Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

AstraZeneca zleciła śledzenie szefowej "Solidarności". Pod samochodem pracowniczki koncernu zamontowano GPS, detektywi wykonywali fotografie

Emilia Bromber
Emilia Bromber
Siedziba spółki AstraZeneca w Warszawie
Siedziba spółki AstraZeneca w Warszawie Adam Jankowski
Korporacja farmaceutyczna, dwie kancelarie prawne i detektywi przeciwko Emilii N. Pod jej samochodem zamontowano nadajnik GPS, fotografowano ją w czasie pracy i w czasie wolnym. Nie, Emilia N. to nie jest członek gangu. To pracowniczka koncernu farmaceutycznego AstraZeneca i przewodnicząca zakładowej „Solidarności”, z której inicjatywy związek powstał. Spółka kazała kobietę kontrolować, ale jej przedstawiciele twierdzą, że nic nie wiedzieli o metodach. Choć z zeznań wynika inaczej – nie trafili na ławę oskarżonych. Są tam natomiast detektywi z Poznania.

Odkrycie GPS-a zamontowanego pod samochodem służbowym Emilia N. niezwłocznie zgłosiła pracodawcy. Ten jednak nie poinformował jej, że wynajął detektywów. Poszkodowana przez 3 miesiące żyła w strachu o życie swoje i rodziny, ponieważ nie wiedziała, kto i dlaczego ją inwigilował.

Informację, że to pracodawca wynajął detektywów, przekazała jej dopiero policja, 3 miesiące po odnalezieniu GPS-a.

Zanim to nastąpiło, na komisariacie pojawiła się pełnomocniczka spółki AstraZeneca, która, powołując się na tajemnice spółki, prosiła policję, aby nie udostępniać poszkodowanej akt sprawy.

Po czterech latach sprawa znalazła swój finał w sądzie, ale na ławie oskarżonych nie zasiadł nikt z ramienia koncernu. AstraZeneca uważa sprawę za zakończoną.

Czytaj też:

GPS pod samochodem pracowniczki AstraZeneca

6 sierpnia 2017 roku mieszkająca pod Poznaniem pracowniczka koncernu farmaceutycznego AstraZeneca Pharma Poland dokonuje zaskakującego odkrycia.

– Mój mąż montując hak holowniczy do pojazdu służbowego ujawnił czarne pudełko z kompozytu na metalowej części auta, do której przykręca się hak

– zeznawała poszkodowana Emilia N. na komisariacie policji w Poznaniu, dwa dni po znalezieniu GPS-a.

Początkowo małżonkowie nie wiedzieli, co znaleźli, ale szybko zorientowali się, że jest to nadajnik GPS. Dwa dni później, składając zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa, kobieta podkreślała, że nie wie, kto mógłby ją śledzić i że nikogo o to nie podejrzewa. Mówiła też, że w związku z tym, iż samochód należy do firmy, zgłosi fakt znalezienia GPS-a pracodawcy.

Analiza bilingów telefonicznych karty SIM znajdującej się w urządzeniu GPS wykazała, że Emilia N. była śledzona przez ponad 3 miesiące – od 13 kwietnia 2017 r. do 25 lipca 2017 roku.

W tym okresie wykonano 1163 prób połączeń i wysłano 933 wiadomości SMS. Połączenie powodowało wybudzenie urządzenia ze stanu spoczynku i wysyłanie na łączący się numer SMS-a z odnośnikiem do mapy Google z aktualną lokalizacją nadajnika.
Ale to nie wszystko. Kobiecie robiono także zdjęcia. W raportach detektywistycznych znajdują się fotografie rodziny poszkodowanej – jej męża i córki.

Prowadzona była też obserwacja domu. Jak wykazała pełnomocniczka Emilii N., była ona śledzona również w dni wolne od pracy, w dni, kiedy pełniła obowiązki związane z obejmowaną przez nią funkcją przewodniczącej w Zakładowej Organizacji Związkowej NSZZ „Solidarność”, działającej w AstraZeneca, a także w dni opieki nad dzieckiem.

Czytaj też:

Miała być kontrola, było szpiegowanie?

Czy Astra Zeneca założyła nadajnik GPS lub czy koncern farmaceutyczny wiedział o szpiegowaniu? To pytanie zadała Emilia N. swojemu pracodawcy dzień po złożeniu zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa na policji. Nie uzyskała na nie odpowiedzi. Pracodawca nie udzielał informacji i zaprzeczał.

Jak zeznawała poszkodowana, kilka lat wcześniej zdarzało się tak, że grupa pracowników była sprawdzana pod kątem wykonywania obowiązków służbowych przy pomocy GPS-a, ale wszyscy w firmie byli o tym poinformowani, włącznie z użytkownikami pojazdów.

Do koncernu zwróciła się także policja – 6 września 2017 r. funkcjonariusze wysłali pismo do spółki, w którym pytano, czy AstraZeneca zamontowała GPS w samochodzie służbowym, którym jeździła Emilia N i w jakim celu to zrobiła.

W imieniu AZ odpowiedziała międzynarodowa kancelaria prawnicza Dentons, która poinformowała, że spółka zleciła zewnętrznej kancelarii prawnej przegląd rzetelności wykonywania obowiązków służbowych. Powodem miało być uzasadnione podejrzenie pracodawcy ich poważnego zaniedbywania.

– Spółce nie były znane okoliczności dotyczące montażu urządzenia GPS w samochodzie należącym do spółki, a użytkowanym przez pracownicę

– pisała prawniczka z kancelarii Dentons.

Emilia N. nadal nie wiedziała kto i dlaczego ją śledził. Bała się.

Dopiero 9 listopada - ponad trzy miesiące po odkryciu urządzenia - dowiedziała się od policji, że nadajnik GPS znalazł się w jej samochodzie na polecenie pracodawcy.

- Oburzające jest to, że do dnia 9 listopada, czyli przez 3 miesiące, pomimo zawiadomienia pracodawcy o fakcie odnalezienia nadajnika GPS na początku sierpnia, nie zostałam poinformowana, że to na jego polecenie został on założony

– napisała Emilia N. w piśmie do ministra sprawiedliwości.

17 listopada 2017 roku prowadząca sprawę prok. Katarzyna Frymus z Prokuratury Rejonowej Poznań-Nowe Miasto umorzyła postępowanie uzasadniając, że czyn nie zawiera znamion czynu zabronionego.

Pełnomocniczka pokrzywdzonej złożyła zażalenie, gdzie wykazała, że ocena dowodów w sprawie była pobieżna: przesłuchano tylko Emilię N., nie przesłuchano osób, które łączyły się z GPS-em ani nikogo z ramienia pracodawcy i nie ustalono, kto dokonał instalacji urządzenia GPS oraz kto ją zlecił.

Prokurator nie przychyliła się do zażalenia i sprawę przekazała do sądu, który ostatecznie 9 lipca 2018 roku uchylił decyzję o umorzeniu.

Zanim zapadła ta decyzja, w maju 2018 roku, Emilia N., w obawie, że postępowanie zostanie ponownie umorzone, skierowała pismo do ministra sprawiedliwości, Zbigniewa Ziobry. Sprawa została objęta nadzorem prokuratury krajowej 27 grudnia 2018 roku.

Zobacz też:

Kto kazał śledzić Emilię N.?

W sprawie śledzenia Emilii N. występują trzy główne podmioty: pierwszy to spółka AstraZeneca Pharma Poland z siedzibą w Warszawie, gdzie poszkodowana pracowała na stanowisku regionalny kierownik sprzedaży; drugi – zewnętrzna kancelaria prawna Raczkowski Paruch (Kancelaria Raczkowski-Paruch już nie istnieje. Partnerzy zakończyli współpracę, a mec. Sławomir Paruch poinformował nas, że już nie współpracuje z Łukaszem K., a o całej sprawie dowiedział się po fakcie - red.), specjalizująca się w prawie pracy, którą reprezentował mec. Łukasz K. i która została wynajęta przez AstraZeneca do sprawdzenia rzetelności wykonywania obowiązków służbowych przez Emilię N. i wreszcie trzeci podmiot – Biuro Detektywistyczne MDP z Poznania, które zajęło się śledzeniem pracowniczki w praktyce.

Jak wynika z akt sprawy, decyzja o kontrolowaniu Emilii N. została podjęta na spotkaniu Senior Leadership Team – Zespół Starszych Liderów (w aktach widnieje także pod nazwą Site Leadership Team), w którym udział brał m.in. jeden z członków zarządu AZ, przedstawicielka działu HR, radczyni prawna AZ, mec. Iwona G. oraz mec. Łukasz K.

Potwierdzają to również zeznania pracowniczki działu HR AstraZeneca, która oświadczyła, że decyzję o nawiązaniu współpracy z biurem detektywistycznym podjął ówczesny zarząd AZ. Jak mówiła na komisariacie policji, w zleceniu nie miały być sprecyzowane metody kontroli, a wskazano jedynie zewnętrzny podmiot, który miał się tym zająć.

Bieżącym kontaktem pomiędzy spółką AstraZeneca a kancelarią Raczkowski Paruch zajmował się dział prawny AZ, który reprezentowała mec. Iwona G. i dział HR w postaci dyrektorki lub jednej z pracowniczek. Podczas cotygodniowych telekonferencji mec. Łukasz K. przekazywał im raporty z biura detektywistycznego. Ustalano wtedy także dni, w które Emila N. miała być śledzona.

Czytaj też:

AstraZeneca nie wiedziała o GPS?

Jednym z dowodów w sprawie jest korespondencja mailowa wymieniona pomiędzy mec. Iwoną G. radczynią prawną AZ, mec. Łukaszem K. z kancelarii Raczkowski Paruch oraz Magdaleną P., właścicielką biura detektywistycznego MDP, której m.in. radczyni prawna AZ przekazała dane do obserwacji pokrzywdzonej – jej adres, zdjęcie oraz markę i numer rejestracyjny samochodu. Omawiano także kwestie dotyczące umowy oraz ustalano dni przeprowadzania obserwacji.

W korespondencji pojawia się też zlecenie założenia GPS: „Proszę też o założenie gps do samochodu służbowego” – pisał mec. Łukasz K. do Magdaleny P. 5 czerwca 2017 roku.

Z akt sprawy wynika, że nadajnik GPS zamontował Dariusz I., współwłaściciel biura detektywistycznego MDP, na zlecenie mec. Łukasza K.. To właśnie oni oraz właścicielka biura, Magdalena P., usłyszeli zarzuty.

Nie dotyczą one jednak śledzenia pracowniczki koncernu farmaceutycznego, a przekroczenia uprawnień – bo ustawowo śledzenie z wykorzystaniem sieci telekomunikacyjnej nie jest nielegalne, ale zastrzeżone jedynie dla organów państwowych.

Prokurator Katarzyna Frymus oskarżyła Dariusza I. oraz Magdalenę P. o to, że podczas świadczenia usług detektywistycznych wykonywali czynności ustawowo zastrzeżone dla organów i instytucji państwowych, tj. zamontowali GPS w celu uzyskania informacji, do której nie byli uprawnieni. A następnie – jak brzmią zarzuty stawiane przez prokuraturę – uzyskiwali bez uprawnienia dostęp do informacji dla nich nieprzeznaczonych w postaci danych o bieżącej lokalizacji pojazdu, które to pozyskiwali podłączając się do sieci telekomunikacyjnej, a następnie ujawnili innym osobom ze spółek Raczkowski Paruch oraz AstraZeneca, czym działali na szkodę Emilii N.

Z kolei mec. Łukasza K. prokuratura oskarżyła o podżeganie wspólników, Magdaleny P. oraz Dariusza I. do tego, by tego śledzenia z naruszeniem zasad się dopuścili.

Sprawa swój finał znalazła w sądzie prawie cztery lata po odkryciu GPS-a. Jak dotąd przez Sądem Rejonowym dla Warszawy-Mokotowa odbyły się trzy rozprawy, jednak na ławie oskarżonych nie zasiadł nikt ze spółki AstraZeneca.

Samo monitorowanie pracownika nie jest wykroczeniem pracodawcy, ale nie wolno tego robić korzystając z urządzeń łączących się z siecią telekomunikacyjną. Jednak w toku postępowania nie ustalono kto z ramienia koncernu zlecił używanie lokalizatora GPS.
Ze znajdujących się w aktach dokumentów wynika, że spółka wiedziała o zainstalowaniu GPS-a. Jak zeznała pracowniczka działu HR założenie nadajnika zostało zaproponowane spółce przez kancelarię Raczkowski Paruch, ponieważ detektywi mieli gubić samochód Emilii N.

– Informacja o skorzystaniu z GPS została przekazana do działu HR i działu prawnego podczas cotygodniowej telekonferencji

- czytamy w aktach sprawy.

Również szefowa działu HR, zeznała, że w jej ocenie pracownicy AZ i zarząd wiedzieli o zainstalowaniu w aucie służbowym pokrzywdzonej GPS-a. Potwierdzają to także zeznania radczyni prawnej AZ, która koordynuje doradztwo prawne świadczone dla AZ przez zewnętrzne podmioty.

– Przychyliłam się do instalacji GPS po konsultacji z kancelarią

– zeznawała mec. Iwona G.

Czytaj też:

Prezes, który nic nie wie

Wszelkie czynności związane z monitoringiem rzetelności wykonywania obowiązków pracowniczych przez Emilię N. konsultowane były podczas spotkań Zespołu Starszych Liderów. – Lecz finalne stanowisko było zajmowane przez zarząd firmy – zeznała kierowniczka działu HR.

Jednak Jarosław O., ówczesny prezes zarządu Astra Zeneca, zaprzeczył jakoby uczestniczył w podejmowaniu decyzji o monitorowaniu pracy pokrzywdzonej.

– Nie wiem, nie pamiętam kto zlecał czynności. Nie wiem czy i jacy pracownicy kontaktowali się z biurem detektywistycznym. Ja o zamontowaniu GPS u pokrzywdzonej dowiedziałem się po fakcie

– zeznawał były prezes AstraZeneca.

Jarosław O. przestał pełnić funkcję prezesa zarządu spółki AstraZeneca w marcu 2020 roku, czyli krótko po sporządzeniu aktu oskarżenia w sprawie śledzenia Emilii N., co nastąpiło 12 lutego 2020 roku.

Czytaj też:

Prześladowana za działalność związkową?

Zakładowa Organizacja Związkowa NSZZ „Solidarność” przy AstraZeneca powstała 11 stycznia 2016 roku z inicjatywy Emilii N. Zarówno „Solidarność”, jak i Emilia N. łączą śledzenie z pełnioną przez nią funkcją.

– Od początku dołączenia Organizacji Związkowej w AstraZeneca do Krajowego Sekretariatu Solidarności Przemysłu Chemicznego NSZZ „Solidarność”, przewodnicząca i pozostali członkowie komisji zgłaszali szereg problemów i utrudnień w prowadzeniu działalności związkowej w AstraZeneca

– mówi Mirosław Miara, przewodniczący Krajowego Sekretariatu Przemysłu Chemicznego NSZZ „Solidarność”.

W zakładzie m.in. zwolniono dyscyplinarnie Społecznego Inspektora Pracy, członków związku, nie wyrażano zgody na dni etatowe, wynikające z ustawy o związkach zawodowych czy nie uzgadniano wydatkowania funduszy z budżetu Zakładowego Funduszu Świadczeń Socjalnych.

– Członkowie związku, a w szczególności członkowie zarządu, narażeni są na działanie o charakterze dyskryminacyjnym i prześladowczym, a sama działalność jest utrudniana na każdym etapie od samego początku jej istnienia i prowadzona w atmosferze zastraszania

– pisała Emilia N. w piśmie do ministra sprawiedliwości, w którym zaznaczała, że zależy jej na zagwarantowaniu wolności związkowych oraz wypracowaniu rozwiązań prawnych, zapewniających, że taka sytuacja nie spotka żadnej innej osoby w Polsce.

Jak wynika z akt sprawy, od czasu, kiedy Emilia N. poinformowała pracodawcę o odnalezieniu GPS-a, przełożony zaczął podejmować wobec niej bezprecedensowe działania nakierowane na sztuczne wykreowanie wrażenia, że jest słabym pracownikiem. Polegało to m.in. na wielokrotnym powierzaniu jej licznych obowiązków z wyjątkowo krótkim terminem wykonania, którego dotrzymanie było bardzo trudne. Jednocześnie podobne zadania z tak krótkim terminem wykonania nie były nakładane na innych pracowników. Bez uzasadnienia obniżono także kwartalną ocenę Emilii N., co wpływało na obniżenie otrzymywanej przez nią premii.

Jak wynika z relacji Mirosława Miary, w tym czasie Emilia N., po 15 latach pracy na stanowiskach wysokiego i średniego szczebla, na których zarządzała podwładnymi, została zdegradowana do stanowiska przedstawiciela handlowego. Jak mówi, pracodawca również zlikwidował zespół, w którym zatrudnieni byli członkowie związku zawodowego tworzącego się w AstraZeneca, a członkowie komisji zakładowej, podlegający szczególnej ochronie w zatrudnieniu, również zostali zdegradowani.

Dziś poszkodowana nie chce rozmawiać na ten temat.

– Nie będę komentować tej sprawy

– stwierdziła Emilia N. w odpowiedzi na pytania „Głosu Wielkopolskiego”, jednak z akt wynika, że łączy ona inwigilację z pełnioną przez nią funkcją.

Czytaj też:

Solidarność: „to wielki skandal”

– To dla mnie jest sytuacja bezprecedensowa. Jestem liderem związkowym od 32 lat i widziałem różne zachowania pracodawców, ale sytuacja z „tajnym” zamontowaniem nadajnika GPS w samochodzie przewodniczącego była nawet dla mnie olbrzymim zaskoczeniem – komentuje Mirosław Miara i dodaje:

– Takie działanie nie powinno mieć miejsca w żadnej firmie, a tym bardziej w tak znanej firmie globalnej, to wielki skandal.

Również on łączy śledzenie z pełnioną przez Emilię N. funkcją.

– Jestem osobiście przekonany, że te działania były prowadzone z powodu działalności związkowej przewodniczącej i moim zdaniem miały doprowadzić do zwolnienia dyscyplinarnego i zastraszenia pozostałych członków związku z powstającej w firmie organizacji związkowej – komentuje. – Pamiętam, jak rozmawiałem z Emilią, gdy była na zwolnieniu lekarskim spowodowanym rozstrojem zdrowia. To był efekt inwigilacji i wydarzeń z nią związanych

– opowiada Miara.

Pod koniec 2019 roku przewodniczący sekcji chemicznej „Solidarności” spotkał się z ówczesnym prezesem AstraZeneca, Jarosławem O.

– Chciałem doprowadzić do poprawnego dialogu między zarządem firmy a organizacją związkową – opowiada Miara. – Przekazałem moje uwagi co do źle przebiegającego dialogu. Usłyszałem, że organizacja powstała tylko po to, żeby uchronić pracowników przed zwolnieniami, że nie jest potrzebna, i że powstała w złym momencie, gwałtownego rozwoju spółki. Wyczuwałem olbrzymią niechęć, lekceważenie i kompletny brak zrozumienia kwestii związku zawodowego, ochrony praw pracowników i kultury prowadzenia dialogu – relacjonuje.

Przewodniczący podczas spotkania poruszył też kwestię śledzenia Emilii N. na zlecenie pracodawcy.

– Podkreślałem, że inwigilowanie przewodniczącej jest nie tylko niezgodne z prawem, ale i obrzydliwe, jest jawnym łamaniem praw związkowych oraz godzi w niezależność związku zawodowego, czy w prawa do wolności każdego człowieka. Spotkanie zamknęliśmy nie uzyskując porozumienia

– opowiada i dodaje, że później dotarła do niego informacja, że prezes pisemnie przeprosił przewodniczącą i jej rodzinę za inwigilację i negatywne skutki jakie ona spowodowała.

Zobacz też:

AstraZeneca: sprawa jest zakończona

„Głos Wielkopolski” zwrócił się do spółki AstraZeneca z prośbą o komentarz.

Spółka przesłała oświadczenie, jednak nie odpowiedziała na zadane pytania – m.in. kto z ramienia spółki podjął decyzję o śledzeniu pracowniczki oraz o zainstalowaniu GPS-a? Czy o inwigilacji wiedziały także struktury międzynarodowe (AstraZeneca to brytyjsko-szwedzka spółka z siedzibą w Wielkiej Brytanii – przyp. red.). Czy normą w AZ jest przeprowadzanie kontroli wywiązywania się z obowiązków służbowych przez pracowników przy pomocy agencji detektywistycznych, a także dlaczego po odnalezieniu GPS-a przez poszkodowaną i zgłoszeniu tego faktu pracodawcy, nie poinformowano jej niezwłocznie, że to on zlecił kontrolę?

Z przesłanego oświadczenia wynika, że AZ uważa sprawę za zamkniętą.

„W odpowiedzi na Pani wiadomość pragniemy podkreślić, że AstraZeneca nie jest stroną żadnego postępowania, którego przedmiotem byłyby okoliczności sprzed ponad 4 lat wskazane w Pani zapytaniu. Wszelkie kwestie związane z relacjami spółki ze związkami zawodowymi w tamtym okresie zostały wyjaśnione wewnętrznie. Od dłuższego czasu podmioty zaangażowane uznają sprawę za zakończoną” – napisano, dodając:

„Poważnie podchodzimy do przyjętych na siebie stosunków zobowiązaniowych do zachowania poufności i ochrony prywatności, dlatego nie możemy przekazać szczegółowych informacji, o które się Pani zwraca.”

Poprosiłyśmy również o odniesienie się do zarzutów utrudniania działalności związkowej oraz łączenia inwigilacji z pełnioną przez Emilię N. funkcją przewodniczącej zakładowej „Solidarności”. Przedstawiciele spółki nie odnieśli się do zarzutów, zapewnili jednak, że dobre stosunki ze związkami zawodowymi są jednym z priorytetów, a „spółka szanuje i stosuje się do wszelkich wymogów ustawowych w zakresie szczególnych uprawnień osób podejmujących działalność związkowych.”

Czytaj też:

Poza granicami kontroli

Czy pracodawca może śledzić pracownika? Jakie są granice kontroli? Według Mirosława Miary, to co się stało jest niedopuszczalne i zabronione.

– Inwigilacja przy użyciu nadajnika GPS umożliwiała pozyskiwanie informacji o pracowniku 24h na dobę, czyli także po godzinach pracy, w czasie wolnym, w święta, czy jak w tym przypadku, w dni związkowe

– mówi.

Jak tłumaczy związkowiec, czym innym jest jawne montowanie nadajników GPS przez pracodawców w samochodach służbowych do monitorowania zużycia paliwa czy użytkowania samochodu.

– W takich przypadkach wszyscy pracownicy są o tym informowani i odpowiednie zapisy znajdują się w regulaminie pracy u danego pracodawcy. W tym przypadku mamy do czynienia z próbą znalezienia „haka” na przewodniczącą, aby się jej pozbyć, zwolnić z pracy lub zastraszyć – komentuje Miara.

Potwierdza to też uzasadnienie postanowienia Sądu Rejonowego Poznań Nowe Miasto i Wilda w odpowiedzi na zażalenie pełnomocnika pokrzywdzonej na postanowienie umorzenia postępowania, które sąd uchylił.

„W każdym przypadku, gdy pracodawca chce zainstalować urządzenia GPS w służbowych autach czy telefonach, powinien uprzednio poinformować pracowników o swoim zamiarze (…).”

Dodatkowo sąd wskazał, że z uwagi na dobra i prawa osobiste pracowników, niedopuszczalne jest rejestrowanie i wykorzystywanie danych z urządzenia GPS, zamontowanego w służbowym aucie, zebranych po godzinach pracy, jeśli auto zostało przekazane pracownikowi także do celów prywatnych.

Czytaj też:

Nowy rok przynosi wiele zmian, także w kwestiach zdrowia. Od 1 stycznia 2022 roku w życie wchodzi nowa lista leków refundowanych. Niestety, za niektóre leki pacjenci od nowego roku będą musieli zapłacić więcej, a inne zupełnie stracą refundację. Wśród tych drugich znajdują się m.in. leki na astmę. Sprawdź w galerii, które leki, według nowej listy leków refundowanych, zdrożeją najbardziej. Przejdź dalej -->

Te leki tracą refundację od nowego roku. Zobacz, co zdrożeje...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Niedziele handlowe mogą wrócić w 2024 roku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki