Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tajne przez poufne, czyli ile zarabiają szefowie w instytucjach państwowych

Joanna Leszczyńska
Dr Jacek Kucharczyk, dyrektor Instytutu Spraw Publicznych.
Dr Jacek Kucharczyk, dyrektor Instytutu Spraw Publicznych. archiwum
"Bardzo często wysokie wynagrodzenia na niektórych stanowiskach nie są wynikiem tego, że tam trzeba mieć wysokie kompetencje. Po prostu często działa to na zasadzie towarzystwa wzajemnej adoracji. W Polsce ludzie zatajają zarobki, bo mają poczucie, że płaci się im więcej niż zasługują." O zarobkach szefów instytucji publicznych z dr. Jackiem Kucharczykiem, dyrektorem Instytutu Spraw Publicznych, rozmawia Joanna Leszczyńska.

Wiele osób, pełniących kierownicze stanowiska w państwowych instytucjach, odmówiło nam podania swoich zarobków. Dlaczego, Pana zdaniem, ci ludzie nie chcą ujawnić, ile zarabiają?

W Polsce jest kultura nierozmawiania o zarobkach. Uważa się, że jest to prywatna sprawa, a informacja o tym, ile ktoś zarabia, naruszają czyjeś dobra osobiste. Jest to w interesie tych, którzy dobrze zarabiają. To te osoby narzuciły swoistą "ideologię", żeby chronić te informacje. Moim zdaniem, dotyczy to zarówno sektora prywatnego, jak i publicznego. Szefowie nie chcą, by podwładni dyskutowali o swoich płacach, bo to jest sposób na utrzymywanie niskich płac w ich firmach. Sami szefowie też nie lubią się dzielić informacją o swoich zarobkach, choćby dlatego, że wówczas podwładni mogliby się dowiedzieć, ile ich szef zarabia. Jak wiemy, w Polsce różnice zarobków są spore. Utajnianie zarobków pomaga utrzymywać te różnice. To utajnianie jest jeszcze bardziej uderzające w przypadku instytucji publicznych, finansowanych przez podatników. U nas się przyjęło uważać, że zarobki szefów firm publicznych powinny być traktowane jak wszystkie zarobki, czyli powinny być chronione.

Co przemawia za tym, by te zarobki były jawne?

To, że wtedy można by podjąć sensowną dyskusję na temat, ile kto powinien zarabiać. Nie chodzi o to, by ludziom odbierać pieniądze, ale o to, by była jawność. Uważam, że ludzie na odpowiedzialnych stanowiskach powinni być przyzwoicie wynagradzani. Utajnianie zarobków nie służy merytokracji, czyli temu, by ludzie zarabiali w zależności od kompetencji i że na niektórych stanowiskach trzeba ludziom dobrze płacić, bo osób o takich kompetencjach nie ma wiele.

Niektórzy szefowie firm tak odpowiadali na nasze pytanie o zarobki: "Uchwała rady nadzorczej wskazuje, że Prezesowi Zarządu przysługuje wynagrodzenie w wysokości czterokrotności przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw bez wypłat nagród z zysku w IV kwartale roku poprzedniego". Liczono najwyraźniej, że dziennikarz się zniechęci. Polacy wstydzą się przyznać, że są zamożni?

Nie chodzi o wstyd. Chodzi raczej o to, że pewne różnice w zarobkach, szczególnie kadry zarządzającej, czasami mają się nijak do kompetencji i poziomu porównywalnych zarobków kadry w innych typach instytucji. Po prostu ludzie ukrywają to we własnym interesie. Nie chcą, żeby to było poddane krytycznej weryfikacji przez opinię publiczną. Słowem, żeby nikt im nie patrzył na ręce. Bo bardzo często wysokie wynagrodzenia na niektórych stanowiskach nie są wynikiem tego, że tam trzeba mieć wysokie kompetencje. Po prostu często działa to na zasadzie towarzystwa wzajemnej adoracji. Rada nadzorcza przyzna prezesowi wysokie wynagrodzenie, to potem prezes przyzna członkom rady też wysokie wynagrodzenie. I wszyscy są zadowoleni.

Myślę jednak, że są szefowie, którzy zasłużenie otrzymują wysokie wynagrodzenie, a jednak milczą na temat ich wysokości...

Zgadzam się, ich jest wielu. Moim zdaniem oni nie mają czego się obawiać. Myślę,że gdyby była taka kultura jawności, jaka jest na przykład w Skandynawii, to ci kompetentni, którzy czują, że zarabiają tyle, ile wynosi rynkowa wartość ich pracy, nie mieliby nic do ukrycia. Tam gdzie działają przejrzyste zasady, lepiej działa też rynek. Co to oznacza? Jeśli ktoś chce, żeby instytucją zarządzała bardzo wysoko wykwalifikowana osoba, to musi zapłacić tyle, by przyciągnąć tych najbardziej wykwalifikowanych. Nawet z merytokratycznego, a nie egalitarnego punktu widzenia, przejrzystość jest lepsza niż tajność. W Polsce ludzie zatajają zarobki, bo mają poczucie, że płaci się im więcej niż zasługują. I jak się inni o tym dowiedzą, chociażby współpracownicy, będą się krzywo patrzeć, że prezes, który się obija, ma wielokrotnie wyższą pensję od nich.

Ja jednak odnoszę wrażenie, że w Polsce człowieka bogatego utożsamia się, często zresztą niesprawiedliwie, z nieuczciwym, a biednego z uczciwym i stąd taka niechęć do ujawniania dochodów...

Być może takie myślenie gdzieś tam istnieje, aczkolwiek uważam, że w Polsce raczej szanuje się ludzi sukcesu. Może z wyjątkiem celebrytów. Generalnie społeczeństwo szanuje tych, którzy są zamożni.

Czy gdybym Pana zapytała, ile zarabia dyrektor Instytutu Spraw Publicznych, odpowiedziałby mi Pan?

Podałbym swoje zarobki, gdyby to było powszechnie przyjęte. Nasz instytut jest prywatną fundacją. U mnie w firmie wszyscy wiedzą, ile zarabiam. Natomiast nie mam ochoty podawać tego do gazety...
Rozmawiała: Joanna Leszczyńska

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki