Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ważne pytania "Kamieni na szaniec"

Mikołaj Mirowski
Siódmego marca, równo tydzień temu, na ekrany polskich kin wszedł film "Kamienie na szaniec" w reżyserii Roberta Glińskiego. Jak to często w Polsce bywa, jeszcze przed ogólną dystrybucją, po pierwszych pokazach przedpremierowych, przetoczyła się medialna burza i liczne zarzuty wobec nieklasycznej, jak zaznaczył reżyser, ekranizacji słynnej książki Aleksandra Kamińskiego.

Po obejrzeniu "Kamieni na szaniec", muszę przyznać, iż filmu byłego rektora łódzkiej filmówki nie należy przyjmować bez zastrzeżeń, mam jednak wrażenie, że wielu krytyków i recenzentów stawiając daleko idące oskarżenia zwyczajnie "wylało dziecko z kąpielą".

Najbardziej zaskakująca jest rozpiętość i wielość wykluczających się nawzajem zarzutów. Z jednej strony słyszymy, że obraz szarga świętości, pokazuje w krzywym zwierciadle legendarnych harcerzy Szarych Szeregów, z drugiej zaś stawia się tezę, że to wykwit pop-nacjonalizmu, gdzie wojnę traktuję się jak przygodę. Jedni zarzucają Glińskiemu, że po raz kolejny stawia "Zośce" i "Rudemu" (wielka szkoda, że trzeci z bohaterów - "Alek" poważnie w filmie nie zaistniał) pomnik, a powinien przecież szukać "nowego odczytania" i dekonstrukcji mitu.

Na przeciwstawnym biegunie lokują się oskarżenia, że filmowi członkowie Szarych Szeregów są rozwydrzeni, hipsterscy, odarci z nimbu legendy, a przede wszystkim nie o ojczyznę im chodzi, tylko o bliżej nieokreśloną przyjaźń. Na dowcip zakrawa spór o seksualność bohaterów. Raz mają być symptomatycznym przykładem obsesji na punkcie męskiej tożsamości erotycznej, która jest ostentacyjnie heteroseksualna, by za chwilę zamienić się w tezę, że w filmie nie znajdujemy cienia rozważań nad tym, że faktyczna abstynencja (wobec kobiet i używek) posłużyła "prawdziwym" bohaterom Szarych Szeregów w wykształceniu koniecznej w momencie próby, siły woli. Zostawiając na chwilę z boku ocenę filmu - aż ciśnie się na usta konstatacja, że w końcu wypadałoby się na coś zdecydować.

Tak duży rozrzut formułowanych ponad miarę zarzutów jest chyba najlepszą rekomendacją do obejrzenia filmu. Bezsprzecznie Robert Gliński zrobił obraz dynamiczny, ze świetnym tempem, dobrymi zdjęciami i na wskroś współczesny. Ważnym elementem jest też fakt, że był to dla reżysera osobisty i ważny temat, gdyż film dedykuję swojej mamie, żołnierce Szarych Szeregów, uczestniczce Powstania Warszawskiego.

Oglądając Kamienie na szaniec widać przebijające pragnienie przywrócenia tej historii aktualności. Uważam to za słuszny i pożądany zabieg. Każdy kto zetknął się z książką Kamińskiego nie może uciec od stwierdzenia, że jest ona dość papierowa i ewidentnie powstała "ku pokrzepieniu serc". Nie czynię z tego zarzutu, w 1943 r. gdy po raz pierwszy się ukazała nie mogła być inną. Dziś jednak można potraktować ją jako dobry wstęp do rozmowy na temat okupacyjnego i współczesnego patriotyzmu ery "ciepłej wody w kranie". Stąd nie pasująca do harcerskiego sznytu energetyczna muzyka podczas scen "małego sabotażu", także dlatego niektóre zachowania "Rudego" (świetna rola Tomasza Ziętka) i "Zośki" odpowiadają raczej obecnym normom kulturowym niż tym sprzed 70 lat. W tym kontekście nie da się uciec od porównań z filmem Jana Łomnickiego z 1977 r. "Akcja pod Arsenałem".

Mimo, że bardzo cenię obraz Łomnickiego, a zwłaszcza niektóre stworzone tam kreacje aktorskie, to wydaje mi się, że dla dzisiejszej młodzieży wymowniejszy będzie film Glińskiego. Mogę zrozumieć zżymanie się harcerzy z ZHR-u, iż w istocie film nie jest wierną adaptacją książki, uważam jednak, że ważniejsze od tego są znaczące, trudne i niejednoznaczne pytania jakie on stawia. A są nimi m.in. takie zagadnienia jak problem przyspieszonego wkraczania w dorosłość podczas wojny, pytanie czy zbiorowość doświadczona brutalną okupacją nie powinna skupić się na zachowaniu biologicznej tkanki narodu? Gdzie kończy się bohaterstwo, a zaczyna zajadły upór? Czym jest wspólnota wobec jednostki? Jak zinterpretować coś tak nieuchwytnego jak ojczyzna? Ponadto w filmie również zarysowany jest odwieczny konflikt starzy - młodzi, a także klasyczne polskie pytanie o sens ofiary. Każda z tych kwestii postawiona jest bardzo subtelnie, raczej w odcieniach niż w jaskrawości. Gliński świadomie nie stawia kropek nad "i".

Robert Gliński w jednym z wywiadów powiedział, że chciał "pokazać współczesnych chłopców. Młodzież, która nie jest spiżowa, lecz ma problemy, rozterki". Myślę, że to się udało, o resztę także o potknięcia i błędy tej ekranizacji o których świadomie nie chciałem tu pisać, warto i trzeba toczyć spór.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki