Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Urzędnik z Łodzi zabił syna sąsiadów, ciało poćwiartował i spalił w piecu

Anna Gronczewska
W tym piecu zabójca spalił ciało ośmioletniego Sławka
W tym piecu zabójca spalił ciało ośmioletniego Sławka Grzegorz Gałasiński
Władysław Dębski, urzędnik skarbowy z Łodzi zabił ośmioletniego chłopca, syna sąsiadów. Do zbrodni doszło tuż przed Wielkanocą. Nie wiadomo, dlaczego to zrobił.

21 kwietnia 1962 roku przypadała Wielka Sobota. Tego dnia Sławek bawił się przed domem. Około godz. 18 przyszedł do matki - Janiny. Przyniósł jej 20 zł. Powiedział, że po drodze spotkał sąsiada, który prosił, by przynieść mu 2 litry mleka. Matka kazała Sławkowi odnieść pieniądze. Chłopiec pobiegł do sąsiada. Janina znała Dębskiego. Kiedyś sprzedawała mu mleko.

Około godz. 20 kobieta zaniepokoiła się, że syn nie wraca. Zaczęła go szukać. Kilku kolegów chłopca powiedziało, że widzieli, jak Sławek wchodził do domu Władysława Dębskiego. Nikt nie zauważył, by wychodził.

Jarosław Warzecha i Adam Antczak opisali tę sprawę w książce "Pitaval łódzki".

Około godz. 22 zrozpaczona matka Sławka pojawiła się przed domem Dębskiego. Z akt wynika, że Janina Niewiadomska zauważyła, że z komina wydobywają się kłęby duszącego dymu. Podeszła do okna. Zauważyła, że w pokoju pali się światło. Zaczęła pukać, ale nikt jej nie otworzył. Wróciła do domu. Po godzinie odwiedziła jednego z sąsiadów i opowiedziała mu, co się wydarzyło. Razem poszli do Dębskiego. Pukali, prosili, by otworzył drzwi. Po jakimś czasie pojawił się na werandzie, ale nie otworzył drzwi.

- Przez szyby widzieli oświetloną z tyłu postać - piszą Jarosław Warzecha i Adam Antczak.- Niewiadomskiej wydawało się, że Dębski jest nagi. Sąsiad nie odniósł takiego wrażenia...

Matka przez drzwi zapytała Dębskiego, czy Sławek oddał mu 20 zł. - Żadnego dziecka nie wysyłałem po mleko! - odpowiedział Dębski. Miał pretensje, że kobieta nie przyniosła mu mleka.

Niewiadomska i sąsiad opuścili dom Dębskiego. Matka pomyślała, że może Sławek poszedł na telewizję do sąsiada, który mieszkał przy ul. Uzdrowiskowej. Ale syna tego dnia tam nie było....

Zawiadomiła milicję. Przed domem Dębskiego pojawiło się 3 funkcjonariuszy. Tym razem światło było zgaszone. Długo dobijali się do drzwi. Po półgodzinie usłyszeli głos gospodarza. - Przyjdźcie rano, to sobie wypijemy, teraz nie otworzę - miał powiedzieć. Potem tłumaczył, że nie otworzył drzwi, bo myślał, że to sąsiad.

Milicjanci odeszli. Wrócili około godz. 4.30. Świtało. Znów nikt nie otwierał. Byli na werandzie, gdy pojawił się Dębski, w zimowym płaszczu założonym na gołe ciało.

Milicjanci weszli do środka. Zeznawali potem, że w mieszkaniu było bardzo gorąco, a na podłodze leżało pierze. Zdziwili się, bo na dworze było dość ciepło. Dębski tłumaczył, że ma reumatyzm, więc pali w piecu. Poza tym szykując się do malowania umył ściany i teraz chce je wysuszyć. Był zdenerwowany. Powiedział, że w sobotę nie widział Sławka. Ale milicjanci zauważyli na podłodze ślady przypominające krew. Dębski wytłumaczył, że zaciął się przy goleniu. Postanowili zabrać go na komendę... W czasie przesłuchania nie przyznawał się do zamordowania chłopca. Nagle chwycił śrubokręt i zadał sobie cios w brzuch. Trafił do więziennego szpitala...

Tymczasem ekipa śledcza pojechała do domu Dębskiego. Zauważono cynkową wanienkę ze śladami krwi. Jak piszą Jarosław Warzecha i Adam Antczak, na jej brzegach były ślady wgnieceń, prawdopodobnie od siekiery. Milicjanci znaleźli plamy krwi na futrynie drzwi do pokoju.

W pokoju stały dwa piece. Były tak gorące, że nie można było ich dotknąć. Kiedy już milicjantom udało się zajrzeć do środka pieca kaflowego, zauważyli kości. Biegły rozpoznał ludzkie żebra, czaszkę, część miednicy...

Władysław Dębski urodził się w 1904 roku w Łodzi. Pracował w Wydziale Finansowym Prezydium Dzielnicowej Rady Narodowej Łódź -Śródmieście. Pochodził z wielodzietnej, robotniczej rodziny. W 1924 r. ukończył szkołę handlową. Karierę w łódzkiej Izbie Skarbowej zaczynał od posady gońca. Ale już po roku został urzędnikiem. Potem poszedł do wojska, gdzie dosłużył się stopnia kaprala. Po powrocie z wojska znów pracował w Izbie Skarbowej w Łodzi. Kiedyś urząd wizytował Felicjan Sławoj-Składkowski. Akurat tego dnia Dębski spóźnił się do pracy. Za karę został zdegradowany. Trafił do urzędu w Łęczycy.

We wrześniu 1939 roku brał on udział w ewakuacji Izby Skarbowej. Dotarł do Lwowa. Stamtąd wrócił do Pabianic. Został wywieziony na roboty do Niemiec. Układał w Hanowerze tory. Uciekł do Łodzi. Tu został aresztowany i trafił do obozu. Pracował m.in. w majątku koło Wrocławia. Po wojnie trafił do szpitala, leczył nerwy. Wrócił do Łodzi i znów zaczął pracować jako urzędnik skarbowy.

W 1946 roku na prywatne zamówienie robił tzw. bilans w kwiaciarni. Tak poznał jej właścicielkę - Zofię, która została jego żoną. Razem z nią zamieszkał w domu na Rogach. Żona skarżyła się, że już dwa tygodnie po ślubie przychodził do domu pijany. Lubił też wtedy rozbierać się do naga. Żona czuła, że "coś" w nim siedzi... Po alkoholu stawał się agresywny. Skłonności do butelki tłumaczył pracą. Gdy nie pił, był spokojnym mężczyzną. Takim zapamiętali go sąsiedzi i znajomi.

Żona rozwiodła się z Dębskim w 1961 roku. Nie mieli dzieci. On je lubił. Jak donosił "Dziennik Łódzki" relacjonując w 1963 roku proces Dębskiego, świadkowie zeznawali, że częstował je cukierkami, lubił się z nimi bawić, prosił, by nazywały go wujkiem. Dębski był silnym człowiekiem i czasem niechcący wyrządzał dzieciom krzywdę.

- Odznaczał się nieprawdopodobną siłą, lubił się popisywać - zeznawał jeden ze świadków. - Podnosił człowieka wraz z krzesłem. Raz przypadkiem tak mocno ścisnął moje dziecko, że kilkanaście dni chorowało...

Władysław Dębski stanął przed sądem. Nie przyznawał się do winy. Choć obciążały go kolejne zeznania świadków i opinie biegłych. Krew, której ślady znaleziono w jego mieszkaniu, miała grupę "0" i nie należała do Dębskiego. Dziś pewnie wszystko szybko rozstrzygnęłyby testy DNA. Świadkowie zeznawali, że w Wielką Sobotę czuli okropny swąd. Myśleli, że ktoś pali pierze, stare buty. Po ujawnieniu zbrodni skojarzyli, że był to swąd palonego ludzkiego ciała. Dębski tłumaczył, że kości, które znaleziono w piecu, ktoś mu podrzucił, a wziął je z cmentarza.

Jeden z sąsiadów zeznał przed sądem, że odwiedził Dębskiego w Wielki Piątek. Na podłodze nie widział pierza, piece były zimne. Mieli wypić przedświąteczną wódkę, ale Dębski wpadł w furię. Tarzał się po łóżku, gryzł pościel, bluźnił. Wspominał o samobójstwie. Nie mógł pogodzić się z odejściem żony.

Władysława Dębskiego badali biegli psychiatrzy. Jedni orzekli, że jest zdrowy i w chwili popełnienia zbrodni był w pełni poczytalny. Drudzy, czyli prof. Stanisław Cwynar i dr Lidia Uszkiewicz, uznali, że nie jest on chory psychicznie, ale stwierdzili u niego momenty ograniczonej poczytalności. Sąd postanowił, że Dębski zostanie jeszcze raz przebadany psychiatrycznie. Badanie potwierdziło diagnozę profesora Stanisława Cwynara i dr Lidii Uszkiewicz.

Sprawa Władysława Dębskiego budziła tak wielkie wzburzenie, że wyrok wydał Sąd Wojewódzki w Warszawie 15 września 1964 roku. Uznał Dębskiego za winnego zabójstwa 8-letnie-go Sławka. Sąd przyznał, że w chwili popełnienia przestępstwa Dębski miał ograniczoną zdolność kierowania swoim postępowaniem. Tylko dzięki temu uniknął kary śmierci. Skazano go na 25 lat pozbawienia wolności. Władysław Dębski zmarł w więzieniu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki