Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wymyśliły porwanie, żeby ukryć śmierć dziecka [FILM]

Agnieszka Jasińska
Historią 6-miesięcznej Magdy z Sosnowca żyje cała Polska. Wciąż nie wiadomo, co się naprawdę wydarzyło. 13 lat temu podobne zdarzenie miało miejsce w Łodzi. Wtedy też matka symulowała porwanie, a tak naprawdę sama ukryła zwłoki dziecka.

Styczeń 2012. Sosnowiec. 22-letnia Katarzyna zgłasza na policji zaginięcie córeczki. Twierdzi, że 6-miesięczna Madzia została porwana. Zeznaje, że ktoś ją śledził. Po kilku dniach okazuje się jednak, że porwania nie było, a młoda matka ukryła ciało dziecka pod stertą liści, gruzu i śniegu.

Lipiec 1999 r. - Łódź. Dwudziestolatka z Łodzi zeznaje na komisariacie, że ktoś porwał jej 2-miesięczną córeczkę. Twierdzi, że porywacza widziała wcześniej na dyskotece. Jeszcze tego samego dnia okazuje się, że to matka udusiła niemowlę.

W obu przypadkach w poszukiwaniach dzieci uczestniczyły dziesiątki policjantów, pomagali przypadkowi ludzie. Wszyscy współczuli rodzinie.

Błagam, oddajcie mi Madzię

Kasia z Sosnowca była ministrantką. Ludzie mówią, że miała trudne dzieciństwo. W jej rodzinnym domu podobno był alkohol i przemoc. Tuż przed maturą Kasia próbowała popełnić samobójstwo. Potem szukała wsparcia w ruchach modlitewnych. W kościele poznała Bartka. W kwietniu 2011r. wzięli ślub. Oboje na zdjęciach ślubnych pozują z bronią. W lipcu urodziła się Madzia.

Kasia nie potrafiła odnaleźć się w roli matki. Sprzeczała się też z teściową na temat wychowania dziecka. Raz zdarzyło się jej zniknąć na dwa tygodnie. Malutka Madzia została wtedy pod opieką dziadków.

24 stycznia 2012 r. cała Polska wstrzymała oddech. Kraj obiegła wiadomość o porwaniu maleńkiej Madzi. Zapłakana Katarzyna opowiadała przed kamerami, że wieczorem szła z wózkiem do swojej mamy. Twierdziła, że ktoś ją napadł, ogłuszył i porwał dziecko. Rozpoczęły się poszukiwania maleńkiej Madzi. Wolontariusze rozwieszali plakaty, a policjanci przeczesywali okolicę. Bez skutku. Do akcji włączył się Krzysztof Rutkowski.

Matka Madzi wraz mężem błagali, żeby porywacz oddał im córeczkę. Obiecywali, że jeśli tylko zwróci dziecko, wycofają wszystkie oskarżenia. Ustalono nagrodę - prawie 200 tys. zł - dla tego, kto pomoże wskazać porywacza. Nikt jednak nic nie wiedział.

Zwłoki pod gruzem i śniegiem

Tymczasem Krzysztof Rutkowski zaczął nabierać podejrzeń w stosunku do matki Madzi. Chciał zbadać ją wariografem. Katarzyna nie zgodziła się. Postanowił ją przesłuchać. Po serii pytań Katarzyna się złamała. Przyznała, że Madzia nie żyje. Łkając wykrztusiła, że córeczka wypadła jej z rąk i uderzyła główką o próg sypialni. Rutkowski pojechał na miejsce, w którym miała ukryć ciało. Znalazł zawiniątko. Stwierdził, że to zwłoki dziecka. Policja zatrzymała Katarzynę. Tysiące ludzi, przejętych losem dziecka, zastygło z przerażenia.

Okazało się, że zawiniątko nie ma nic wspólnego ze sprawą Madzi. Była w nim kurtka, która nie należała do dziecka. Policjanci następnego dnia odnaleźli zwłoki dziecka w zrujnowanym budynku w parku. To około 1,5 km od miejsca wskazanego przez Katarzynę detektywowi.

Matka potwierdza na policji to, co powiedziała Rutkowskiemu. Nadal twierdzi, że był to nieszczęśliwy wypadek. Sekcja zwłok wyjaśniła, że przyczyną śmierci Madzi był tępy uraz tyłogłowia. Prokuratura nie wyklucza żadnej wersji wydarzeń. Nadal nie wykluczają, że nie był to nieszczęśliwy wypadek. Postępowanie jest w toku.

Bartek - tata Madzi - twierdzi, że nie wiedział o tym co się wydarzyło. Kasia została tymczasowo aresztowana. Od momentu zabrania jej przez policję, nie pozwolono mu porozmawiać z żoną.

Odurzyli mnie i zabrali córeczkę

Śledząc tragiczną historię 6-miesięcznej Madzi można mieć poczucie deja vu. Sprawa przypomina łódzką historię sprzed prawie 13 lat. Wtedy młoda łodzianka także zgłosiła się na policję. Też opowiadała, że porwano jej dwumiesięczną córkę. Prawda była zupełnie inna.

20-letnia łodzianka była wówczas uczennicą.Na osiedlu gdzie mieszkała poznała chłopaka z sąsiedztwa. Zaczęli się spotykać. Po dwóch miesiącach zaszła w ciążę. Oboje nie chcieli tego dziecka. Ich rodzice też nie. Wiosną 20-latka urodziła córeczkę. Zostawiła ją w szpitalu. Chciała oddać dziecko do adopcji. Jednak zmieniła zdanie i po kilku dniach wróciła po córeczkę. Zabrała małą do domu.
1 lipca 1999 r. był wyjątkowo ciepłym dniem. Dwudziestolatka trafiła do szpitala. Była poobijana, pocięta nożem i odurzona. Dopiero następnego dnia powiadomiła policję o tym, że została napadnięta, i że uprowadzono jej córkę. Opowiadała, że gdy wieczorem spacerowała z dzieckiem, zatrzymał się obok niej ciemnozielony polonez. Opowiadała, że w środku siedziało czterech mężczyzn. Mieli ją wciągnąć do środka i odurzyć. Mówiła, że ocknęła się po tym, jak została wyrzucona z samochodu. Składając zeznania twierdziła, że mężczyźni odjechali z dzieckiem.

Zaginionego niemowlaka szukało kilkuset policjantów. Matka dziewczynki przed kamerami prosiła, żeby porywacze oddali jej dziecko. Sporządzono nawet portret pamięciowy porywacza.

Udusiłam, bo mnie denerwowała

Jeszcze tego samego dnia okazało się, że cała historia została wymyślona. Kobiecie nie udało się zmylić policjantów.

- Twierdziła, że jednego z porywaczy widziała w dyskotece. Kiedy policjanci pojechali do lokalu, okazało się, że nie istnieje on od 2 lat. Policjanci zaczęli nabierać podejrzeń, że kobieta kłamie. Nie byli w stanie też namierzyć zielonego poloneza, którego opisała - relacjonuje nam policjant z Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi, który pracował nad rozwiązaniem sprawy.

Podczas drugiego przesłuchania dwudziestoletnia łodzianka przyznała się, że udusiła córeczkę. Poddała się, gdy policjanci poprosili o opowiedzenie w punktach o tym co się wydarzyło. Funkcjonariusze punkt po punkcie obalali jej wersję wydarzeń. Prawda okazała się przerażająca...

Dwudziestolatka wyznała, że udusiła córeczkę, bo... dziecko ją denerwowało. Nie chciała go. Zeznała, że sama zabiła córkę i sama zakopała. Historię o porwaniu wymyśliła, żeby wytłumaczyć brak dziecka. Zapytana przez dziennikarzy o to, co zrobiła, odpowiedziała, że każdy wybiera sobie taką drogę życia, jaką chce.

Dwudziestolatka przyznała, że zakopała córeczkę w szopie, w pobliżu domu swoich dziadków. Dziecko było zakopane bardzo płytko, leżało w samych śpioszkach.

Kobieta trafiła do więzienia. Dziś jest na wolności. Ma kolejne dziecko.

Co będzie, jeśli zaginie kolejne dziecko?

W obu przypadkach w poszukiwania dzieci angażowała się nie tylko policja, ale wszyscy ludzie wrażliwi na los małych dzieci. Czy jeśli teraz zaginie kolejny maluch, nadal tak chętnie będziemy chcieli pomóc rodzinie?

- Podczas trwających poszukiwań małej Magdy wielokrotnie byliśmy proszeni o komentarz do sprawy. Podkreślaliśmy, że zaginięcia małych dzieci zdarzają się ekstremalnie rzadko i dawno takiej sytuacji nie było - mówi Zuzanna Ziajko, dyrektor Zespołu Poszukiwań i Identyfikacji Centrum Poszukiwań Ludzi Zaginionych Itaka. - Zdajemy sobie sprawę, że jeśli zaginie małe dziecko, wszyscy będziemy wracać do sprawy Magdy. Będziemy porównywać i zastanawiać się, czy scenariusz się nie powtórzy.

Ziajko podkreśla, że sprawa Magdy świetnie pokazała złożoność problemu zaginięcia. - Zaginięcie jest tajemnicą. Kiedy do fundacji "Itaka" trafia zgłoszenie zaginięcia, nigdy nie wiemy, co się stało. Naszym zadaniem jest zrobić wszystko, aby dowiedzieć się, co się stało z osobą zaginioną . Bo to jest najważniejsze - mówi Ziajko. - Nigdy nie wiemy, które z podjętych działań, okaże się skuteczne. Dlatego warto wykorzystać wszystkie dostępne środki.

Fundacja "Itaka" poszukuje aktualnie około dwudziestu małych dzieci, które zaginęły na przestrzeni lat od 1975 do 2007 roku.

- Wciąż nic nie wiemy na ich temat - podkreśla Ziajko. - Dzisiaj te sprawy nie istnieją medialnie. Nikt o nich nie pamięta. Poza najbliższą rodziną, która nigdy nie przestanie szukać. Zaangażowanie w poszukiwania to nasz obowiązek wobec osób zaginionych. Dlatego nie mamy prawa z tego zaangażowania rezygnować. Pamiętajmy o tych zaginionych, których wciąż po wielu latach nie udało się odnaleźć. Przyczyną tego może być fakt, że ktoś kiedyś uznał, że te sprawy nie zasługują na zaangażowanie całego społeczeństw. Odwracając się od poszukiwań, powiększamy liczbę tych, których poszukiwania nigdy się nie zakończą.

Współpr. Jarosław Kosmatka

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki