Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Adam Sandauer: Lekarze sami się nie oczyszczą

Joanna Leszczyńska
Dziś obowiązuje zasada, że to na pacjencie ciąży obowiązek udowodnienia, nie tylko tego, że zaistniała szkoda, ale że jest zawiniona. Pacjent ma to udowadniać na bazie dokumentacji zrobionej przez sprawcę i na bazie opinii biegłych, którzy są jego kolegami z pracy. Tymczasem w wielu innych sprawach jest tak, że to na sprawcy ciąży obowiązek udowodnienia swojej niewinności za powstanie szkody. Z Adamem Sandauerem, honorowym przewodniczącym Stowarzyszenia Primum Non Nocere, rozmawia Joanna Leszczyńska.

Minister zdrowia Bartosz Arłukowicz wystosował list do "Przyjaciół lekarzy", w którym wzywa lekarzy do debaty na temat odpowiedzialności zawodowej. List powstał po głośnych w ostatnich miesiącach historiach chorych, którzy nie otrzymali należytej pomocy od lekarzy. Dla niektórych pacjentów skończyło to się tragicznie. Wierzy Pan w moc sprawczą takich listów?
Życzę ministrowi powodzenia, ale nie wierzę w to powodzenie. Bo jest to apelowanie do środowisk lekarskich o samooczyszczenie. To jest tak naprawdę wołanie: "Oczyśćmy się sami". Takich apeli było już sporo i one w ogóle nie zadziałały. Nasze stowarzyszenie też wielokrotnie wołało: "Lekarze, oczyśćcie się." Tymczasem solidarne zamiatanie pod dywan powoduje, że odpowiedzialność rozlewa się na całe środowisko. Broni się najgorszych patałachów, przez co płacą ludzie, którzy powinni stać na piedestale. Życzyłbym sobie, aby słowa ministra nie trafiły w próżnię. Mogę zadeklarować, że będę te działania wspierał, choć boję się, że bez nadzoru zewnętrznego niewiele to da. Minister zdrowia jest lekarzem, sejmowa komisja zdrowia to lekarze, biegli sądowi w sprawach o błędy medyczne to też lekarze. I mamy tak, jak mamy.

Nadzór zewnętrzny, czyli?
Choćby medialny.

Media będą gasić pożar w jednym miejscu, a potem podobna historia się powtórzy gdzie indziej...
Media nie mogą zastąpić wymiaru sprawiedliwości, to jasne. Nadzór nad prawem powinni sprawować prawnicy, a nie lekarze. Czy nasz system prawny dobrze działa w tej dziedzinie? Obawiam się, że nie. Na świecie też nie ma super systemu, ale są lepsze od naszego. Nasz działa wyjątkowo źle. Sąd zbyt rzadko kieruje się życiowym doświadczeniem, a skupia się na opinii biegłych. Nawet takich, które mówią, że nie wiadomo, czy gdyby lekarz od razu prawidłowo zdiagnozował białaczkę, to chory by przeżył. Moim zdaniem, biegłymi powinni być lekarze emerytowani, którzy odeszli z zawodu.

Minister zdrowia, jak wynika z listu, dostrzega problem fałszywie rozumianej solidarności zawodowej i apeluje do lekarzy o korektę Kodeksu Etyki Lekarskiej i powołanie w resorcie komisji bioetycznej...
W moim przekonaniu poprawa kodeksu nie wystarczy. Korekty wymaga działanie wymiaru sprawiedliwości. Dziś obowiązuje zasada, że to na pacjencie ciąży obowiązek udowodnienia, nie tylko tego, że zaistniała szkoda, ale że jest zawiniona. Pacjent ma to udowadniać na bazie dokumentacji zrobionej przez sprawcę i na bazie opinii biegłych, którzy są jego kolegami z pracy, którzy sami leczą i mają świadomość, że może się im przytrafić coś podobnego. Tymczasem w wielu innych sprawach jest tak, że to na sprawcy ciąży obowiązek udowodnienia swojej niewinności za powstanie szkody. Na przykład, kiedy dziennikarz napiszę o kimś nieprawdę, to ta osoba nie musi w sądzie udowadniać, że nie jest słoniem, tylko dziennikarz musi udowodnić, że napisał prawdę. Dlaczego w medycynie poszkodowany ma obowiązek udowodnić, że naruszono procedury, a wszelkie niejasności są tłumaczone na korzyść lekarza? To tak jakby przyjąć założenie, że szkody w medycynie są naturalną konsekwencją leczenia. Nic bardziej głupiego. Leczenie powinno doprowadzić do wyleczenia, a nie do szkody. Poza tym w przypadku, kiedy poszkodowany nie udowodni szkody i sąd oddala sprawę, poszkodowany jest obciążany kosztami postępowania sądowego. Czy można się dziwić, że ludzie boją się zwracać do sądu, by nie wyjść z długiem kilkuset złotych?

Czy ostatnie skandaliczne przypadki błędów diagnostycznych i zaniedbań to pochodna tego, jak się dziś kształci lekarzy?
Po części tak, ale przede wszystkim nie ma poczucia odpowiedzialności za własne działania, jeżeli daje się ją zmieść pod dywan. Właśnie wtedy odsyła się dziecko od szpitala do szpitala, bo trzeba zapłacić za badanie, czy traktuje się pacjenta jak gorącego kartofla,którego trzeba przekazać innemu szpitalowi, by on zapłacił. To jest możliwe tylko wtedy, kiedy można nie ponieść za to odpowiedzialności.

Ale przecież lekarze ponoszą odpowiedzialność przed sądem lekarskim jak i w sądach powszechnych. To nie jest tak, że wszystko uchodzi im na sucho...
Nie wszystko, ale popatrzmy na statystyki. Wynika z nich, że każdego roku w kraju wielkości Polski wydarza się 20-30 tysięcy nieszczęść związanych z błędami lekarskimi, jednak do rzeczników odpowiedzialności zawodowej trafia tylko około 2 tysięcy skarg rocznie, czyli co dziesiąta. Spośród nich 300-400 rocznie rzecznik kieruje do sądu. Każdego roku uprawomocnia się od kilkudziesięciu do stu kilkudziesięciu niekorzystnych dla lekarzy orzeczeń, wydanych przez sądy lekarskie. Są to nagany, upomnienia, pojedyncze przypadki pozbawienia prawa wykonywania zawodu. Tak karze korporacja. Nie lepiej jest w sądach powszechnych. Rocznie wpływa do nich 1000 nowych spraw, a wyroki przyznające częściową lub całkowitą rację poszkodowanym zapadają rocznie od 100 do stu kilkudziesięciu przypadków.

Rozmawiała Joanna Leszczyńska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki