- Wszystko wskazuje na to, że mogło tak być - mówią radni z komisji rewizyjnej rady miasta, którzy wykryli sprawę.
Okazuje się, że w 2008 r. biuro promocji, dysponując budżetem na tę kampanię sięgającym 2 mln zł, zamawiało materiały promocyjne o wartości nieprzekraczającej 14 tys. euro. Dzięki nieprzekraczaniu tej kwoty urzędnicy mogli kupować gadżety z tzw. wolnej ręki, z pominięciem procedury przetargowej. Mogli kupować towar w mniejszej ilości, ale za to droższy niż przy dużym zamówieniu, rozstrzygniętym w drodze przetargu. W praktyce biuro kupowało jednorazowo kilka tysięcy długopisów czy kubków z logo kampanii i za kilka miesięcy zamawiało podobną porcję. Sprawę w końcu zbadali radni z komisji rewizyjnej. I wtedy wyszło na jaw, że urzędnicy ds. promocji zamiast zrobić kilka przetargów i zaoszczędzić na zakupie gadżetów, podzielili zamówienie aż na 54 części, za każdym razem kupując z wolnej ręki.
- Na podstawie zebranego materiału oraz wyjaśnień pracowników urzędu miasta mamy podejrzenie, że biuro promocji naruszało ustawę o zamówieniach publicznych - mówi Rafał Reszpondek z PO, wiceprzewodniczący komisji rewizyjnej. - Poprosiliśmy Urząd Zamówień Publicznych, by sprawdził, czy doszło do nieprawidłowości.
Krzysztof Grodzicki, dyrektor departamentu kontroli doraźnej w Urzędzie Zamówień Publicznych, mówi, że postępowanie wyjaśniające w tej sprawie już się rozpoczęło. Co jeśli urzędnicy stwierdzą, że doszło do naruszenia prawa? Napiszą do rzecznika dyscypliny finansów publicznych w Ministerstwie Finansów, który może ukarać łódzkich urzędników. Jak? - Za naruszenie dyscypliny finansów publicznych może grozić od nagany, przez karę pieniężną aż do zakazu pełnienia funkcji związanych z dysponowaniem środkami publicznymi - mówi Magdalena Kobos, rzeczniczka Ministerstwa Finansów.
Dlaczego biuro promocji, zamiast narażać się na pytania radnych i śledztwo UZP, nie urządziło kilku dużych przetargów na gadżety. Przecież można w ten sposób wynegocjować korzystniejsze ceny? Z Dominiką Ostrowską-Augustyniak, p.o. dyrektorem biura promocji, mimo wielu prób, nie udało nam się wczoraj skontaktować. W piśmie, jakie przesłała do komisji rewizyjnej, czytamy, że podległe jej biuro robiło tak ze względu na konieczność modyfikowania i dopasowywania do aktualnych tendencji określonych w obszarze starań miasta o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016. "W zadaniach tych przewidziana jest realizacja około 200 imprez, których w jednolity sposób nie można scharakteryzować, tym bardziej stworzyć warunków o udzielenie zamówienia publicznego w formie przetargu" - wyjaśnia w piśmie Ostrowska-Augustyniak.
Sprawa będzie dyskutowana na najbliższej, jutrzejszej sesji rady miasta.
Sprawdziliśmy, jak sprawę przetargów na materiały promocyjne rozwiązują inne miasta.
- Jeszcze nigdy komisja rewizyjna nie miała powodu, by podać w wątpliwość przejrzystość wydatków wydziału promocji - mówi Filip Szatanik, rzecznik Urzędu Miasta Krakowa. - Urzędnicy najczęściej wybierają dostawcę w wyniku przetargu. Dopiero wtedy, gdy z jakichś przyczyn jest to niemożliwe, dokonują zamówień z wolnej ręki.
Podobnie jest w Poznaniu. - Nigdy nie zarzucono nam łamania ustawy - mówi Borys Fromberg, wicedyrektor poznańskiego wydziału promocji. Przyznaje jednak, że z gadżetami miejskimi miewa problemy.
- Bywa, że trzeba zamówić coś na niezaplanowaną akcję. Wtedy możemy zamawiać z wolnej ręki, ale pod warunkiem, że uzyskamy zezwolenie wydziału zamówień publicznych w naszym urzędzie miasta.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?