Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Żona potrzebna od zaraz" w Powszechnym. Właściwie z czego tu się cieszyć?

Róża Augustyniak
Jakub Przebindowski reżyseruje „Żonę potrzebną od zaraz” w łódzkim Teatrze Powszechnym.

Teatr Powszechny w Łodzi od lat ma swoją oddaną publiczność. Miłośnicy sceny przy ul. Legionów nie opuszczają żadnej nowości w repertuarze. Tym razem spotkali się na premierze spektaklu na podstawie „Żony potrzebnej od zaraz” Edwarda Taylora.

Przewidywalność to jedna z największych krzywd, jaką można wyrządzić sztuce. Oczywiście, może nas ona odrywać od rzeczywistości i zabierać w światy zupełnie nierealne, podejmować oczywiste tematy i zadowalać bezpieczną, dobrze znaną formą, jednak o jej sile zawsze decyduje element złamania, zwątpienia w przewidywalną kolej losów. A już chyba najgorsze, jest powtarzania oklepanych rozwiązań w sytuacji, gdy już nie da się na ten temat nic nowego powiedzieć.

„Żona potrzebna od zaraz” to trzecia część cyklu o gotowej na wszystko pomocy domowej Nadii - i niestety, to przynajmniej o jeden odcinek za dużo. Realizacji nie pomagają już kiczowate etiudy wyświetlane na ekranie, przywodzące na myśl amatorskie filmiki. Serial w teatrze? Nie, dziękuję. Rażą też niezrozumiałe i nietrafione żarty, na przykład o przypalonych włosach… Nowa realizacja „Powszechnego” cierpi jednak głównie z powodu marnego tekstu. Jakub Przebindowski sięgnął po komedię osadzoną we współczesnym świecie, jednak poza nowoczesną scenografią nie kreuje nic, co moglibyśmy przyporządkować naszej rzeczywistości. Przebiegu fabuły można domyślić się już po samym tytule.

**CZYTAJ TEŻ:

Teatr Powszechny w Łodzi poszukuje żony. I to od zaraz!

**

Scenograf, Witek Stefaniak, zmienił Dużą Scenę „Powszechnego” w hipsterski apartament, w którym na kocią łapę mieszkają Jim Watt (Damian Kulec) z Helen (Karolina Krawczyńska). Stefaniak „ubrał” przestrzeń w ładne, ciepłe kolory, a aktorów w gustowne kostiumy. Szczególnie zaopiekował się pod tym względem Krawczyńską, która świetnie prezentuje się w białej szmizjerce, efektownym płaszczu, kozakach za kolano (hit tego sezonu) i pięknej, welurowej sukni (również wpisującej się w aktualne trendy), która odsłania piękne plecy aktorki w finałowej scenie. Warstwa wizualna „Żony…” jest zatem mocnym punktem przedstawienia. Najmocniejszym jest jednak niezaprzeczalnie Arkadiusz Wójcik w roli gosposi, Nadii.

Aktor jako jedyny wie, po co jest na scenie i co na niej robi (docenić jeszcze należy wzbogacenia swojej postaci przez Martę Jarczewską). Bez względu na to, co by nie mówił, publiczność „idzie” za nim. Komediowość w jego wydaniu nie wynika wyłącznie z przebrania się w sukienkę. Sposób w jaki wypowiada kwestie, tonacje, w które wchodzi oraz obycie w przestrzeni to wielkie atuty jednego z najbardziej utalentowanych aktorów „Powszechnego”. Niestety, reszta aktorów używa już nieco przestarzałych, nawet jak na farsę, środków...

„Żona…” podzielona jest na dwa akty. Po „reklamach” możemy się już rozluźnić, bo nie spodziewamy się spektakularnego zwrotu akcji. Wstęp drugiej części dłuży się nawet tak niemiłosiernie, iż nawet Nadia nie jest w stanie uratować sytuacji. I Wójcik wypala się wtedy na kilka chwil z pomysłowości, nie jest w stanie przyjść z pomocą. Gdyby całość przedstawienia streścić do pięciu minut, byłby to całkiem udany wstęp do groteski. Niestety, „Żona…” trwa o wiele dłużej i nic z tego nie wynika...

ZOBACZ |Wydarzenia minionego tygodnia w Łódzkiem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki