Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zamieszki i palenie opon? Czemu nie!

Łukasz Kaczyński
Łukasz Kaczyński
Łukasz Kaczyński Grzegorz Gałasiński
"Teatr to dziś "Okopy Świętej Trójcy". To ostatnie miejsce w przestrzeni publicznej, w którym słowo metafora znaczy. Dlatego myślę, że teatr jest najważniejszy na świecie". Piękne słowa. Mówił tak, znany również ze spektakli realizowanych na łódzkich scenach, Jacek Głomb, dyrektor Teatru im. H. Modrzejewskiej w Legnicy.

Gdzie padły tak piękne (bez ironii) słowa? Podczas debaty na temat roli, miejsca, obowiązków i przywilejów widza w polskim teatrze. Miejscem debaty była główna siedziba Związku Artystów Scen Polskich, który cyklem debat właśnie zaznacza obchodzony w tym roku jubileusz 95-lecia. Nie był Głomb jedynym znaczącym gościem warszawskiej debaty, szczęśliwie wśród ludzi kultury z całego kraju nie zabrakło delegacji z Łodzi.

Jeśli teatr jest tak ważny, należy się o niego bić, prawda? Potrafią to robić Niemcy, jeden z tych ostatnich krajów europejskich, gdzie jak w Polsce wciąż istnieją (na szczęście) teatry dotowane z budżetu państwa (dokładnie to z budżetu samorządów, "bidnych" jak ten łódzki, ale jednak). Biją się więc Niemcy, a gdy trzeba, potrafią nawet rozniecić trzydniowe zamieszki z paleniem opon na ulicach włącznie, jeśli władze tną dotacje dla ich teatrów. Ich - bo Niemcy czują się właścicielami państwowych instytucji sztuki. Nic dziwnego więc, że debacie "Strefa widza w teatrze" patronowało marzenie Olgierda Łukaszewicza, prezesa ZASP, o utworzeniu - na wzór Theatergemeinde Berlin - podobnego przedstawicielstwa widzów polskich teatrów.

Przez debatę przewijał się jeden wątek szalenie ważny w Łodzi. Czy jednym z najbardziej krzykliwych sztandarów, pod jakimi od trzech lat dzieje się cokolwiek w naszym mieście nie jest: "Edukacja"? Jesteś dyrektorem instytucji kultury - musisz udokumentować urzędnikowi jak zajmujesz się edukacją, czyli jak zajmują się tym twoi pracownicy. Mane, tekel, fares - być albo nie być na stanowisku. Te piękne i szczytne cele wyznaczyły się (niewidzialną ręką po prostu, ot tak) po niesławnym Regionalnym Kongresie Kultury, z którego wnioski stosowane są wyjątkowo wybiórczo. Dumą napełnia więc wszystkich już sama idea zmiany społecznej, jaką zainicjować mają wszystkie te warsztaty, lekcje, spotkania i pogadanki, wszystkie akcje, projekty i wydarzenia, do których włączy się "lokalne środowiska". W końcu w strategii rozwoju kultury w Łodzi stoi jak wół: EDUKACJA i jak mantra powraca to hasło na każdej konferencji urzędników, gdzie mowa jest o rozdawaniu publicznych pieniędzy.

Jeśli jednak nawet już zmienimy rzeczywistość w absurd i aktorzy, ale też scenografowie i reżyserzy, wspierani przez majstrów z teatralnych warsztatów i muzealnych kustoszów, szwendać się będą od szkoły do szkoły i opowiadać jak fascynujący, ale też pełen wyrzeczeń, jest ich zawód, to co wtedy się stanie? Zupełnie nic. Para pójdzie przede wszystkim gwizdek, efekty będą daleko mniejsze od oczekiwanych. Inne nie mogą być.

Powód jest prosty - między sferą kultury a edukacji przez lata wykopano rów, przy którym przebudowa trasy W-Z to błahostka. Garść przykładów pojawiło się podczas dyskusji w ZASP-ie: nauczycielki, które potrafią skutecznie obrzydzić uczniom teatr zabierając ich na spektakle przeznaczone dla widzów bardziej wyrobionych. Ślepota, wynikająca z niedouczenia, ale będąca też efektem marazmu panującego w systemie oświaty (kolejne rządu skutecznie się o to postarały), różnie się objawia. Pewnie i w Łodzi nauczycielki nie są zainteresowane zabieraniem uczniów np. na "Antygonę", bo w spisie lektur jest "Król Edyp" tego samego Sofoklesa.

"Dla młodego człowieka każda wizyta w teatr ma wymiar edukacyjny, bo może być ostatnią. Niestety nie mamy tu partnerów po stronie systemu oświaty. Okazujemy się namolnym petentem". To nie jest tylko problem Łodzi, bo zmagają się z tym inne, także bogatsze miasta. U nas jednak zrodziło się zdumiewające przekonanie, że edukacja kulturalna jest lekiem na całe zło. Kto żył przy niej sobie nie wypruje, a włosów z głowy nie wyrwie, opracowując nowoczesne metody zainteresowania widza, ten jest be.

Teatry, muzea i kina mogą sobie edukować widza, ale jeśli ktoś nie zadba o rozwiązania na poziomie systemowym, to wszelkie strategie rozwoju kultury będą tylko tym czym są - pretekstem do zatrudniania kolejnych urzędników kontrolujących czy papiery spływają na biurko (Łódź jest tu pysznym przykładem). Jeśli na skalę masową nie zacznie się rzetelne budowanie zainteresowania kulturą i poczucia odpowiedzialności za nią - jak w tych nienormalnych Niemczech - to opony mogą płonąć na ulicach coraz częściej, ale z pewnością nie w obronie jakiegoś tam teatru.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki