Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tadeusz Jaworski - tułacz z kamerą

Łukasz Kaczyński
Tadeusz Jaworski
Tadeusz Jaworski Archiwum Tadeusza Jaworskiego
Tadeusz Jaworski, nominowany do Oscara dokumentalista, pogardził córką afrykańskiego wodza, wyzwalał Łódź na radzieckich czołgach, a do "Oświatówki" trafił za przestępstwa przeciw Polsce.

Tadeusz Jaworski, który należy do pierwszego pokolenia absolwentów łódzkiej Szkoły Filmowej, nie był w Polsce ponad pół wieku. Ojczyznę opuścił po politycznej nagonce w 1968 roku, a był wtedy u szczytu sławy. W filmie dokumentalnym osiągnął wszystko i był niekwestionowanym autorytetem, pracował też dla Teatru Telewizji. Z kamerą przemierzył świat od Syberii po Afrykę, gdzie kręcił filmy dla Organizacji Narodów Zjednoczonych. Przymusowa emigracja, która pchnęła go do Kanady, gdzie do dziś mieszka, przerwała pracę nad jego pierwszą fabułą "Partitą na instrument drewniany", do której scenariusz napisał wraz z poetą Stanisławem Grochowiakiem. Z Łodzią wiążą się najważniejsze etapy jego życia.

Zniżka na opowieści

- Trafiłem do Łodzi tuż po wojnie. Byłem w wojsku i na czołgach radzieckich jako Armia Polska od strony Radogoszczy wkroczyliśmy do miasta 19 stycznia 1945 roku - wspomina reżyser. - Potem w Lesznie rozgromiliśmy jakąś niemiecką kompanię, ulokowaną w podziemiach fabryki, ale gdy front przeszedł, wróciłem do Łodzi i tu zostałem. Nie wiedziałem co robić. Miałem rozmaite zainteresowania. Dowiedziałem się, że na Uniwersytecie Łódzkim jest profesor Mieczysław Wallis, autor słynnej książki o secesji. Pomyślałem więc, że pójdę na historię sztuki.

Zrobił dwa trymestry jako wolny strzelec, a gdy tylko dowiedział się, że przy Filmie Polskim powstaje nowa instytucja, która stać się ma zalążkiem Szkoły Filmowej, tam skierował swe myśli. Około dwunastu studentów było na wydziale reżyserskim i piętnastu na operatorskim.

- Trochę nieprawdą jest to, co Wajda pisze w "Filmówce", że historia filmu i szkoły zaczęła się od momentu, w którym on przyszedł. Zaczęła się wcześniej jako Instytut Filmowy, który prowadził profesor Marian Wimmer z łódzkiej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych. Profesorowie, którzy przyszli to była plejada wspaniałych pedagogów z osobowościami - mówi Jaworski. - Mieszkaliśmy na ulicy Traugutta 8, tam były trzy pokoje w mieszkaniu na pierwszym piętrze. W łazience był kran tylko z zimną wodą. Byliśmy młodzi, ale biedni. Na śniadanie biegaliśmy na przeciwną stronę ulicy, gdzie był mały sklepik. Prowadziła go bardzo korpulentna kobieta. Rano chodziliśmy tam na piwo "pod paznokieć". Zagrychą była bułka bez masła. Byliśmy w Szkole rocznikiem eksperymentalnym, dzięki czemu mieliśmy zniżkę w SPATiF-ie, który wtedy mieścił się przy ulicy Piotrkowskiej. Także na wódkę. Kupowaliśmy ją choćby znakomitemu aktorowi Węgrzynowi, a on raczył nas opowieściami zza kulis.

Łódź opuścił w 1951 roku. Zaczął pracę w Wytwórni Filmów Dokumentalnych w Warszawie, z której zostałem wyrzucony za "przestępstwa", których dopuścił się w Berlinie Wschodnim. Z pisarzem Jackiem Bocheńskim zbierali materiały do pełnometrażowego dokumentu "Odra-Nysa granicą pokoju". W Berlinie Wschodnim było głucho i ciemno, więc jeździli metrem do migotającego światłami Zachodniego.

- Tam były znakomite teatry. Oglądaliśmy wspaniałe balety. A jednocześnie kupiłem sobie trochę cytryn do domu, których nie było wówczas w Polsce. Nie wiedzieliśmy o tym, że jesteśmy obserwowani przez Stasi - mówi Jaworski.

W Berlinie Wschodnim spotkali Bertolda Brechta i jego żonę Helenę Weigel i w prowadzonym przez nich teatrze oglądali "Matkę Courage" oraz "Kaukaskie koło kredowe". Byli w klubie Moeve, odpowiedniku polskiego SPATiF-u. Rozmawiali o filmie, sztuce, ale w zdumienie wprowadziły ich słowa Brechta, jak wiadomo zapamiętałego komunisty: "Ten ustrój, w Rosji, u was, u nas i w innych krajach demokracji ludowej jest nieludzki".

- Donosy trafiły do polskiej bezpieki. Na moje nieszczęście dyrektorem WFD była Rita Radkiewicz, żona Stanisława Radkiewicza, szef Ministerstwa Bezpieczeństwa, kata polskich patriotów. Wezwała mnie do siebie, trzasnęła w szklany stół i krzyczała: "Podobało się wam, pociągało was". Wyjaśniłem, że w Berlinie nic złego nie robiliśmy. "Ale mogliście wpaść w siatkę CIA". Był okrutna. Potrafiła aresztować ludzi z Wytwórni bez pozwolenia i bez udziału męża. Jak wielu moich kolegów, udałem się na "banicję" do łódzkiej Wytwórni Filmów Oświatowych. Zaczynałem od filmów w rodzaju "Na fermie kurzej". Wojciech Jerzy Has robił "Nasz zespół" o Zespole Pieśni i Tańca przy Zakładach Mechanicznych imienia J. Strzelczyka w Łodzi, a Stasio Lenartowicz o stonce ziemniaczanej. Jednym słowem, pozbawili nas wszystkich ambicji, które mieliśmy jako ludzie konkretnego gatunku filmowego. Potem dopiero zacząłem robić filmy o sztuce, dzięki gruntownej wiedzy z zajęć profesora Wallisa.

Skorpion i córka wodza

W listopadzie Tadeusz Jaworski po blisko pół wieku przyjechał do Polski by odebrać od ministra spraw zagranicznych medal "Bene merito". W podróży towarzyszył mu syn i zaprzyjaźniona kanadyjska krytyczka filmowa. Przez kilka dni reżyser był gościem Muzeum Kinematografii, które przygotowało kilkudniową retrospektywę jego filmów. Można było obejrzeć m.in. znakomite filmy o sztuce ("Nasz malarz Orłowski") czy poświęcone Afryce, jak choćby "Zmierz czarowników". Praca na Czarnym Lądzie niemal nie zakończyła się małżeństwem z córką wodza plemienia Bassari.

- Ostatniego dnia zdjęć, gdy zszedłem ze wzgórza, na którym kręciliśmy zdjęcia, zobaczyłem, że w kierunku samochodów idzie ów przywódca i prowadzi za rękę nastoletnią córkę, Kirę. Bez słowa wsiadł do samochodu i czekał - wspomina Jaworski.- Dopiero tłumacz wyjaśnił nam o co chodzi. Długa trwało nim wytłumaczyliśmy wodzowi, że nie jest możliwe przyjęcie takiego "podarunku" i powrót z nim do Polski. Nim wódz powrócił do wioski spojrzał na mnie tylko raz. W jego oczach był nie gniew, ale smutek. To było wojownicze plemię i ich wioska otoczona była kordonem policji. Możliwe, że już nikt z nich nie żyje.

Pracując nad filmem "Bassari" reżyser do tego stopnia zaprzyjaźnił się z wodzem, że zamieszkałem w jego chacie. Tadeusz Jaworski przyznaje też nieśmiało, że ostatniego dnia zdjęć, nim jeszcze otrzymał niecodzienny podarek, rankiem wpadła mu w oko inna pamiątka. Był to mały, misternie zdobiony dzbanuszek, porzucony gdzieś w trawie nieopodal chaty wodza. Szybko wcisnął go w kieszeń spodni. Dopiero gdy zszedł ze wzgórza, na którym mieszkało plemię, wyjął "trofeum"... i wtedy z dzbanuszka wyszły dwa skorpiony!

- Nieźle bym skończył, gdyby urąbały mnie wtedy w krocze- żartuje dziś Tadeusz Jaworski.

Poszukiwanie miejsca

- Miałem ogromny żal po tym jak zostałem de facto wyrzucony z Polski - mówi dziś Jaworski, który sugestie na temat opuszczenia Polski otrzymywał z najwyższych szczebli władzy. Jego emigrację poprzedziły pamflety i szkalujące go artykuły. - Z moją żoną Tamarą udaliśmy się do Kanady. Tamara jest uznaną w świecie twórczynią gobelinów. Od królowej dostała najwyższe odznaczenie, czyli Order Of Canada, a także Złoty i Diamentowy Medal.

Za zrealizowany w 1972 roku film "Selling Out" Tadeusz Jaworski nominowany był Oscara. Otrzymał za niego także Genie Awards, czyli "kanadyjskiego Oscara". Do Łodzi i Polski reżyser powrócił także jako bohater organizowanego przez muzeum XXII Festiwal Mediów "Człowiek w Zagrożeniu". Jemu poświęcony jest nagrodzony na tym festiwalu filmu Grzegorza Królikiewicza "Wieczny tułacz". Muzeum wydało także książkę o reżyserze pod tym samym tytułem.

- Po powrocie Warszawa zrobiła na mnie ogromne wrażenie. To nie jest to samo miasto, które opuściliśmy. Ulice są bardziej żywe, pełne ludzi. A w Łodzi, gdy wjeżdżaliśmy do miasta, zaniepokoiła mnie ilość kamienic, z których sypie się tynk, i co gorsza, domów, które stoją puste - mówi ze smutkiem Tadeusz Jawroski. - Jednak gdy wjechaliśmy do śródmieścia, odżyły moje wspomnienia i historie związane z latami, jakie tu spędziłem. I to było dla mnie wielkie wydarzenie. Wszak siedemdziesiąt jeden lat temu odebrałem dyplom reżysera w Szkole na Targowej 61. Wtedy do Łodzi przyjechał Toeplitz i my, nasz rocznik, chodziliśmy z nim po fabrykach szukając miejsca dla szkoły. To my, studenci, wybraliśmy ten budynek. Potem szkoła ta stała się telewizyjną, także teatralną uczelnią. Jej patronem jest Leon Schiller, czyli człowiek, który był naszym mentorem i profesorem od spraw teatru, prowadzenia aktora, inscenizacji, inscenizacji teatralnej. To były dla nas podstawy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki