Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

13 grudnia 1981 rozpoczął się stan wojenny. Tak w Łodzi rozpoczęła się noc stanu wojennego. To już 40 lat od tamtych wydarzeń

Anna Gronczewska
40 lat temu cała Polska zamarła. Była to mroźna, grudniowa niedziela. Zamiast „Teleranka” dzieci zobaczyły czarne okulary generała Wojciecha Jaruzelskiego. Dorośli dowiedzieli się, że wprowadzono stan wojenny. Co wtedy wydarzyło się w Łodzi i regionie?CZYTAJ DALEJ>>.
40 lat temu cała Polska zamarła. Była to mroźna, grudniowa niedziela. Zamiast „Teleranka” dzieci zobaczyły czarne okulary generała Wojciecha Jaruzelskiego. Dorośli dowiedzieli się, że wprowadzono stan wojenny. Co wtedy wydarzyło się w Łodzi i regionie?CZYTAJ DALEJ>>. Archiwum
40 lat temu cała Polska zamarła. Była to mroźna, grudniowa niedziela. Zamiast „Teleranka” dzieci zobaczyły czarne okulary generała Wojciecha Jaruzelskiego. Dorośli dowiedzieli się, że wprowadzono stan wojenny. Co wtedy wydarzyło się w Łodzi i regionie?

Kiedy w Łodzi rozpoczęła się noc stanu wojennego

Wiktor Zajkiewicz jest dziś biznesmenem. W grudniu 1981 roku studiował na Politechnice Łódzkiej, mieszkał w Ksawerowie. Już w pierwszych godzinach stanu wojennego przyjechał do Łodzi. Myślał, że politechnika zacznie strajk.

- Przed gmachem Wydziału Mechanicznego spotkałem kolegę z NZS Mariana Wróblewskiego – wspomina Wiktor. - Kiedy zapytałem go, czy Politechnika strajkuje, dowiedziałem się tylko, że decyzja zapadnie o godzinie 12:00 i abym wszystkie osoby wchodzące do budynku informował, że jeśli chcą wziąć udział w strajku mają się udać do domu studenckiego nr 2. Do godziny 12:00 skierowałem tam kilkadziesiąt osób

.
Potem, Wiktor postanowił pojechać przed siedzibę łódzkiej „Solidarności” na ul. Piotrkowskiej.

- Wcześniej nie angażowałem się w politykę i nawet nie wiedziałem, gdzie jest siedziba zarządu „Solidarności”, wiedziałem tylko, że gdzieś na Piotrkowskiej – opowiada. - Przed jej budynkiem spacerowały jedynie pojedyncze osoby...Postanowiłem pójść na Górniak i kupić kwiaty, by położyć je przed budynkiem „Solidarności”. Gdy powiedziałem kwiaciarkom z Placu Niepodległości po co mi kwiaty to początkowo nie chciały mi ich sprzedać..Wróciłem przed siedzibę „Solidarności”. Zastałem tam dwie osoby, które przyszły z brzeszczotem i nieudolnie próbowały przepiłować kłódkę na okratowanej bramie. Odebrałem im brzeszczot i dokończyłem piłowanie kłódki. Po schodach wszedłem na pierwsze piętro i ze znajdujących się tam szafek zacząłem wyrzucać przez balkon stare wydania tygodnika „Solidarność”, plakaty, książki, maszyny do pisania. Następnie zszedłem na dół i zabrałem ze sobą pędzle, szczotki oraz pojemniki z farbą i klejem.. Na lewej przybudówce budynku wymalowałem duży napis „Strajk” oraz na głównym budynku „Jaruzelski = Pinochet”, „Spawacz:, „Wolność”..

Działy się straszne rzeczy

We wtorek, 15 grudnia Wiktor ponownie pojechał na ul. Piotrkowska. Brama wejściowa do siedziby łódzkiej „Solidarności” znów była zamknięta..

- Krata została spięta łańcuchem i nikt nie miał narzędzi – opowiadał Wiktor. - Obok leżała gruba belka, którą zacząłem walić w łańcuch i kratę, ale nie było żadnych szans, by ją otworzyć. W pewnej chwili tłum jak na komendę naparł na kratę i została ona wyrwana z muru. Ponownie wbiegłem na pierwsze piętro i wrzucałem pozostałe materiały drukarskie i książki,.Tłum zebrany na dole łapał te wszystkie wyrzucane przedmioty. Gdy opróżniłem wszystkie szafki po raz drugi zniosłem dwie torby pełne papieru.
Wiktor wrócił do domu i przez całą noc z braćmi wymalował około 150 plakatów z hasłami przeciwko stanowi wojennemu.

Następnego dnia zabrał te plakaty do Łodzi. Przed siedzibą „Solidarności” stały grupki osób. Ludzie ostrzegli go, by tym razem nie włamywał się do budynku, bo to zasadzka. W środku czekają zomowcy. Zgromadzeni tam ludzie wzięli od niego plakaty i błyskawicznie rozkleili..Następnego dnia w Łodzi, na ul. Piotrkowskiej Wiktor został zatrzymany przez milicję..Zabrano go na komendę. Widział straszne rzeczy..
- Byłem świadkiem, jak zomowiec zapytał staruszka, którą ręką składał kwiaty przed kościołem na ul. Sienkiewicza, a następnie pałą walił go po tej ręce – wspomina. - Kilku zomowców waliło pałami leżącego na podłodze chłopca, a on wył jak zarzynane zwierzę. Po uderzeniu pałką, z głowy trysnęła mu krew. Przed komendą ustawiono „ścieżkę zdrowia” i osoby, które miały wchodzić po dziesięciu do samochodów-więźniarek były bite przez zomowców...
Łódź była jednym z niewielu miast w Polsce, w których po wprowadzeniu stanu wojennego doszło do masowych protestów. Od 13 do 17 grudnia w rejonie siedziby Zarządu Regionalnego „Solidarności” i pobliskiej katedry gromadziły się tłumy ludzi palących znicze i skandujących nazwę Związku. W poprzek ul. Piotrkowskiej zbudowano nawet niewielką barykadę z płyt chodnikowych. Demonstranci rozpędzani byli przez oddziały ZOMO, korzystające z armatek wodnych i granatów z gazem łzawiącym. Dziesiątki osób trafiały na przesłuchania, a następnie przed kolegia ds. wykroczeń, orzekające najczęściej dotkliwe kary finansowe.

Internowani i skazani

Wiktor miał szczęście. Jego sprawa zakończyła się kolegium. Dostał 2000 złotych grzywny...
Według danych łódzkiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej w grudniu 1981 roku internowano ponad 5 tys. osób, z tego ok. 140 z województwa łódzkiego/ Łącznie w okresie stanu wojennego w ponad 50 ośrodków odosobnienia, jak nazwano miejsca osadzenia więźniów politycznych, znalazło się prawie 10 tys. osób. Według oficjalnych danych 238 z nich pochodziło z naszego województwa.
Liderzy „Solidarności” w Łodzi, Andrzej Słowik i Jerzy Kropiwnicki, którzy zostali aresztowani w niedzielę 13 grudnia, zdążyli wcześniej wezwać do strajku powszechnego w regionie. Na wezwanie odpowiedziało kilkadziesiąt zakładach na terenie województwa. Protest nie przybrał jednakże masowego charakteru. Tam, gdzie pracownicy byli najbardziej zdeterminowani do kontynuowania strajku, do akcji wkraczało oddziały milicyjne i wojskowe. Interweniowały one m.in. w „Bistonie”, „Albie”, „Elcie”, „Fonice”, „Emforze”, „Polanilu”, „Uniprocie”, „Teofilowie”, Fabryce Szlifierek im. J. Strzelczyka oraz w zajezdniach tramwajowych w Chocianowicach i przy ul. Tramwajowej. W żadnym z wymienionych zakładów robotnicy nie stawiali oporu, opuszczając w obliczu demonstracji siły teren przedsiębiorstwa...
Uczestnicy strajków narażeni byli na dotkliwe konsekwencje. Należały do nich wysokie kary więzienia, internowanie, wyrzucenie z pracy z „wilczym biletem”, co w konsekwencji niejednokrotnie oznaczało pozbawienie środków do życia. Spośród uczestników protestów grudniowych najwyższe kary pozbawienia wolności wymierzono Słowikowi i Kropiwnickiemu (4,5 roku, podwyższone przez Sąd Najwyższy do 6 lat). Na kary od 3 do 3,5 roku skazani zostali m.in. Zdzisław Trusiński za kierowanie strajkiem w zakładach „Teofilów”, Krzysztof Patora i Jan Łuczak z „Uniprotu”, Wojciech Rutowicz, Włodzimierz Stefaniak i Ryszard Jurzysta z „Bistony”, Longin Chlebowski z MPK...

Pomylili go z bratem

Longin Chlebowski, działacz „Solidarności” w łódzkim MPK wspomina, że rano 13 grudnia dzieci obudziły go mówiąc, że nie ma „Teleranka”.

- Moja żona ma na imię Wiesława, obchodziła imieniny, mieliśmy gości – opowiada Longin Chlebowski. - Część z nich u nas nocowała. Rano przyszła do nas koleżanka, Łucja Piaseczna, jej mąż był działaczem „Solidarności”, z informacją, że zostałem aresztowany. Poprosiłem, by przyszedł jej małżonek Hirek. Wziąłem jeszcze innego kolegę Stasia, który mieszkał w moim bloku. Obaj z Hirkiem już nie żyją. Postanowiliśmy dostać się do zajezdni przy ul. Tramwajowej. W trójkę poszliśmy na krańcówkę autobusową przy skrzyżowaniu ul. Maratońskiej i Popiełuszki w Łodzi, teraz zlikwidowaną. Wziąłem wtedy autobus. Pojechaliśmy na ul. Tramwajową. Pokazałem, że nie jestem aresztowany, a byłem wtedy przewodniczącym „Solidarności” w łódzkiej MPK. Zapowiedziałem, że objadę wszystkie zajezdnie. Rozpoczęliśmy przygotowania do strajku. Pilnowaliśmy, by nikt nie zniszczył sprzętu. W międzyczasie zmienił się kierowca autobusu, którym jechałem, zmieniliśmy trasę. Gdyby tak się nie stało, że zostałbym zatrzymany na jednej z zajezdni.

Gdy był na jednej z łódzkich zajezdni dowiedział się, że przyszli po niego do domu.
- Najpierw zabrali brata, ale na klatce schodowej zorientowali się, że to nie ja – opowiada Longin Chlebowski. - Wręczyli mu wezwanie dla mnie. W poniedziałek, o godzinie 7.30 miałem się zgłosić w komendzie przy ul. Lutomierskiej. Brat dostarczył mi wezwanie do zajezdni przy ul. Tramwajowej. Dokończyliśmy ten objazd. Do domu dotarłem około godziny 2.00 w nocy. Uznałem, że skoro mam być w poniedziałek rano na komendzie przy ul. Lutomierskiej to nic mi nie zrobią. Myliłem się. Minęło pół godziny od mojego wejścia do domu i już po mnie byli. Wpadło do mieszkania z ośmiu mężczyzn. Pod oknami bloku stały dwa gaziki. Przewieźli mnie do komendy dzielnicowej przy ul. Kopernika. Tam pułkownik milicji zapytał się jaką funkcję pełnię w „Solidarności”. Gdy usłyszał, że jestem szefem związku w całym MPK to tylko westchnął i stwierdził: Za wysokie progi dla mnie! Wtedy pierwszy raz ugięły się pode mną nogi...
Zawieźli Longina Chlebowskiego do Komendy Wojewódzkiej, na ul. Lutomierską... Do godziny 23.00 w poniedziałek, 14 grudnia przesiedział w trzyosobowej celi w której zamknięto na 15 osób. Potem zawieziono go do więzienia w Sieradzu. Na ul. Lutomierskiej pożegnano ich „ścieżką zdrowia”.

- W Sieradzu też przywitano nas taką ścieżką – dodaje Longin Chlebowski. - 19 grudnia znów przewieziono mnie do Łodzi, na ul. Lutomierską. Czekał tam na mnie już prokurator wojskowy. Powiedział, że za naruszenie przepisów o stanie wojennym, organizowanie strajku dostanę 15 lat więzienia. Od niego dostanę prywatnie jeszcze pół roku. Jego brat był wiceministrem i on sprowadził nam autobusy marki Berliet. W 1981 roku brat został odwołany, m.in. przez te „Berliety”. Ja w tym uczestniczyłem. Proponowano mi podpisanie „lojalki”. Przesłuchiwał mnie najpierw pułkownik milicji. Zapytał mnie co robiłem. Zacząłem mu opowiadać. Zdziwił się, że tak otwarcie o tym mówię. Zarzucono mi organizację strajku, od godziny 9.00 rano, 14 grudnia. A przecież już o 2.00 w nocy zostałem zatrzymany. Potem sprowadzono mnie na tzw. dołek. W Wigilię zabrali mnie do więzienia przy ul. Stokowskiej. I dopiero 24 grudnia żona dowiedziała się co się ze mną stało!

13 stycznia 1982 roku Longin Chlebowski stanął przed sądem wojskowym. Mieścił się przy ul. Więckowskiego. Skazani go na 3 lata więzienia, 3 tysiące zł grzywny i rok ograniczenia praw publicznych.. Odpowiadał przed sądem w trybie doraźny. Tam najniższy wyrok jaki można było zasądzić wynosił 3 lata. Najpierw przez pół roku siedział przy ul. Stokowskiej. Potem przewieziono go do Hrubieszowa, znów wrócił do Łodzi, do więzienia przy ul. Stokowskiej. Z ul. Stokowskiej znów do Hrubieszowa. Z więzienia wyszedł 3 sierpnia 1983 roku. Na podstawie amnestii.

Internowano przyszłego prezydenta

Kiedy wprowadzono stan wojenny przyszłego prezydenta Łodzi Grzegorza Palkę internowano. Przebywał w ośrodkach dla internowanych w Strzebielinku i w Białołęce. Wyszedł na wolność, ale 22 grudnia 1982 roku został aresztowany za podziemną działalność związkową. Uwięziono go w więzieniu na warszawskim Mokotowie. W tym czasie na białaczkę chorował jego kilkuletni syn Dominik.

- Służba Bezpieczeństwa próbowała wykorzystać chorobę dziecka do złamania Grzegorza, ale nie udało im się – opowiadał nam Włodzimierz Tomaszewski, dziś poseł listy PiS, członek Partii Republikańskiej - Czytałem listy, które w tamtym czasie pisał z więzienia do żony i syna. Wyłania się z nich obraz człowieka, który wyzwolił się ze strachu. A przecież wtedy na mocy ustawodawstwa prawa stanu wojennego za podziemną działalność groziła mu nawet kara śmierci. Czytając te listy z więzienia odnosi się wrażenie, że pisał bajkę dla dziecka.

Grzegorz Palka wyszedł z więzienia w lipcu 1984 roku. Objęła go amnestia. Kiedy był w więzieniu zwolniono go z Politechniki Łódzkiej.. Na wolności razem z Andrzejem Słowikiem, Jerzym Kropiwnickim i Kazimierzem Bednarskim wznowił jawną działalność Prezydium Zarządu Regionalnego Ziemi Łódzkiej. Była ona w opozycji do powołanej w maju 1984 roku Regionalnej Komisji Wykonawczej, którą kierował Jerzy Dłużniewski i Ryszard Kostrzewa. W 1988 roku razem ze Słowikiem i Kropiwnickim założyli tajną Regionalną Komisję „Solidarności” Ziemi Łódzkiej. Po 1989 roku stał na czele łódzkiego oddziału. Zjednoczenia Chrześcijańsko – Narodowego. Był liderem Łódzkiego Porozumienia Obywatelskiego. W 1990 roku został prezydentem Łodzi. Cztery lata później wybrano go przewodniczącym Rady Miasta Łodzi.

- Mimo, że miał propozycje objęcia różnych stanowisk w Warszawie, to zapowiedział, że Łodzi nie opuści – wspomina jeden z działaczy ,,Solidarności’’ z lat osiemdziesiątych. – I słowa dotrzymał.

Współpracownicy Grzegorza Palki podkreślają, że z takim ironicznym dystansem podchodził do minionego ustroju, czyli socjalizmu. Niektórzy zarzucali mu, że i w dawnym systemie dostrzegał pozytywy. Uważał, że jego największa zasługą dla Łodzi było utworzenie wyższych uczelnie i stworzenia z niej akademickiego miasta.

Czym był ZGON?

Krzysztof Frątczak, działacz „Solidarności” z łódzkiego MPK, gdy wprowadzano stan wojenny był młodym kierowcą miejskiego autobusu.

- W nocy z 12 na 13 grudnia byłem akurat w domu – wspominał nam Krzysztof Frątczak. - Tak się złożyło, że 13 grudnia miałem wolne. Pracowałem wtedy w łódzkim MPK, byłem kierowcą autobusu. W niedzielę mieliśmy iść na imieniny do teściowej. Mieszkała przy ul. Czerwonej. Blisko siedziby zarządu łódzkiej „Solidarności”, który mieścił się przy ul. Piotrkowskiej. Poszedłem tam, by zobaczyć co się dzieje.

Krzysztof zobaczył tłum ludzi. Cały budynek obstawiło ZOMO.
-Wyprowadzano z środka chłopaków – opowiadał. - A członkowie zarządu wyrzucali przez okna różne wydawnictwa. Zabrałem tego sporo i zaniosłem do teściowej. Wróciłem po resztę, ale już nie mogłem dojść pod budynek, bo wszystko było obstawione.
W MPK ogłoszono strajk. Miał się rozpocząć o godzinie 9.00. Trochę mu się to nie podobało.

- W MPK każdy pracuje sam i robić strajk o tej godzinie było niezręczne – wyjaśniał. - Jeździłem wtedy autobusem linii 76. Około godziny 9.00 byłem przy ul. Krzemienieckiej. W autobusie było pełno ludzi. Stwierdziłem, że nie mogę ich wysadzić. Dojechałem do krańcówki i zjechałem do zajezdni na Nowych Sadach. Już stała tam buda milicyjna. Za wielu kierowców nie było – pięciu, sześciu. Zaczęliśmy zastanawiać się co robić. Powiedziałem, że jeśli zastrajkujemy to zaraz trafimy do milicyjnej budy. Widać było, że strajk się nie udał. Postanowiliśmy wyjechać na swoje linie i potem zastanawiać się co robić dalej. Zaczęliśmy organizować podziemną „Solidarność”. Zebrałem zaufanych kolegów, opracowaliśmy statut. Potem, by zakpić sobie ze stanu wojennego wywiesiłem kartkę informującą, że powołuje do życia organizację ZGON.

Zaraz wezwało go dwóch esbeków. Zaczęli pytać co to za nielegalna organizacja. Wytłumaczył im, że powstał WRON, czyli Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego, powstały Patriotyczne Ruchy Ocalenia Narodowego. On zaś założył ZGON, czyli Zakładową Grupę Ocalenia Narodowego...

- Najpierw był więc sprzeciw, żarty – przypomina wydarzenia sprzed lat. - Z czasem zorganizowaliśmy drukarnię sitodruku. Drukowaliśmy kartki, kalendarze. Potem udało się uzyskać powielacz. Zaczęliśmy wydawać nielegalną gazetę. Tak więc byliśmy nastawieni na długą działalność...

Krzysztof Frątczak nie został internowany. Był parę razy brany na przesłuchania. Zatrzymywano go na kilka godzin.
- Tak naprawdę nic na mnie nie mieli. - mówił pracownik MPK. - Najpierw działałem tylko na Nowych Sadach. Potem nawiązałem kontakt z innymi zajezdniami. Gdy z więzienia wyszedł Andrzej Słowik zaproponował byśmy się ukonstytuowali, wybrali przewodniczącego. Myśmy nie chcieli. Uznaliśmy, że będziemy podejmować kolektywne decyzje. A esbekom będzie trudniej nas namierzyć. Było jednak nas dwóch, ja i kolega, którzy wiedliśmy prym...
Kiedy pytają go jak wspomina stan wojenny mówi, że jest jak z wojskiem. Z czasem wspomina się tylko to co dobre, a nie przykre.

- Ja też pamiętam głównie różne śmieszne sytuacje – dodaje. - Było ich bardzo wiele. Może wynikało to z nieświadomości, ale luźno traktowałem stan wojenny. Kpiłem sobie z wszystkiego. Kazali mi podpisać pismo w którym informowano, że znam obowiązki pracownika przedsiębiorstwa zmilitaryzowanego w stanie wojennym. Odmówiłem. Stwierdziłem, że nie wiem o żadnej wojnie. Oni byli trochę bezradni na takie śmiechy. Chcieli nadać temu wszystkiemu dramaturgię, a tu ktoś sobie z wszystkiego kpił...Najbardziej zawsze martwiłem się o rodzinę. Wiele osób internowano, aresztowano. Przy kościołach stworzyły się grupy, które opiekowały się ich rodzinami zatrzymanych. Przed stanem wojennym należałem do „Solidarności”, ale nie byłem znanym działaczem. Tak naprawdę nikt o mnie nie wiedział, tylko koledzy z zajezdni. Gdyby mnie zamknęli to najbardziej martwiłem się o rodzinę. Kto by jej pomógł skoro mnie nikt nie zna? Dopiero gdy nawiązałem kontakt z kolegami z innych zajezdni, zaangażowałem się w działalność duszpasterstwa ludzi pracy, poznałem ojca Stefana Miecznikowskiego, poczułem się pewniej. Wiedziałem, że w razie czego będzie miał kto zaopiekować się moją rodzina. ...

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki