Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Festiwal Łódź Czterech Kultur: Miała być energia, jest rozczarowanie [ZDJĘCIA]

Łukasz Kaczyński
Powiedzieć, że tegoroczna edycja Łodzi Czterech Kultur pozostawiła niedosyt, to nic nie powiedzieć. Festiwal po prostu rozczarował.

O ile w ogóle możemy mówić o festiwalu. Ostatnim wydarzeniem był spektakl "Podwórko Zgierska 38" Teatru Ósmego Dnia, przygotowany w ramach kilkuletniego projektu "Podwórka". Bazą były wspomnienia mieszkańców, a efektem rozłożona na osiem "stacji" instalacja teatralna. Najpierw w miejscu gdzie znajdowała się fontanna pojawiają się przybysze z Wilna: na plecach taszczą kufry, stoły, wanny i swą historię ("rzucany" jest na nich film ze zrujnowanego miasta). Z offu słychać narrację: przybywają zasiedlić dawne getto. Przez dzieci, tutejsze i napływowe, odbywać się będzie asymilacja (po latach działać tu będzie Towarzystwo Przyjaciół Dzieci). I z perspektywy dziecięcej pamięci, która wyolbrzymia wspomnienia i postaci, ukazane są losy podwórka.

Z podestu aktorzy prowadzą tłum do kolejnych stacji. Scenki w "Zaułku dzieci" wprowadzą kolejne postaci, mieszkających obok siebie oryginałów: wyśpiewującą operetkowe arie panią Brytankę, tragicznie zwariowaną "panią Bakterię" (z wiadra "chrzci" wszystkich... siuśkami), pana Haremzę, o którym nie wiadomo czy był Żydem, ale był śmieszny, bo umiał płakać na zawołanie. Tu kończy się część aktorska i zaczynają "stacje" złożone z projekcji (z rozsianymi informacjami o postaciach): kompilacja szczęśliwych wspomnień "Niebo dzieciństwa", łódzka wariacja na temat "Campo di Fiori" Miłosza "Za murem", statyczny "Czas matek". Dalej jest mapping "Nasze podwórko": na ścianie między dwoma oficynami zjawia się barwna fasada kamienicy, a każde okno to inna historia. Bo to technologia głównie gra w spektaklu. Aktorzy powrócą w finałowej, rozświetlającej podwórko scenie, by odprowadzić dawnych mieszkańców w niebyt.

CZYTAJ TAKŻE:
Zbigniew Brzoza: Chcę nadać Łodzi energię [WYWIAD]
"Podwórko Zgierska 38" to luźna układanka. Dla mieszkańców, co było widać, miała bezdyskusyjną wartość. Sprawiła im radość z oglądania postaci, które przywołali swymi opowieściami. Ale oni nie są i nie powinni być jedynymi widzami festiwali. Bowiem instalacja "Ósemek" była zwyczajnie bezwysiłkowa. Zbierając historie mówione aktorzy wykonali pracę na poziomie studenta I roku etnologii, który przygotowuje zaliczenie z antropologii miasta (były już podobne prezentacje, np. na temat "Zmysłowy pejzaż Bałut"): nagrali opowieści, nadali im strukturę. Po swojemu jedynie "podrasowali" postaci. Powstała rzecz mało wymagająca, niezbyt wciągająca. Bo co to za sztuka, która nie uwodzi, angażuje w minimalnym stopniu (przy wyjściu wolontariuszka informowała, że spektakl ma finałową scenę). Zainteresowanie widzów było widać przed wejściem do podwórka. W środku zostali potraktowani jak laicy.

Najgorsze, że estetyka "Ósemek" okazuje się przebrzmiała i już po prostu nie działa. Może dlatego zaczęto eksperymenty z multimediami? Ale czy o to chodzi: by takie zespoły pracowały (za niższe stawki?) "społecznie" w Łodzi? Dziwna strategia. "Podwórka" mają być też zapisem polskiego życia teatralnego. A jest co archiwizować? Dość słaby spektakl "Ósemek" i teatralną blagę, nazywaną improwizacją (niekomunikatywna kompilacja banałów i stereotypów), pokazaną wcześniej przez Krzysztofa Garbaczewskiego ("Piotrkowska 37")? Chyba jako przestrogę.

To zresztą pułapka całego projektu "Podwórka". Ich historie mogą okazać się podobne. Czy zatem tylko do "wyprowadzania" ich na zewnątrz mają się ograniczyć organizatorzy, czy "wprowadzać" tam nowe treści, szukać nowych kontekstów. Taką, nieśmiałą próbą było zagranie "Wozaka i króla" przez Teatr Swabodnoje Prostranstwo z Rosji. To najlepszy spektakl Łodzi Czterech Kultur. Kolejne edycje pokażą, czy udało się udźwignąć słuszne i trafione "uruchomienie" podwórek, czy też jest to temat godny jednorazowego opracowania (np. jako inspiracja i myśl przewodnia dla tomu poezji).

Przechodząc do oceny całego festiwalu, kardynalne błędy każą wystawić trzy szkolne "pały".

Pierwsza: brak festiwalowej atmosfery. Powody? Po pierwsze brak ciągłości festiwalu jako wydzielonego okresu czasu skupionego na obcowaniu ze sztuką (to efekt połączenia Ł4K ze Świętem Łodzi - dwa główne weekendy, przedzielone trzema dniami bez wydarzeń; pomysłem chwaliły się władze od miesięcy). Po drugie brak wielkich nazwisk (tzn. niekoniecznie drogich, ale elektryzujących) i znaczących realizacji (dyrektor Zbigniew Brzoza mówi o wysokim poziomie wydarzeń, bo co ma powiedzieć, ale była to raczej klasa średnia). Te walory zmuszają odbiorców mniej zorientowanych, ale zaciekawionych, do uczestnictwa. Choćby przez snobizm, bo wypada. Ale tak podczas koncertu Stevena Bernsteina jak i Mikołaja Trzaski część widowni nie czuła "presji" pozostania na krzesłach. Na coś takiego żaden organizator nie może sobie pozwolić, nieważne czy wstęp na wydarzenie jest płatny czy, jak tutaj, nie. Dochodzi jeszcze kolizja terminów z Juwenaliami, Nocą Muzeów i urodzinami Manufaktury. Czy wpłynęła na frekwencję?

Druga "pała": brak rozgłosu. Łódź 4 Kultur nie była obecna w mieście. Odbywała się i zakończyła w żałobnej ciszy. Czarne plakaty były niekomunikatywne. Największy był na rynku Manufaktury (jednego ze sponsorów), ale wyraziście informował głównie o widowisku, które odbywało się tam właśnie. Żadna informacja nie pojawiła się na budynku Muzeum Miasta Łodzi, pod które Ł4K "podczepiona" została organizacyjnie. Podobnie na pobliskich citylightach. Kto jest winien? Dyrektor festiwalu, który kalkuluje jak wykorzystać budżet czy miasto, które nie umie dbać o promocję jednego z ważniejszych miejskich festiwali (w Biurze Promocji i Współpracy z Zagranicą UMŁ pracuje "tylko" 26 osób), ale promuje organizowane przez zewnętrzną agencję koncerty w Atlas Arenie.

Trzecia "pała": festiwal ma budzić w łodzianach dumę i poczucie tożsamości z miastem. Jak chce to zrobić przy braku wydarzeń adresowanych do dzieci i młodzieży? Rok temu, gdy festiwal organizowało Centrum Dialogu, program takich wydarzeń był bogaty i zróżnicowany. Przy budżecie dwa razy mniejszym (teraz wynosił on 1,6 mln zł)! To każe pytać o dokładny kosztorys i kontrakty z artystami. Czy naprawdę te same władze, które podkreślały zadowolenie z minionej edycji, nie dostrzegły minusów i braków obecnej? I czy nie oznacza to po prostu morderstwa festiwalu?

Lista niedociągnięć i pytań jest dłuższa. Zaczyna ją pustka informacyjna m.in. podczas koncertu utworów kompozytorów z getta (ktoś wie co grał Bernstein?), a kończy pytanie czy "społeczne" zadanie Ł4K nie winno być realizowane przez cały rok we współpracy ze świetlicami, stowarzyszeniami (nieistniejące już Białe Gawrony za kilka tysięcy przygotowywały tydzień wydarzeń na ul. Wschodniej). Wtedy Ł4K nie byłaby jednorazową fanaberią, a kulminacją cyklu zdarzeń. Najlepiej wysokiej próby.

Zbigniew Brzoza łączy realizm z romantyczną wiarą, że sztuka może zmieniać ludzi. Idea piękna, receptę na nią znaleźć nie tak łatwo.

Kultura wysoka w telewizji? To możliwe! Sprawdź aktualny program telewizyjny!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki