowanej retrospekcji. Spektaklem rządzi estetyka chłodu. Scenę pokrywa szaro-niebieskie światło (Krzysztof Gutkowski), z którym stapiają się kostiumy aktorów, co podkreśla grę mimiczną. Scenograf Katarzyna Mazurkiewicz w ledowym sześcianie niczym w celi ze szkła zamknęła zabójcę, a jej ściany czasem są przekraczane - co ma znaczenie. Badany chłopak pozostaje tajemnicą, obnaża zaś niespełnioną kobiecość Elżbiety, brak żarliwości wiary i żywej relacji z Bogiem u pastor. „Godzina...” nienachalnie stawia pytania o niedoskonałość i niedostateczność ludzkich narzędzi w ocenie i opisie tego, co ponadludzkie. O boską miłość, nieobarczoną ludzką niedoskonałością.

Z satysfakcją ogląda się, jak Drewnowska broni swej postaci, choć obnaża nieprzystawalność jej akademickiego spojrzenia i naukowych aspiracji do życia. Rozedrganie, czasem bezradność Elżbiety kontrapunktuje pozorny spokój, w jaki pastor wyposaża Cichowicz. Rolę są dobrze ustawione i pewnie zdynamizują się, gdy spektakl się rozegra, gra będzie intuicyjna. Warto też usunąć drobne puste miejsca, np. przy monologach Jóźwika bardziej uruchomić zastygłą na krześle Drewnowską. Siłą rzeczy osią dla aktorek jest rola Michała Jóźwika, niedawnego absolwenta „filmówki”. To jeden z najbardziej elektryzujących debiutów na profesjonalnej łódzkiej scenie. Dąbkowska-Kułacz dba o czytelność podawanego tekstu i skomplikowania relacji między postaciami - Jóźwik daje rolę, w której bez szarży, grą ciała (perwersyjną nadaktywnością, gestami, które wyrywają się z ludzkiej formy) określa odrębność postaci od „uporządkowanego” świata nauki i teologii. Jego prowokacje to nie banalnie pomyślana psychopatia postaci - ta jest zresztą umowna, co zdradzają przewrotny humor i ironia, którymi szermuje. To otwarcie widza na niedostępną tajemnicę, jaką jest drugi człowiek. Majsterszykiem pracy z ciałem jest finałowa sekwencja wyzwalania się z siebie, z ciała, z doczesnego świata, i droga ku marzeniu o Absolucie - zapowiada je rozmowa z pastor z projekcją zorzy w tle i „muzyką sfer”.

Autor tej ostatniej (granej smyczkiem na gitarze i na kieliszkach z wodą), Hubert Kułacz, absolwent „filmówki”, związany z kilkoma scenami kraju, w weekend w „Zamiast” zmierzył się z monodramem. I przez dwie godziny trzymał uwagę widza mówiąc czysto o sprawach, o których teatr z trudem mówi bez lęku lub liczmanów. „Ego te absolvo” na kanwie pamiętnika ks. płk. Józefa Panasia, kapelana II Brygady Legionów, wyreżyserował Bogusław Semotiuk, profesor „filmówki” (i spełnił słowo dane Kułaczowi na drugim roku studiów). Aktor wchodzi w przestrzeń sceny w płaszczu, z łopatą i pierwszymi słowami musi zdobyć widza. „Pomódlmy się” - czy jest dziś trudniej zaczynająca się ekspozycja? I zdobywa widzów autentycznością i przekonaniem o wadze, tego o czym mówi (wątek osobisty - dziadek aktora też służył w II Brygadzie). Jako ks. Panaś relacjonuje drogę przez front wschodni, niezmienne marzenie o odrodzeniu ojczyzny, recenzuje prowadzące ku temu polityczne siły. I stale grzebie współtowarzyszy. Czasem wrogów - i ten niejednoznaczny opis świata to wielka wartość „Ego...”. Kapitalnie krystalizują się zarysowane przez reżysera sytuacja i przestrzeń, w jakich odbywa się monolog. Rozrzucone deski, ścięte gałęzie, worki z piaskiem to zasieki, którym nie ma końca. Aktor zbiera i prostuje gwoździe mówiąc o wolnej Polsce, a potem wprawnymi ruchami zbija krzyże. Kilkadziesiąt. Zapełniają one scenę, ich cienie ciągną się ku widowni. Wraz z powracającą tytułową sentencją „Ja ciebie rozgrzeszam...” potęgują bezsens wojny. Widzowie też dostaną drewniany krzyżyk, „swego” poległego, by dbali o pamięć o nim. A Kułacz, w chwilach dystansu kapelana do siebie, kreśleniu trasy tułaczki, budzącej sympatię żołnierskiej swadze, finałowym oburzeniu, pokazuje świetny warsztat i buzujący talent.

„Zamiast” wyrasta na mocny ośrodek sceny off, kuźnię autorskiego spojrzenia na teatr. Wymarzona sytuacja to ta, gdy łódzki będzie czerpał z tego, co tam najlepsze. Aby „zamiast” (etatu) nie trwało wiecznie.

Wydarzenia tygodnia w Łódzkiem. Przegląd wydarzeń 31 października - 6 listopada 2016 roku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki