Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Ben", "Socha", "Łapa" i Szewczyk, czyli wielkie legendy łódzkiego teatru

Anna Gronczewska
Bogusław Sochnacki studiował w Łodzi, potem wyjechał, ale wrócił w latach 50. i już został.
Bogusław Sochnacki studiował w Łodzi, potem wyjechał, ale wrócił w latach 50. i już został. fot. archiwum Teatru Nowego
Łódź zawsze ściągała wybitnych artystów. Część przyjeżdżała do łódzkiej Wytwórni Filmów Fabularnych, inni grali w spektaklach realizowanych przez Łódzki Ośrodek Telewizyjny. Ale byli też wybitni aktorzy, którzy związali się z naszym miastem na dobre i na złe. Wiele lat można było oglądać ich na łódzkich scenach: np. Aleksandra Fogla, Ludwika Benoita, Bogusława Sochnackiego, Stanisława Łapińskiego...

Poczesne miejsce na liście aktorów oddanych Łodzi zajmuje Leon Niemczyk, warszawiak, który w latach pięćdziesiątych zamieszkał w naszym mieście i żył tu do śmierci. Wbrew pozorom, ta lista jest dość długa...

Przez całe zawodowe życie z Łodzią związany jest aktor Michał Szewczyk, który zagrał w ponad 130 polskich filmach. Pamiętamy go m.in. za takich tytułów, jak "Pan Anatol szuka miliona" czy "Pan Samochodzik i Templariusze". Od pięćdziesięciu pięciu lat jest związany z Teatrem Powszechnym.

- Jestem już dawno na emeryturze, ale dalej gram - mówi pan Michał. - Można mnie oglądać między innymi w spektaklu "Mayday 2". Gram tam człowieka, którego ktoś ciągle obija i który wciąż się przewraca. Mój przyjaciel powiedział mi po obejrzeniu tego przedstawienia: "Nie martwię się, że ciągle padasz, boje się tylko czy wstaniesz"...

Michał Szewczyk jest łodzianinem. Urodził się w naszym mieście w 1934 roku. Ale wychowywał się i wiele lat mieszkał w Rudzie Pabianickiej, która przed wojną nie była jeszcze częścią Łodzi. Po maturze skończył łódzką szkołę aktorską. Zaczął grać w Teatrze Powszechnym i nie myślał już o wyjeździe z rodzinnego miasta. Przyznaje, że na pewno na to wpływ miało to, że jest wielkim patriotą łódzkim.

- Z Łodzią związała mnie rodzina - wyjaśnia Michał Szewczyk. - W tym mieście było też wiele ważnych miejsc dla aktora. Czyli wytwórnia filmów fabularnych, największa w tej części Europy. Kręciło się w niej po czterdzieści filmów rocznie. Był też prężny ośrodek telewizyjny. Realizowano w nim wiele świetnych programów rozrywkowych, jak choćby "Piosenki stare, ale jare", "Dobry wieczór tu Łódź". Nagrywano spektakle telewizyjne, w których często grałem. Sporo pracowałem dla dubbingu, radia. Potem do Łodzi przywiązała mnie na stałe moja kochana uliczka Czerwonego Kapturka, na której mieszkam z żoną już trzydzieści lat. Panują na niej świetne, sympatyczne stosunki miedzysąsiedzkie. Po prostu fajnie układa się nam życie na tej ulicy.

Ewenementem jest również to, że aktor tyle lat związany jest z jednym teatrem. Michał Szewczyk mówi, że zmieniali się dyrektorzy, a on został.

- Pytali się nie raz czy zostaję - dodaje. - Odpowiadałem, że jak będę miał co do grania to nigdzie nie odejdę. I tak było. Miałem taki okres, że grałem od krowy po Hamleta, jak to się żartobliwie mówiło. Czasem grałem po pięć spektakli i trafiał się wyjazd do filmu, to musiał mnie zastępować dubler. Niekiedy dyrektorzy się dziwili, mówili że mam taką fajną rolę i ją zostawiam dla dublera. Odpowiadałem, że chce dać szanse kolegom.

Michał Szewczyk może z dumą powiedzieć, że znał dobrze wybitnych aktorów grających w Łodzi, nie tylko w Teatrze Powszechnym. A więc Leona Niemczyka, Bogusława Sochnackiego, Ludwika Benoita, Aleksandra Fogla. - Leon Niemczyk to ojciec chrzestny mojego syna Marcina! - dodaje pan Michał.

Jedną z legend Łodzi był na pewno Ludwik Benoit. Urodził się 18 lipca 1920 roku w Wołkołysku, który obecnie znajduje się na Białorusi. Rodzina od strony ojca aktora miała francuskie korzenie. Podobno jego dziadek pochodził spod Paryża. Natomiast rodzina matki Ludwika Benoita wywodziła się z okolic Łowicza. To właśnie w Łowiczu aktor chodził do gimnazjum. Maturę zdał jeszcze przed wojną. W 1938 roku zaczął studia w Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej w Warszawie. Przerwała je wojna.

W 1946 roku ukończył słynne Studio Aktorskie Iwo Galla w Gdańsku. W tym samym roku zdał eksternistyczny egzamin aktorski. Potem grał w teatrach Gdyni, Poznania, Wrocławia i Szczecina. W 1957 roku wrócił do Łodzi. Przez dwa sezony grał w Teatrze im. Stefana Jaracza, a w 1959 roku związał się z łódzkim Teatrem Nowym. Był mu wierny do śmierci, w 1992 roku. Przez wiele lat był najpopularniejszym łódzkim aktorem. Wszystkie dzieci znały jego głos, którego użyczał słoniowi Dominikowi w bajce "Proszę słonia".

Zagrał m.in. kasiarza w filmie "Ewa chce spać", komisarza Granta w "Walecie pikowym", Mikołaja z Długolasu w "Krzyżakach", karczmarza w "Jak rozpętałem II wojnę światową". Występował w wielu serialach, m.in. w "Kapitanie Sowie na tropie", " Klubie profesora Tutki", "Niewiarygodnych przygodach Marka Piegusa", "Przygodach pana Michała".

Jego pierwszą żoną była Maria Zbyszewska, którą wszyscy pamiętają jako małżonkę Pawlaka w trylogii o Pawlaku i Kargulu. Z tego związku urodził się Mariusz Benoit, który poszedł w ślady rodziców i też został aktorem. W 1970 roku Ludwik Benoit poślubił Jadwigę Jędrzejczak. Z tego małżeństwa aktor ma córkę Annę Benoit-Kołosko, która jest dziennikarką radiową.

Ludwik Benoit był nie tylko wybitnym aktorem, ale też prawdziwą łódzką legendą. Nie było dnia, by nie odwiedził łódzkiego SPATiF-u przy al. Kościuszki. Miał tam nawet swój stały stolik. Niektórzy mówili, że miał skłonność do alkoholu. - On nie był żadnym alkoholikiem, był cudownym pijakiem! - mówi jeden ze znajomych aktora. - Uwielbiał pić wódeczkę, towarzystwo. Nie pił nigdy sam. Musiał mieć do tego kompanów. Lubił stawiać, ale potem domagał się rewanżu.

Michał Szewczyk śmieje się, że "Ben", bo tak nazywano Ludwika Benoita, był takim samym bywalcem SPATiF-u, jak wcześniej tancerz Edward Radulski. Jadł tam zawsze kolacje, czasem wpadał też na obiad. - Z jedną z takich wizyt w SPATiF-ie wiąże się anegdota, która przeszła już do historii - dodaje pan Michał.

Któregoś dnia, a w zasadzie wieczora, Ludwik Benoit wyszedł z lokalu przy al. Kościuszki. Zatrzymało go dwóch milicjantów.

- Dowód poproszę, jak się pan nazywa? - zapytali aktora.
- Benua! - odpowiedział. Zdezorientowany milicjant spojrzał na swojego kolegę w mundurze i stwierdził, że w dowodzie jest inaczej napisane: "Benoit".
- Bo ja się ukrywam! - wytłumaczył Ludwik Benoit.

Michał Szewczyk jest dumny, że wiele razy spędzał wakacje w Kuźnicach na Helu, z rodziną Ludwika Benoita. - Nasze rodziny spotykały się przy ognisku, bo wtedy nikt nie znał grilli - dodaje.- Pamiętam, że jego córka Ania była niemal rówieśnicą mojego syna Marcina. Jako dzieci spędzali ze sobą wiele czasu. Ania bardzo mi się podobała i chciałem, by została moją synową. Nic z tego nie wyszło...

Ludwik Benoit miał piękny, niski głos, ale też specyficzny sposób mówienia. Z tej wady potrafił jednak zrobić atut. Jego głos stał się znakiem rozpoznawczym aktora.

Michał Szewczyk pamięta, że kiedyś w łódzkiej telewizji grali spektakl "Drzewo". Przedstawienie było oczywiście nagrywane na żywo, a emisja miała miejsce w godzinach popołudniowych. Oprócz Benoita i Szewczyka, grali w nim też Ryszard Dembiński, Eugeniusz Kamiński. Po spektaklu dostali od autora sztuki, Wiesława Myśliwskiego, litrową butelkę koniaku Martell, towaru wtedy deficytowego.

- Spieszyliśmy się do teatrów, na wieczorne przedstawienia, ale "Ben" chciał, byśmy poszli do niego i wypili tego Martella - wspomina Michał Szewczyk. - Nie chcieliśmy, powiedzieliśmy, że będzie jeszcze okazja. A on, że taka butelka u niego tak długo nie będzie stała. Weszliśmy więc do bramy i tam, "pod palec" piliśmy tego Martella. Ale nie wypiliśmy całej butelki.

Janina Borońska-Łągwa przez wiele lat grała z Ludwikiem Benoitem w Teatrze Nowym. Pamięta, że miał stałe miejsce w garderobie, którego nikt nie mógł zająć. - Miał swoich ulubieńców, dla których był bardzo miły - dodaje aktorka znana m.in. ze "Stawki większej niż życie".- Ja lubiłam "Bena". Był świetnym aktorem. Kiedyś patrzę, że siedzi taki smutny. Zapytałam co się stało. Odpowiedział, że rozgonił wesele w SPATiF-ie...

Innym wybitnym aktorem był Bogusław Sochnacki. Urodził się w 1930 roku w Katowicach. Ale w Łodzi skończył szkołę aktorską, a w 1957 roku zamieszkał w naszym mieście na stałe. Grał najpierw w Teatrze Satyry, potem w Teatrze im. Stefana Jaracza, a w 1963 roku związał się z Teatrem Nowym, gdzie stworzył pamiętne kreacje.

Pokolenie obecnych czterdziestolatków i pięćdziesięciolatków na pewno dobrze pamięta jego głos, którego użyczał Rumcajsowi. Grał m.in. zdrajcę Zająca w "Stawce większej niż życie", Romana Katelbę w "Nocach i dniach", Grosglucka w "Ziemi obiecanej". Jedną z ostatnich ról zagrał zaś w "M jak miłość". Wcielił się w postać Mariana Łagody. Wiele lat wykładał w łódzkiej szkole filmowej. Przyjaciele, znajomi nazywali go "Socha".

- Ten pseudonim traktuję jako komplement - mówił w jednym z wywiadów. - "Socha" oznacza narzędzie, które było przodkiem pługa i głęboko ryje ziemię. To oddaje mój charakter. Jestem solidny. Niczego nie robię powierzchownie. Nawet najmniejsze zadanie aktorskie traktowałem zawsze bardzo serio, bez taryfy ulgowej.

To, że na stałe zakotwiczył się w Łodzi, choć wiele razy proponowano mu przeprowadzkę do Warszawy, tłumaczył tym, że nie lubi zmieniać miejsca zamieszkania.

- Do Rzeszowa jechałem z walizką i z walizką wróciłem - opowiadał w wywiadach. - Ale w Łodzi już zakotwiczyłem na dłużej i bagaży przybyło. Stała obecność w stolicy nie gwarantowała większego sukcesu. Utwierdziło mnie w tym takie zdarzenie. Będąc po nagraniu którejś "Kobry" spotkałem w stolicy kolegę-aktora, który mieszkał tam od lat. Szliśmy ulicą Świętokrzyską. On elegancko ubrany, po warszawsku, ja - tak sobie. Nagle usłyszałem za nami szept jakichś podlotków: Sochnacki, Sochnacki. Wtedy poczułem się dowartościowany. Pomyślałem sobie: Zobacz, ty siedzisz w Warszawie i nikt cię nie poznaje.

Janina Borońska-Łągwa miała przyjemność wiele razy z nim grać. Cudownie mówił wierszem, był znakomitym rzemieślnikiem. Kiedy przygotowywali "Świętoszka" Molliera, "ukradła" mu na noc egzemplarz tekstu. - Był genialnie zakreślony, przypominał mapę - wspomina. - Zabrałam ten egzemplarz, bo chciałam zobaczyć jego filozofię przygotowywania się do roli. Potem oczywiście mu się do tego przyznałam.

Bogusław Sochnacki zmarł 26 sierpnia 2004 roku. Michał Szewczyk długo nie mógł się pogodzić z tą śmiercią. Mieszkali koło siebie, nie raz spotykali się na spacerach z psem. Grali też w Teatrze Nowym w "Chłopcach" Grochowiaka. - Boguś raz poszedł do szpitala, bo miał kłopoty z nogą - opowiada Michał Szewczyk. - Wrócił szybko do domu, zaczął grać. Potem znów wylądował w szpitalu. Wydawało się, że to reumatyzm, nic poważnego. Niestety, polska scena straciła wybitnego aktora...

Po wojnie z Łodzią związał się Stanisław Łapiński, zwany "Łapą". Był już znanym aktorem. Miał na koncie kilkanaście ról w przedwojennych polskich filmach. W Łodzi grał w Teatrach im. S. Jaracza i Nowym. Był bardzo zdolnym aktorem i skromnym człowiekiem. W łódzkim środowisku aktorskim krążyły legendy o jego zamiłowaniu do oszczędności. Kiedyś razem z kolegami, prosto z teatru poszli do restauracji. Gdy przyszedł kelner, Łapiński zapytał ile płaci za śledzia i "pięćdziesiątkę". Ten odpowiedział, że wszystko w jednej cenie. Na to "Łapa": Taki mądry, taki mądry, a tylko tyle zjadł i tyle wypił...

Aktor zmarł w Łodzi, w styczniu 1972 roku. Miał 77 lat. Aktorami zostali jego córka Krystyna oraz wnuk, Jerzy Łapiński.

Aleksander Fogiel, aktor znany przede wszystkim z roli Maćka z Bogdańca w "Krzyżakach", do Łodzi przyjechał na przełomie lat 50. i 60. Jego stryjecznym bratem był znany piosenkarz Mieczysław Fogg. - Nazwiska części naszej rodziny pisze się przez F, a części przez V- wyjaśnia Andrzej Vogiel, syn Aleksandra. - Mieczysław Fogg tak naprawdę nazywał się Fogiel. Ojcowie Mieczysława i Aleksandra byli rodzonymi braćmi i kolejarzami.

W Łodzi aktor znalazł się trochę przez przypadek i dzięki "Krzyżakom". Był w Szczecinie, gdy otrzymał propozycję zagrania Galileusza w Krakowie. Jadąc z Krakowa do Szczecina, zatrzymał się w Łodzi, w Grand Hotelu. Tam spotkał reżysera Aleksandra Forda. Ten zaproponował mu rolę Maćka z Bogdańca w "Krzyżakach", których zamierzał nakręcić. Aktor nie od razu przyjął propozycję. Pamiętał o propozycji z krakowskiego teatru.

- Galileuszem może pan być nie raz, ale Maćka z Bogdańca pan już nie zagra - usłyszał od Forda. Miał też zagrać króla Jana III Sobieskiego w przygotowywanym przez Andrzeja Munka filmie "Sobieski pod Wiedniem". Podpisał już umowę, pojechał do Warszawy. Na drugi dzień miał wracać do Łodzi. Andrzej Munk zaproponował mu, że pojadą autem. Aleksander miał próbę w teatrze, musiał być rano w Łodzi. Wrócił sam pociągiem. Andrzej Munk pojechał samochodem. Zginął pod Łowiczem, 20 września 1961 roku.

Po rozpoczęciu zdjęć do "Krzyżaków" Aleksander Fogiel przez dwa lata mieszkał z rodziną w Grand Hotelu. Ale ten film sprawił, że związał się z Łodzią. Występował w Teatrze im. Jaracza i Powszechnym. Zmarł w styczniu 1996 roku...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki