Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Chcą miliona złotych za odebraną ojcowiznę

Alicja Zboińska
Alicja Zboińska
Zabranie ziemi zajęło chwilę. Walka o jej zwrot toczyła się latami. Ale nawet uchylenie pierwotnej decyzji nie przybliżyło rodziny łodzianki do odzyskania ziemi, dlatego walczy teraz o milion złotych odszkodowania...

Odbierzcie to, to jest dla całej rodziny. I chociaż te słowa padły w latach 70. ubiegłego wieku, to do dziś tkwią w pamięci pani Elżbiety z Łodzi. I do dziś nie może powiedzieć, że rodzina spełniła ostatnią wolę umierającego dziadka. Ale łodzianka przynajmniej może zastrzec, że próbowała i to nie tylko ona, ale i reszta rodziny. I choć po 61 latach sąd wreszcie przyznał jej rację, to ziemi nie udało się odzyskać.

To, czyli niespełna 36 hektarów ziemi w powiecie sieradzkim. Zabrane rodzinie w 1953 roku. Tak zdecydowało prezydium wojewódzkiej rady narodowej. Poszło o wielkość ziemi. Przepisy wówczas stanowiły jasno: można było mieć do 50 hektarów użytków rolnych lub 100 hektarów powierzchni ogólnej. A komunistyczna władza doliczyła się blisko 81 hektarów. I nie trafiały do niej argumenty, że większą część ziemi dziadek pani Elżbiety przekazał chłopom. A to, co zostało rodzinie nie podlegało konfiskacie.

Dziadek pani Elżbiety domaga się więc zwrotu ziemi. Pisze do prezydium wojewódzkiej rady narodowej, a gdy to nic nie daje, zwraca się do kolejnych instytucji. Ministerstwo rolnictwa jednak podtrzymuje decyzję o zabraniu ziemi.

Napiętnowani na oczach wszystkich sąsiadów

Lokalnej władzy najwyraźniej nie podoba się, że mężczyzna uparcie domaga się zwrotu ziemi. Cierpi na tym cała rodzina, a sposobów na dokuczenie jej członkom jest całe mnóstwo. Życie można utrudnić np. podczas codziennych zakupów.

- Mama i babcia nie mogły po prostu wejść do sklepu i zrobić zakupów - wspomina pani Elżbieta. - Były obsługiwane dopiero po wyjściu innych klientów i mogły kupić to, co ewentualnie zostało.

W jej pamięci zapisało się także pewne wesele u sąsiadów. Zgodnie z tradycją bawiła się na nim cała wieś. Rodziny pani Elżbiety nie mogło zabraknąć, ale dla nich zabawa skończyła się znacznie wcześniej. W sali weselnej wpadli bowiem funkcjonariusze służby bezpieczeństwa, którzy na oczach wszystkich weselników wyprowadzili z sali rodzinę pani Elżbiety i odprowadzili do domu. To im nie wystarczyło, dom został przeszukany, a funkcjonariusze zdejmowali m.in. ramy od obrazów, by sprawdzić, czy coś - a zwłaszcza pieniądze - nie zostały za nimi ukryte.

Pamięć pani Elżbiety przywołuje postać dziadka jako prawdziwego herszta rodziny, który rządził domem. Udało mu się obronić przed Niemcami, nie został volksdeutschem - jak od niego oczekiwali. Zniósł wiele przykrości, ale sprawa z ziemią go podłamała. Wpłynęła zresztą na całą rodzinę, zmieniła jej bieg życia.

Ziemia, na której w przyszłości miał stanąć dom dla całej rodziny, miała - pracą wszystkich - przekształcić się w silne gospodarstwo. Pracować było komu, dziadek pani Elżbiety miał czterech synów. Nie było to powszechne w tamtych czasach, ale bardzo dbał o ich rozwój, kształcił ich. Uważał, że nauka jest bardzo ważna. Jeden z wujków pani Elżbiety skończył farmację, drugi miał studiować rolnictwo, ale przeszkodziła wojna. Gdy zabrakło ziemi, zabrakło dla nich miejsca, rodzina rozpierzchła się po kraju.

Spółdzielnia powstaje i upada

Do śmierci dziadka pani Elżbiety nie opuściło marzenie o odzyskaniu ziemi. W międzyczasie komunistyczne władze zdecydowały o powstaniu tam spółdzielni produkcyjnej.

Rok 1990. Pani Elżbieta wraz z bratem swojego taty występują do wojewody sieradzkiego o zwrot ziemi. Sprawa znów trafia do resortu rolnictwa i... zapada cisza. Resort tłumaczy się dużą ilością tego typu spraw. Nie powstrzymuje to jednak od sprzedaży gruntów, na których mieściła się spółdzielnia. Kupuje je w sumie kilkanaście osób, które nie mają pojęcia o toczącej się batalii o zwrot tej ziemi.

Pozwalają na to pracownicy Urzędu Rejonowego w Sieradzu, a ich decyzję podtrzymują urzędnicy z Ministerstwa Rolnictwa. W końcu rodzinie zostaje pismo, z którego wynika, że „dokonano trwałego rozdysponowania gruntów na rzecz nowych właścicieli”.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE...

Rodzina nie składa broni. Rok 1998. Wujek pani Elżbiety pisze do Ministerstwa Rolnictwa. Składa wniosek o unieważnienie orzeczenia z 1953 roku.

Znów zapada cisza. Tym razem najdłuższa na przestrzeni tych wszystkich lat. Kontakt ze strony resortu nastąpi dopiero w 2011 roku. Wujek już tego nie doczeka, pismo odbierze jego córka. Gdy otworzy kopertę, przeczyta adresowane do taty pytanie: urzędnicy chcą wiedzieć, czy jej tata podtrzymuje swój wniosek z 1998 roku.

Odpowiedź jest twierdząca i wreszcie coś zaczyna się dziać. W resorcie sprawa zostaje zbadana. Rodzina nie wie jeszcze jaką rolę w jej dziejach odegra 28 marca 2014 roku. Tego dnia Ministerstwo Rolnictwa stwierdza nieważność decyzji wydanej w 1953 roku. Mija 61 lat. Ziemia jednak nie wraca do rodziny. Oznaczałoby to konieczność odebrania jej kilkunastu osobom, które kupiły ją w dobrej wierze. A tego pani Elżbieta i jej bliscy nie chcą.

Ziemia albo milion

Rodzina wpada na pomysł, by starosta sieradzki przyznał jej w zamian ziemię o podobnej wielkości, ale w innej lokalizacji. Odpowiedź jest odmowna, urzędnicy tłumaczą, że nie dysponują takim terenem.

Pozostaje więc walka o pieniądze. Przystępuje do niej 12 spadkobierców, którzy domagają się w sumie nieco ponad milion złotych. W międzyczasie grupa kurczy się do dziesięciu osób, dwie nie doczekają wyroku.

Pani Elżbieta zwraca się do mecenas Marii Wentlandt-Walkiewicz, a ta próbuje zawrzeć ugodę z wojewodą, który reprezentuje Skarb Państwa.

- Batalia o odzyskanie niesłusznie zabranej ziemi trwała wiele lat- mówi mecenas Wentlandt-Walkiewicz. - Na przeszkodzie stanął brak ustawy reprywatyzacyjnej, jednolitych przepisów dotyczących odszkodowań. Sprawa w sądzie może potrwać nawet dziesięć lat, w takich przypadkach testuje się ludzką cierpliwość w dochodzeniu swoich praw. Kwota odszkodowania, podzielona przez liczbę spadkobierców, nie jest wygórowana. A wieloletnia sądowa batalia może przekroczyć wartość odszkodowania.

Troska o publiczne pieniądze

Sądowa walka jednak trwa. Rodzina nie ma innego wyjścia. Próba zawarcia ugody podejmowana jest dwa razy, ale odpowiedź za każdym razem jest taka sama: odmowna. Ugody nie chce zawrzeć ani była ani obecny wojewoda. Obecnie tłumaczone jest to troską o publiczne pieniądze, które zostałyby wypłacone pani Elżbiecie i jej bliskim. Decyzje ma podjąć sąd. Takie stanowisko reprezentuje także Ministerstwo Rolnictwa. Urzędnicy tłumaczą rodzinie, że nie jest możliwa wypłata odszkodowania tylko na podstawie pisma zawierającego takie roszczenie. Potrzebny jest wyrok sadu.

Troska o publiczne pieniądze. Te słowa bardzo bolą pani Elżbietę, która zaznacza, że nie domaga się czegoś, co jej nie należy, że walczy tylko o to, co niesłusznie zostało odebrane. Jej i bliskim.

Poza tym - zauważa łodzianka - państwo na tej ziemi zarabiało latami. Powstała tu spółdzielnia produkcyjna, a po jej upadku ziemia została sprzedana.

Decyzje podejmie sąd. Można się domyślać, że jeśli wyrok będzie korzystny dla rodziny, to urząd złoży apelację. Można się jej także spodziewać w przypadku ewentualnej porażki rodziny. A to oznacza czas. Miesiące, a może nawet lata, których części spadkobierców może zabraknąć. Tym bardziej więc panią Elżbietę i jej bliskich boli odmowa urzędników. A kwota przekraczająca milion złotych nie rekompensuje publicznego napiętnowania tych, którzy walczyli o swoje.

„Istotnie trwało to bardzo długo”

Przedstawiciele resortu rolnictwa zaznaczają, że postępowanie trwało dłużej niż można byłoby oczekiwać. Złożyło się na to kilka czynników: oczekiwanie na ustawę reprywatyzacyjną, bardzo duża liczba różnego charakteru żądań dotyczących majątków przejmowanych przez Skarb Państwa na przestrzeni lat 1944-1980, nieproporcjonalnie mała liczba pracowników zajmujących się tego rodzaju sprawami.

Postępowania administracyjne są skomplikowane. Urzędnicy pracują nad usprawnieniem przebiegu tego postępowania.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki